Adam Pieczarkowski(Drown My Day)
Dodano: 14.11.2011
Rozmawiamy z Adamem Pieczarkowskim z Drown My Day
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Cześć Adam! To chyba pierwszy raz kiedy możemy na spokojnie porozmawiać. Na początek jeszcze nie o perkusji samej w sobie. Jak zaczęła się Twoja fascynacja death metalem, i czy to właśnie dzięki temu gatunkowi postanowiłeś zabrać się za muzykowanie?
Siema mistrzu (śmiech). Tak, to pierwszy raz i mam nadzieję nie ostatni chociaż kto wie! Zobaczymy jak nasza miła konwersacja potoczy się dalej. Nie ukrywam, że faktycznie wszystko zaczęło się od death metalu. Wiesz, podstawówka, starsi kumple słuchający Cannibali, Deicide itd. W wieku bodajże 16 lat na jednym z grubych melanży wakacyjnych w głowie mojego ziomka Scyzora (pierwszy basista Sothoth - przyp.red) narodził się pomysł wspólnego muzykowania. Próbowałem swoich sił na gitarze, jednak ze względu na słabą manualność rąk olałem temat więc została tyko perkusja (śmiech). Wokal nigdy nie wchodził w grę, o czym chłopaki z Drown My Day dobrze wiedzą, ponieważ czasem zdarza mi się pośpiewać na żywo (śmiech).
Padły tutaj dwie nazwy: Sothoth oraz Drown My Day. Drown My Day powstało z Twojej inicjatywy, a jak sprawa potoczyła się w przypadku Sothoth? Czym ten zespół jest dla Ciebie z perspektywy czasu?
Sothoth powstał w 2001 czy 2002 roku z inicjatywy mojej i wspomnianego wyżej Scyzora. Wiesz, jaraliśmy się od lat starym amerykańskim death metalem, więc chcieliśmy tworzyć coś swojego. Zespół nagrał w sumie 3 dema i dwie pełne płyty, przewinęło się przez niego kilku mega dobrych i zaawansowanych muzyków. Gdyby nie ta kapela nigdy nie rozwinąłbym swojego grania do poziomu jaki prezentuję obecnie. Dzięki Sothoth nauczyłem się wielu naprawdę przydatnych rzeczy, i uważam, że ten czas spędzony za beczkami był wspaniałym okresem. Jak to jednak bywa, żywot Sothoth zakończył się samoistnie i naturalnie przeszedł w kolejny rozdział jakim jest Drown My Day. Podejrzewam jednak, że zagadasz o tym w kolejnym pytaniu, więc zamykam gębę (śmiech).
Zdolności jasnowidzenia wprost Ci zazdroszczę! (śmiech) Zgadza się, skoro już wiemy, że pierwsze kroki z blastem i nie tylko stawiałeś w Sothoth, od tradycyjnego death metalu po metalcore a ostatecznie - co słychać już na ep "Forgotten?? zaawansowany deathcore, Drown My Day jest w głównej mierze Twoim zespołem. Wątpię by kwestia założenia Drown My Day wynikała z koniunktury i popytu na core?a. Co takiego zmotywowało Cię do powołania do życia takiego projektu? Kraków był/jest dobrym miejscem do grania tego typu rzeczy?
Drown My Day to zupełnie inna historia. Na studiach jeden z moich najlepszych znajomych (Karoshi/organizator gigów w Rzeszowie - przyp.red) zaczął mnie męczyć swoimi hc/metalcorowymi wypocinami. Wiesz, jakieś As i Lay Dying/Heaven Shall Burn i takie tam inne. To był okres, w którym bodajże dogorywała moja współpraca z Mutilation i miałem potrzebę odejścia od skomasowanych dźwięków, ciągłych blastów, 16-stek i ociekającego piekielną smołą szatana (śmiech). Z racji posiadania własnej salki i dużej swobody postanowiłem dla zabawy i totalnie na luzie, pobawić się delikatniejszą muzą, zahaczającą nawet o nu metal.... który zawsze będzie dla mnie wy***m kierunkiem muzycznym, za co pewnie pół polski mnie teraz wyśmieje (śmiech). Były pierwsze próby, pierwsze jakieś tam śmieszne kawałki, potem zwerbowałem Zvisha, Groova i tak to się zaczęło, doszedł Aro, Motyl... wiesz chłopaki mniej więcej kumały co dokładnie chcą grać a mnie to pasowało (śmiech). W ten sposób pięć, a może sześć lat temu powstało DMD.
Ten nu-metal wpływa lub wpływał na Twój styl gry? Nie oszukujmy się, w Drown My Day nie ma zbyt wiele miejsca na groove. Jest gęsto, ale ciągle do przodu.
Nie nie, DMD nie ma nic wspólnego z nu-metalem. Nu-metal na perkusji to przede wszystkim groove, proste mocne rytmy, zabawy z kotłami, wiesz jakieś duszki werblowe, praktycznie zero 16-stek, w tej muzie chodzi o kopa a nie o tempa czy łamańce. DMD z natury ma być do przodu, staram się nie komplikować tej muzyki bez sensu, energia i gęsta motoryka to podstawa. Mam swój drugi projekcik coś a?la Stone Sour/Ill Nino, tam bawię się prostymi groove, 4/4 rytmami, praktycznie półtorej minuty na jednym talerzu, duszki, zmiany dynamiki itd. DMD to kosa do przodu gdzie nie ma miejsca na pierdoły (śmiech).
Twój pierwszy zestaw perkusyjny?
O ile mnie pamięć nie myli, były to beczki Amati. Grałem na nich 4 lata w kamienicy. Piękne czasy!
Obecnie, mówiąc dość skromnie, masz mocno rozbudowany zestaw, z czego zawsze urzeka mnie ilość i wykorzystanie chinek. Lubisz te blaszki? Aktualny zestaw jest tym ??wymarzonym???
Tak, aktualny zestaw jest tym wymarzonym, nie zamierzam na razie dodawać niczego więcej, ponieważ, po pierwsze moje umiejętności na to nie pozwalają, a po drugie - aktualna konfiguracja to studnia bez dna, której nigdy nie zgłębię, a co za tym idzie nie ma opcji poszerzać jej zawartości. Wiesz... to wszystko w człowieku ewoluuje, przychodzi dzień kiedy dochodzi do Ciebie myśl, "tu mi czegoś brakuje", potem gdy dany komponent jest już moją własnością, trzeba poświęcić parę tygodni, czasem miesięcy aby ustawić go w odpowiednim miejscu, umożliwiającym prawidłowe wykorzystanie i co najważniejsze, swobodę oraz komfort gry. Wszystkie blaszki mam porozstawiane w taki sposób, aby rozłożenie zestawu na scenie nie zajmowało więcej niż 15 minut dając przy tym okazję do pełnej możliwości wykorzystania danych aranży na żywo (śmiech) Można mieć tysiące blach, które w żaden sposób nie pracują na brzmienie i stanowią idiotyczny pustostan. Można mieć też jedną czy dwie i niszczyć nimi na żywo aż miło patrzeć (śmiech). Kwestia wyboru, świadomości muzycznej i kreatywności. Wracając do tematu chinek, fajnie brzmią i grając naraz na dwie duże chainy czy czejny (śmiech) szczególnie w ciężkich rytmicznych partiach, tworzy się duży, głośny i głęboki ciężar, którego jestem i będę wielkim fanem.
W jaki sposób komponujecie w Drown My Day? Najpierw komputer - potem sala prób?
Nie, raczej nie, najpierw szkielet riffowy. Motyl czy Sławek przynoszą coś od siebie, potem jammujemy, wymyślamy do tego kręgosłup, czyli partie bębnów, potem chłopaki najczęściej nagrywają na nośnik moje partie, wklepują to sobie pod dany riff, przesyłają do mnie. Mając już riff w dobrej jakości siadam sam w salce i męczę rytmy, dodaję smaczki, wszystko zmieniam, wyrzucam 80% i zaskakuje ich na następnej próbie kompletnie nowym aranżem (śmiech). Potem są nerwy i wspólne wyzwiska na zasadzie, " !@#$%to nie ma prawa być tak", "!@#$%to odpada a w zamian wymyśliłem to". Potem kolejne pół Polski śmieje się z DMD, że jesteśmy faktycznie może i ciekawą propozycją na nudny, piątkowy wieczór, ale opierdalamy się niemiłosiernie i nic nam się nie chce (śmiech). Zvish miał tendencję do wklepywania kawałków pod swoje dyktando a następnie przesyłania mi ich we wstępnej formie do nauki. Potem to zgrywaliśmy, robiliśmy korekty i tak powiedzmy w 50% powstało "Forgotten". Teraz jest troszkę inaczej, jest więcej przemiłych i sympatycznych rozmów o planowanym kształcie danej partii.
Słyszałem, że Zvish chciał wrócić?
Zvish podjął decyzję o odejściu, bardzo poważnie podszedł do tematu swojej nowej roboty i każdy, jako jego ziom, to zrozumiał, choć nie powiem... nie było łatwo. Zdecydowaliśmy jednak, iż lecimy dalej na tym samym wózku i spróbujemy nie dać dupy tylko z powodu braku Maćka. Poczyniłem pewne kroki, zaprosiłem do współpracy konkretnych ludzi, którzy bardzo poważnie to potraktowali i na chwilę obecną tyle w tym temacie. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie możemy wystawiać nikogo do wiatru i wszyscy bierzemy odpowiedzialność za swoje ruchy. Każdy kuma temat i układ jest mega zdrowy i szczery w każdym calu.
Jesteście na etapie prac nad nowym albumem. Na koncertach prezentujecie premierowy materiał. Co z premierą, i czy w wydanie zaangażowani będą? Niemcy?
Tak, jesteśmy na etapie prac nad pierwszym LP, kiedyś trzeba. Trzecia EPka to byłby śmiech na sali z naszej strony. Na żywo gramy dwa nowe kawałki, wiesz te prostsze i przyjemniejsze hehe, trzeba mierzyć siły na zamiary. Co do LP, premiera planowana jest na maj 2012, ostatecznie czerwiec. Na płycie znajdzie się 9-10 numerów, w zależności od chłonności umysłowej Serdża i Kulfona. Kłócimy się ciągle, czy umieszczać stare kawałki czy nie, temat jest zawiły i podejrzewam, iż czeka nas jeszcze niejedno piekło merytoryczne na ten temat (śmiech). Co do nowych kawałków, to gotowych jest 5 plus intro - reszta w trakcie produkcji. Chciałbym w styczniu siąść za gary i nagrać całość tak, aby spokojnie zdążyć do maja. W wydanie, jak trafnie wspomniałeś, zaangażowani będą nasi zachodni przyjaciele, chyba że w międzyczasie stanie się coś nieprzewidywalnego, o czym z racji braku świadomości nie będę pisał, aby sztucznie nie przedłużać długości odpowiedzi.
Jesteście świeżo po europejskiej trasie, a w planach na marzec jest kolejna. Twoje wrażenia?
Tak, w październiku zagraliśmy pierwszą europejską trasę odwiedzającą B/L/DE/PL. Wiesz, szału nie było, ale uważam, że z punktu widzenia etapu na jakim jesteśmy to nawet i dobrze. Nauczyliśmy się bardzo pokory, swojego miejsca w szeregu. Wiele rzeczy zrozumieliśmy, parę niewiadomych rozwiązało się w sposób naturalny. Zobaczyliśmy wiele postaw, do których będziemy dążyć i kilka takich, na które wszyscy zgodnie mamy mocno wy***e. Zapomniałem dodać, iż dzieliliśmy scenę z niemieckim zespołem Placenta. W wolnej chwili obadajcie twórczość berlińczyków, myślę ze wiele osób może być pozytywnie zaskoczona. Wracając do wrażeń, trasa to zawsze nowi ludzie, nowe znajomości, setki komentarzy, ciekawe zwroty akcji i niecodzienne rozwiązania. Ja osobiście bawiłem się świetnie, cholernie jara mnie granie, czym dalej i w miejscu gdzie jeszcze nie byłem, tym lepiej, zero zmęczenia i braku motywacji. Cieszę się tym gdzie jestem, każdą kolejną możliwością pokazania się ludziom na żywo, bez względu na frekwencję itd. Co do kolejnej trasy, powiem Ci ze w planie są dwie, jedna bardzo bardzo zaawansowana opcja marcowa po kraju (8 koncertów) z bardzo znanym headlinerem. Druga europejska na maj. Załapaliśmy na tej trasie parę ciekawych kontaktów z ludźmi zaangażowanymi w bookingi, myślę że możliwości bardzo się rozszerzyły i trzeba ten moment wykorzystać.
Twoje słabości jako perkusista?
Temat rzeka. Mierny ze mnie bębniarz, kiedyś, kiedy nie pracowałem na maxa, miałem dużo więcej czasu na ćwiczenia innych stylów, chodziłem na lekcje, wiesz byłem otwarty... Dziś muszę utrzymywać kondycję i z braku opcji czasowych nie mam kiedy rozwijać się w inną, kompletnie nie związaną z głównym gatunkiem, stronę. Cierpię z tego powodu, ale lepszy rydz niż nic, prawda ?
Wiadomo. Ja na przykład chwalę sobie Twoje umiejętności, i pewnie nie jestem w tym odosobniony. Dzięki za rozmowę. Cześć!
To miłe! Chyba się nie pobijemy na końcu rozmowy (śmiech). Dzięki za pogawędkę i możliwość promocji. Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia, mam nadzieję, na gigach!
Grzegorz "Chain" Pindor
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…