Wojtek Cugowski
Lubi przyłożyć z prawej łapy i osadzić konkretny riff. Potrzebuje do tego solidnych pleców, czyli konkretnego bębniarza, który zbuduje mocny, stabilny grunt dla całej kompozycji.
Nie ukrywa swoich sympatii do świata bębnów i doskonale zdaje sobie sprawę z wartości, jaką wnosi dobry pałker.
Dobrze współpracuje się z artystami, którzy wiedzą, że robota bębniarza to podstawa do dalszych działań i należy ją odpowiednio docenić. Inaczej przyjmuje się wtedy uwagi, komentarze i sugestie. Zwiększa się też tolerancja na ostry wycisk i ciężką robotę. Po prostu chce się bić w bęben. Taką postawę prezentuje Wojtek Cugowski, który nie dopuszcza opcji gry z automatami perkusyjnymi. Żywe, rockowe, palące wiosło potrzebuje soczystych blach i trzeszczących naciągów. A to może zagwarantować jedynie bezkompromisowy garowy, grający przysłowiowymi „andrzejami”.
Magazyn Perkusista: Joe Satriani na samym początku grał z automatem perkusyjnym, jest to dla ciebie dopuszczalne?
Wojtek Cugowski: Joe Satriani nagrywał pierwszą płytę z automatem, na „Surfing with the Alien” też są numery nagrywane w ten sposób. Później Joe przeszedł do żywych bębniarzy, czemu się nie dziwię, bo automat nigdy nie zastąpi prawdziwego perkusisty. Doskonale to słychać na kolejnych płytach „Flying in a Blue Dream” i „The Extremist”, gdzie przeważnie grał normalny, żywy band i miało to ogromną moc. Choćby to były najlepsze próbki, człowiek to człowiek. Każdy perkusista ma swój unikalny feeling i brzmienie, ma swoje charakterystyczne zagrywki, których automat nie jest w stanie wygenerować.