Dźwięki djembe – cz. 2. Dunduny: dźwięk afrykańskiej ziemi
„Fissadou jest gdzieś tam” – ręka taksówkarza zatoczyła bliżej nieokreślony ruch, przecinając linię słonecznego horyzontu. Był grudzień 2006 r., a ja wraz z dwojgiem przyjaciół wysiadałem po kilku godzinach jazdy ze stolicy Mali, Bamako na poboczu trasy Kouroussa - Kankan w Gwinei.
Dziesięć osób z fantazją usadowionych w aucie szybko pomogło nam zdjąć z dachu nasz podróżny dobytek: trzy plecaki, dwa rowery zakupione na Grand Marche w Bamako oraz – a jakże by inaczej! – dwa malijskie bębny djembe.
Będące paręnaście lat temu technologiczną nowością mapy Google pozwoliły nam odnaleźć na terenie Górnej Gwinei kilkanaście wiosek, rozrzuconych od siebie w promieniu ok. 30 km. Najbardziej przypadła nam do gustu właśnie nazwa: Fissadou. Nie mieliśmy pojęcia, jak i kiedy uda się nam do niej dotrzeć; wiedzieliśmy tylko, dlaczego chcemy to uczynić: zbiór kilkunastu wsi w północno-wschodniej Gwinei – teren zupełnie oddalony od tzw. „utartego szlaku” – nosi nazwę Hamanah. Zamieszkują go ludzie z grupy etnicznej Malinke, w większości zajmujący się uprawą roli. To właśnie w tym regionie dawno temu kasta kowali (w jęz. Malinke – Numun) stworzyła bębny djembe i basowe bębny dundun.
Do dzisiaj ten niewielki, zagubiony na przestrzeni sawanny rejon jest muzycznym ewenementem i skarbem świata. Muzyka stworzona przez ludzi Malinke jest bez wątpienia najbardziej złożoną formą w polirytmii kultur świata. Opiera się ona na melodii trzech bębnów basowych, które łączą się z tradycyjnym tańcem i towarzyszącymi im pieśniami. Po dziś dzień ich wykonanie jest najbardziej autentycznym i głębokim wyrazem zachodnioafrykańskiej kultury i nie różni się zasadniczo od tego, jak muzyka była grana w tej części świata sto czy dwieście lat temu. Dla każdego człowieka czującego rytm – jest to muzyczne niebo, tyle, że zamiast anielskiego pyłu trzeba pochłonąć wielkie ilości tumanów kurzu, który wzbija się wysoko podczas tańca we wsiach Malinke! Tylko tak poznać można prawdziwą afrykańską muzykę.
Bębny basowe noszą wspólną nazwę dundun (lub zamiennie dunun) i tworzą zespół trzech instrumentów: średni bęben nazywa się sangban, mniejszy – kenkeni i największy z nich – dununba. Wszystkie posiadają cylindryczny korpus, który formuje się z jednej części pnia drzewa. Po obu stronach korpusu membranę stanowi gruba i twarda krowia skóra. Muzyk uderza w bęben z jednej strony, używając do tego trzymanej w dłoni pałki, podczas, gdy druga ręka uderza gwoździem w przymocowany do bębna specjalny dzwonek. Analogia do gry na zestawie perkusyjnym, zastępującym pojedyncze instrumenty z talerzami, które zajęły miejsce wielkich dzwonków kowali nasuwa się sama przez się. Dunduny w istocie są archetypem współczesnej perkusji, która jest ich ewolucyjnym rozwojem, a niepoślednią rolę odegrał w wiekowym procesie czynnik ekonomiczny i społeczny. Jeden muzyk, grający na zestawie perkusyjnym, zastąpił bowiem czterech i więcej bębniarzy (trzech dundunfola i jednego djembefola lub większą liczbę solistów). Kosztem ekonomicznej oszczędności i logistycznego uproszczenia polirytmia świata zapomniała na długą chwilę o muzycznym bogactwie zachodnioafrykańskich rytmów, ale szczęśliwie świat wraca do tego, co pierwotne i genialne zarazem.
Z dundunów wydobywamy dwa rodzaje uderzeń: otwarte i zamknięte. Uderzenie otwarte jest najbardziej naturalnym i intuicyjnym rodzajem uderzenia – pałka odbija się od membrany zaraz po uderzeniu – warto wszakże pamiętać o precyzji ruchu (chcemy uderzyć w środek skóry) i jego odpowiedniej dynamice (im bardziej wprawny i zdecydowany ruch, tym czystszy dźwięk). Dźwięk zamknięty (tłumiony) wydobywamy przez przyciśnięcie pałki do membrany w momencie uderzenia – pałka nie odbija się od skóry, jak przy uderzeniu otwartym, tylko zostaje dociśnięta do niej przez ułamek sekundy. Samą pałkę trzymamy podobnie, jak pałeczkę perkusyjną. Stanowi ona jak gdyby „przedłużenie” ręki muzyka: palce przytrzymują pałkę od dołu, a od góry trzyma ją kciuk.
Sercem rytmu jest sangban, którego melodia jest podstawą tańca i choreografii kroków tanecznych. W niektórych regionach gra się tylko na sangbanie przy akompaniamencie bębna „mówiącego”, czyli tamani. W regionie Wassolon w Gwinei, bliżej granicy z Mali, usłyszeć można połączenie sangbanu i dununby, podczas, gdy w samym Mali jest to najczęściej połączenie konkoni (dźwiękiem zbliżonym bardziej do kenkeni, choć w sensie muzycznym – do sangbanu) oraz dunduna „kassonke”, charakteryzującego się bardzo ostrym atakiem na membranę (dzwonek nie jest przymocowany do bębna, muzyk trzyma go w jednej ręce). Dununba daje rytmom siłę i odpowiednią dramaturgię, a kenkeni jest jak „przyprawa”, dodana do muzycznej potrawy – wzbogaca ją o wyższą tonalność. Przestrzeń rytmów wypełniają niezwykłe rytmy grane na dzwonkach, które mają w muzyce Malinke bardzo dużą rolę. Prowadzą one muzyków i słuchaczy, dodają rytmom transowy i głęboki wymiar. Ze wszystkich trzech bębnów najbardziej restrykcyjny, bo niezmienny, jest rytm kenkeni. Sangban odchodzi niekiedy od akompaniamentu w stronę kunsztownych wariacji, a ich dużą ilość wykonuje się podczas gry na dununbie, która ma niejako najwięcej wolności.
Kiedy dojechaliśmy do Niandan, dopływu rzeki Niger, w oddali po drugiej stronie wody ukazały się naszym oczom charakterystyczne kontury afrykańskich chat. Nie widząc jeszcze nikogo, w pobliżu rzeki usłyszeliśmy przebijające gorące powietrze południowego żaru sawanny rytmy dundunów, które zaczynały grać pierwsze takty festiwalu „Baradasa” – tańca silnych mężczyzn – wyznaczającego zmianę hierarchii w generacjach męskich całej wioski. W takim miejscu i w zastanej scenerii czuć najlepiej, że rytm jest życiem. Jest warunkiem przetrwania. Impreza trwała dwa dni i dwie noce, w czasie których przeżyliśmy inicjację z tradycyjną muzyką Malinke. Matka Afryka czuwa nad nami!
Foto: Archiwum City Bum Bum