Steve Forrest (Placebo)
Dodano: 03.09.2012
Placebo to zespół, który nie wymaga wprowadzenia. Jedni go kochają, inni nienawidzą, z muzycznych, bądź homofobicznych powodów. Kiedy trio opuścił Steve Hewitt, wieloletni perkusista, wszyscy wieścili koniec tej kapeli. Tak się jednak nie stało.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Niedługo potem Placebo zasilił młody i mało znany Steve Forrest. Chłopak znikąd bardzo szybko zaklimatyzował się w nowym zespole i stał się pełnoprawnym członkiem kapeli. Przekonajcie się, co Forrest myśli o najnowszym DVD zespołu, na czym gra i jakie są jego plany na przyszłość.
Wasze nowe DVD jest już od niedawna w sprzedaży. Na liście utworów z oczywistych względów znajduje się dużo nowego materiału. Nie będę jednak ukrywał, iż jestem raczej fanem kawałków z kilku pierwszych krążków. Czy mimo to spodoba mi się zapis tego właśnie koncertu?
Sądzę, że jak najbardziej będziesz usatysfakcjonowany. Jakby na to nie spojrzeć esencja tego, czym jest Placebo została zachowana. Jak dobrze wiesz, trasa ta promowała nasz najnowszy album, dlatego nie jest dla nikogo zdziwieniem, że graliśmy głównie młody materiał. Taka jest kolej rzeczy i nikt od tego nie odchodzi. Niemniej jednak, staramy się mimo wszystko przeplatać nowe kawałki tymi starymi. Ludzie niezmiennie lubią ich słuchać, a my odczuwamy przyjemność, kiedy możemy je zagrać. Takie właśnie jest to DVD. Rozumiem to, że niektórym mogła nie przypaść do gustu ostatnia płyta, ale nic na to nie można poradzić. Prawda jest jednak taka, iż każdy kolejny album będzie podnosił w oczach fanów wartość poprzedniego. Kiedyś ludziom nie podobało się Meds, ale kiedy wyszło Battle for the Sun, zdania nie były już tak brutalne w stosunku do tego pierwszego. Poza tym każdy, kto jest fanem Placebo, na pewno doceni ten koncert. Świetnie nam się tego wieczora grało i to widać na tym nagraniu. Całkiem niewykluczone, że za jakiś czas wydamy DVD lub zagramy koncert, na którym będą tylko stare kawałki, ale mamy zamiar pozostać na scenie jeszcze kolejnych 15 lat, więc póki co, raczej bym na to nie liczył (śmiech). Tym razem jednak chcieliśmy zaprezentować nowe oblicze zespołu z odświeżonym składem. Koncert otwieramy utworem "Nancy Boy", a zamykamy "Taste in Men", więc niech będzie to oznaką naszej dobrej woli (śmiech). Nigdy nie uda się zadowolić wszystkich, więc staramy się przynajmniej siebie samych, oddając przy tym szacunek fanom, którzy śledzą losy zespołu już od wielu lat. Są takie zespoły, które mają gdzieś to, co i jak grają. Z kolei inne przejmują się tym tak bardzo, że grają tylko stare piosenki. Stają się tym samym hołdem dla siebie samych. Placebo pragnie być gdzieś pośrodku tej skali i do tego zawsze dążymy.
Jesteś najmłodszym obecnie członkiem zespołu. Jak się odnajdujesz w towarzystwie tych dwóch "staruszków"?
Chciałbym czasami być tym najmłodszym emocjonalnie, ale chyba tak nie jest (śmiech). Zazwyczaj to oni zachowują się, jakby byli w moim wieku, a ja w ich. Po kilku latach razem stwierdzam jednak, że jest nam ze sobą całkiem dobrze. Męczy mnie tylko fakt, że tak dużo ludzi podchodzi do mnie, jak do dzieciaka i traktują, jakbym miał 17 lat. Może i nie jestem najstarszym gościem w muzyce rockowej, ale na pewno też nie najmłodszym (śmiech). Mimo to słyszę, jak mówi się o mnie "dzieciak" czy "mały Steven" (śmiech). Moje ego cierpi wtedy niepomiernie (śmiech).
Który utwór Placebo lubisz grać najbardziej?
Strasznie ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Nie chcę zabrzmieć banalnie, ale granie każdego utworu sprawia mi taką samą przyjemność. Taka jest prawda i nic na to nie poradzę (śmiech). Każdy z nich jest inny, ale na swój sposób wyjątkowy. Jeśli jednak musiałbym na jakiś wskazać to pewnie byłoby to "Every You Every Me". Przy wszystkich utworach, do których perkusję nagrywał Steve Hewitt, którego osobiście bardzo podziwiam i szanuję, musiałem dostosować kilka rzeczy do swojego stylu gry. Ten jeden kawałek udało mi się nie tyle wiernie zagrać, co okrasić dawką energii, która, jak sądzę, dorównuje oryginałowi. Niezmiennie kawałek ten zawsze jest świetnie odbierany i każdy z nas idealnie się czuje, mogąc go grać.
Z jakiego zestawu korzystasz?
Oryginalnie jest to zestaw Orange County Drum & Percussion, wykonany na zamówienie jeszcze przed tym, jak firma ta została przejęta przez Guitar Center i zaczęła produkować jakiś fabrycznie składany szajs. Miałem zatem sporo szczęścia, załapując się na kilka ostatnich modeli sprzed tej felernej zmiany. Oczywiście, jeśli byłaby taka potrzeba to wykonaliby dla mnie jeszcze taki zestaw, ale to już nie byłoby to samo. Mój werbel pochodzi od Forda, który pewnie większości osób kojarzy się z marką samochodu (śmiech). Ford, o którym ja myślę, wykonał jednak model o sygnaturze Stone Snare. Jest trochę cięższy od klasycznego werbla, ale jak dla mnie ma genialne brzmienie, więc korzystam z niego namiętnie. Do tego talerze od Zildjiana i skóry od Remo. Niesamowicie dumny jestem też z moich własnych pałek, które wykonała dla mnie firma Bigfoot. Jest to dla mnie pierwsza tego typu sytuacja w życiu i strasznie mnie to kręci. Mogłem sprecyzować, jaką chcę długość, gdzie ma być środek ciężkości i tego typu rzeczy. Poza tym w roli drugiego werbla występuje u mnie 12-calowa sygnatura Dennisa Chambersa, z której korzystam w kilku starszych kawałkach. Do tego standardowy Pearl i pedał DW 9000. W perkusji genialne jest to, że można łączyć ze sobą całe mnóstwo elementów i każdy Frankenstein będzie brzmiał inaczej.
Brzmi całkiem nieźle. Czy musiałeś przy jego składaniu iść na jakieś kompromisy?
Granie w takim zespole, jak Placebo, ma swoje plusy. Miałem nie tylko możliwość, ale i środki finansowe, które umożliwiły mi stworzenie dokładnie takiego zestawu, o jakim całe życie marzyłem. Współpracuję obecnie z kilkoma bardzo przyjaznymi firmami i jestem im szalenie wdzięczny za możliwość skomponowania takiego zestawu gratów (śmiech).
Zapewne nadal pracujesz nad niektórymi elementami swojej gry. Na czym obecnie koncentrujesz się najbardziej?
W tym momencie pracuję nad tym, żeby moje stopy potrafiły grać bardziej niezależnie od siebie nawzajem (śmiech). Kiedyś dużym problemem było dla mnie utrzymanie tempa dłoni. Od początku byłem samoukiem. Lekcje gry zacząłem brać dopiero zimą 2009 roku. Moim instruktorem jest sam Mike Dolbear, którego - jestem pewien - każdy dobrze kojarzy. Jest nie tylko moim nauczycielem, ale i absolutnym guru, jeśli chodzi o grę na perkusji. Jednego dnia gramy jazz, innego bebop, więc zgłębiam wiele różnych stylów. W wolnym czasie sporo czytam i douczam się z książek. Niemniej jednak, kiedy jesteśmy w trasie, najbardziej skupiam się nad racjonowaniem sił. Nie jest to proste, bo jednocześnie jestem bardzo ekspresyjnym muzykiem i ciężko mi panować nad emocjami. Jak zapewne zobaczysz na DVD jestem tam trochę spięty. Teraz jest to już zupełnie inna para kaloszy. Jestem zdecydowanie bardziej wyluzowany i zrelaksowany. Takie jest piękno muzyki. Nigdy nie przestaniesz stawać się lepszym muzykiem, zwłaszcza, jeśli zależy ci na tym, co robisz.
Na kim się wzorujesz? Kto jest twoją największą inspiracją?
Kiedyś był nim Buddy Rich. Kiedy byłem dzieciakiem podobał mi się również Travis Barker. Jednak w miarę upływu czasu, kiedy perkusja stawała się dla mnie coraz ważniejsza, zrozumiałem, co się w tym naprawdę liczy. Będąc nastolatkiem widzisz tatuaże, wystrojonych gości i zaczynasz myśleć, że tak właśnie powinien wyglądać dobry muzyk. Dzisiaj, kiedy rozumiem już dużo więcej, widzę, jakim wspaniałym perkusistą jest Joey Castillo czy chociażby Dave Grohl. Głównie jednak Joey?ego stawiam sobie za wzór. Mam również to szczęście, że mogę go nazywać swoim przyjacielem. Sporo z nami koncertował i miałem okazję przyjrzeć się jego grze. Jakiś czas temu mieliśmy kilka koncertów w Niemczech, gdzie dwa dni pod rząd występowaliśmy razem na tej samej scenie w przemiennej konfiguracji. Jedną noc oni (Queens Of The Stone Age - przyp. red.) grali jako support, drugiej my. Zrobiliśmy więc sobie mały konkurs popularności (śmiech). Jego gra jest niezwykle spokojna i widać w niej dużą pewność siebie. Czasami nie musi robić wiele, aby stworzyć coś wspaniałego. Ma te same cechy, którymi kiedyś wyróżniał się John Bonham. Nie było istotne, co grał, ale jak to robił i kiedy. Właśnie w ten sposób działa Joey i tak moim zdaniem powinien w ogóle grać każdy perkusista. Zawsze, kiedy mam wyjść na scenę, puszczam sobie kilka jego kawałków, żeby złapać odpowiedni nastrój (śmiech). Jeśli zatem ktoś uważa, że jestem niezły, to właśnie dzięki Joey?owi Castillo.
Twój poprzedni zespół, nie ukrywajmy, nie cieszył się tak dużą popularnością jak Placebo. Razem ze zmianą zespołu przyszła zatem sława i rozpoznawalność. Czy nie byłeś tym wszystkim trochę przytłoczony?
Oczywiście, że tak. Nikt chyba nie jest gotowy na taką dozę zainteresowania. Mój poprzedni zespół nawiązywał dopiero mały układ z Warnerem i chwilę potem zostałem z niego wykopany. Wiem, że w tej chwili zajmuje się nimi jakaś inna wytwórnia, ale nie śledzę za bardzo ich kariery. Kiedy wstąpiłem w szeregi Placebo, wiele rzeczy musiałem się nauczyć. Chłopaki pokazali mi, jak mam się wypowiadać i poradzili, abym trochę zwolnił (śmiech). Dzięki temu nabrałem śmiałości i pewności siebie. Po jakimś czasie zaczynasz się do tego wszystkiego przyzwyczajać. Niektórzy robią z siebie jakieś divy i odsuwają od ludzi. Nie mówię, że sam nie potrzebuję czasami 15 minut samotności, ale nie znaczy to, że stronię od fanów i prasy. Lubię rozmawiać z ludźmi i przekazywać informacje o zespole. Pewnie dlatego to zawsze ja jestem delegowany do wywiadów (śmiech).
Pamiętasz jeszcze swoją ostatnią wizytę w Polsce?
Graliśmy tego dnia na Heineken Open?er Festival. Pamiętam, że gwiazdą wieczoru była Lily Allen i to ona zgarnęła dużą scenę. My mieliśmy wystąpić na dużo mniejszej zaraz po Kings of Leon. Miałem wtedy bardzo złe przeczucie, że nikt już nie będzie miał ochoty nas słuchać o tak późnej porze i po takiej dawce muzyki. Nie wiedziałem jednak, że Placebo ma w waszym kraju tak niesamowitych fanów. Dosłownie zmiotło mi łeb. Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że był to jeden z pięciu naszych najlepszych koncertów. Po tym festiwalu wróciliśmy jeszcze do Polski, ale ten koncert zapadł mi szczególnie w pamięć. Może miała na to wpływ również sytuacja po koncercie. Otóż razem z chłopakami i moją dziewczyną, która zajmuje się PR, poszliśmy na kilka głębszych. Ona jest wielką fanką żubrówki i kupuje ją nawet, kiedy pracuje w Wielkiej Brytanii. Zaprowadziła nas do przedziwnego baru, gdzie stały ogromne drzwi, a prowadził do nich długi tunel. Zamknęliśmy się tam z całym kartonem wódki i fajek (śmiech). Z tego miejsca pragnę podziękować właścicielowi tego baru (śmiech). Moje wspomnienia z Polski, choć niektóre zamazane, są jednak niezwykle ciepłe i przyjemne.
Czy Placebo jest tylko rozdziałem w twojej karierze? Jak sobie wyobrażasz następne lata?
Nigdy nie zamierzałem być stałym perkusistą żadnego zespołu. Uwielbiam grać w Placebo, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie będzie to trwało wiecznie. W pewnym momencie będę się musiał rozejrzeć za czymś innym. Chłopaki z zespołu są zadowoleni z tego, co osiągnęli i czasami nie chce im się już angażować w nowe projekty. Ja z kolei jestem młody i głodny nowych wyzwań. Kiedy zatem nie gram z Placebo, wypatruję okazji grania z innymi, choć zawsze jako perkusista Placebo. Byłbym idiotą, gdybym zignorował fakt, jak duże szczęście mnie spotkało. Placebo może zatem i jest rozdziałem, ale jak na razie jest to najważniejszy rozdział w moim życiu. Powoli rozkręcam swój własny projekt. Gram tam na gitarze i śpiewam. Jak na razie odzew jest bardzo dobry, co niesamowicie mnie cieszy. Nie chcę się ograniczać. Mam zamiar robić tak wiele, jak to tylko możliwe. Do tego Brian i Stefan bardzo mnie w tym wspierają i to również jest świetne. Chcę narobić jeszcze trochę szumu (śmiech).
Czyli perkusja, gitara i wokal? Człowiek orkiestra?
Na razie jakoś mi się ta sztuka udaje (śmiech).
Czy zatem narodził się nowy Dave Grohl?
Można tak na to spojrzeć (śmiech). Piszę swoją muzykę i mam zamiar się nią niedługo podzielić ze światem. Dave jest niesamowicie ciekawą osobą i wielu wschodzących muzyków powinno się na nim wzorować. Często się widujemy i pamiętam, jak mi ostatnio powiedział, że genialnie jest móc robić w życiu zawodowo coś, co się kocha. Szczególnie zapamiętałem jego słowa: "Wiesz co? Życie nie trwa zbyt długo, a świat nie będzie na nas czekał. Rób zatem, co tylko możesz, żeby urwać z niego coś dla siebie". Zgadzam się z nim w stu procentach i mam zamiar stosować się do tej rady, cóż mogę powiedzieć więcej?
Marcin Kubicki
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…