Dave McClain (Machine Head)
Dodano: 15.10.2012
Droga Machine Head była wybrukowana niepowodzeniami i trudnościami, ale wydaje się, że 2012 rok zespół może zliczyń do nadzwyczaj udanych. Dave McClain mówi nam o odrodzeniu zespołu, technice gry i naśladowcach, którzy niszczą perkusyjną scenę muzyki metalowej.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Nie ma słów, aby opisać ścianę dźwięku podczas próby Machine Head. Jest głośniejsza od robót drogowych. Jest głośniejsza od wojny, a nawet od krzyków piekielnych.
Kapela trafiła do wszystkich polskich serc, okutych metalem, już w 1994 roku, kiedy to razem z panami ze Slayer przyjechali promować swój debiut Burn My Eyes. Wspaniały debiut, w którego cieniu zespół zginął bardzo szybko. Był to strzał, który wydaje się niemożliwy do powtórzenia, mimo, że ostatnie płyty przyjmowano przez fanów mocnego zawijania bardzo ciepło i brzmią może nawet lepiej od "jedynki", czy też jeszcze zupełnie dobrej "dwójki" The More Things Change... Jednak to właśnie ten album piekielnie wysoko zawiesił kapeli poprzeczkę. Było to coś świeżego, prawdziwego, nowego, chlastającego po twarzach thrash-groove metalu. Zespół trafił, niestety, w ciężkie czasy dla metalu i boom hip-hopowy zakasał rękawy także i na Mechaniczny Łeb. Fani od razu wykrzywili twarze i w dużej mierze odtrącili zespół. Na długo. Robb Flynn to jednak doskonały kompozytor, świetny gitarzysta i frontman zespołu, czego dowodem był album The Blackening wydany już 5 lat temu. Kapela od dobrych paru lat wraca do okresu swoich dwóch pierwszych płyt.
W oku cyklonu siedzi Dave McClain, okłada pięściami swój zestaw perkusyjny Yamaha Oak Custom z taką zawziętością, że prawie boimy się spotkać z nim za kulisami. Niepotrzebnie się martwiliśmy. Osobiście, ten łysy jak kolano pałker, jest uroczy, pokazuje nam szatnię, gdzie dzieli swój wolny czas pomiędzy bieżnią a zestawem Yamaha DTX. "To tylko perkusja i bieganie" - wzrusza ramionami - "Nie mam innego hobby."
Dołączył do Machine Head w roku 1997 w momencie ukazania się albumu The More Things Change i przetrwał burzę, z jaką zmagał się zespół, obierając w pewnym momencie niezbyt dobry kierunek. Naturalnie więc, że McClain tryska zadowoleniem ze względu na nominację do Grammy w 2008 roku za The Blackening i udanym Unto the Locust z 2011 roku. A jednak, w miarę jak nasz wywiad postępuje, to staje się jasne, że ani on, ani jego towarzysze nie spoczywają na laurach. W wieku 46 lat McClain wciąż jest perkusistą, który nadal doskonali swoją technikę, przechodzi na wyższy poziom swojej kariery i wydostaje się siłą z rutyny, która jest smutną rzeczywistością dla każdego długoterminowego pałkera.
"Czasem możesz myśleć: - No, nauczyłem się już wszystkiego, co mogłem" - mówi Dave. "To nie o to chodzi. Czuję, że nauczyłem się więcej w ciągu ostatnich ośmiu lat niż we wszystkich moich pozostałych latach grania."
Machine Head jest teraz w lidze arenowej. Czy uważasz, że spłaciliście swój dług?
O Boże, tak. Mamy nawet nadpłacone. To nie była prosta droga. Mieliśmy wielkie wzloty i niezwykłe upadki, ale zawsze się z nich podnosiliśmy. Zanim wydaliśmy Through The Ashes Of Empires (w 2004), nie mieliśmy żadnego wydawcy, my prawie nawet nie byliśmy zespołem, chodziliśmy na poszukiwania wydawcy i słyszeliśmy tylko "nie", "nie" i "nie". To z pewnością był najgorszy moment. Byliśmy już nawet w punkcie, w którym prawie skończyliśmy z tym wszystkim na dobre. Ale szliśmy jednak dalej. to po prostu sprawiło, że byliśmy bardziej zdeterminowani.
Czy grasz inaczej lub rozgrzewasz się inaczej do tych dużych plenerowych koncertów?
Niezupełnie. Nadal po swojemu przecinam wzdłuż cały temat. Dźwięk na tej trasie był niesamowity, z tymi dousznymi monitorami było zabójczo. Tak naprawdę się nie rozgrzewam. To znaczy, mam ten zestaw elektroniczny, ale traktuję to bardziej jak zabawkę. Kiedyś się rozgrzewałem, ale wpadłem w taki jakby stan obsesji i myślałem tak: "Och, jeżeli nie będę się rozgrzewał przez godzinę to już po mnie!" To okropne, jak się ma w sobie coś takiego. To nastawienie, że nie chcę się wysypać było naprawdę bardzo dziwne. Teraz po prostu robię próby dźwięku. Żadnego rozgrzewania się!
Czy czułeś presję z góry na wasz ostatni album The Blackening?
W pewnym sensie zawsze jest jakaś presja, jak się robi nowe nagranie. Cykl tras koncertowych The Blackening trwał trzy lata - po prostu kontynuowaliśmy to - aż wreszcie zdecydowaliśmy: "Trzeba to zakończyć!" W tym czasie, zamiast czuć ciśnienie, żeby iść z tym dalej, wszyscy byliśmy gotowi do tego, żeby wrócić do domu i odprężyć się na minutę, a następnie wrócić. To było też fajne, ponieważ nie mieliśmy żadnych z góry przyjętych założeń, gdzie nowy album ma zmierzać. Wiedzieliśmy tylko, że nie chcemy robić przeróbki The Blackening, więc był to swego rodzaju nowy początek. Są tu rzeczy, które prawdopodobnie nie miałyby prawa bytu na innych nagraniach. Jak na przykład dziecięcy chór (z Who We Are) - to zdecydowanie wpływ Pink Floydów, pochodzący z The Wall, do tego także to całe wprowadzenie kwartetu smyczkowego ze skrzypcami i wiolonczelami...
Czy Unto The Locust jest swego rodzaju odbiciem?
W pewnym sensie tak. Jedną z rzeczy, którą staraliśmy się zrobić w ciągu ostatnich trzech płyt to tak naprawdę naciskanie na siebie, jako muzyków. Myślę, że Robb (Flynn) zawsze myślał o sobie, jako gitarzyście i piosenkarzu, a tak w rzeczywistości nigdy nie starał się myśleć o całym aspekcie muzycznym. Ale, wiesz, wciągnąłem go w Rush na Through The Ashes... i od tamtej chwili wszyscy zaczęliśmy wzajemnie na siebie naciskać. Zacząłem ćwiczyć o wiele więcej na przestrzeni ostatnich ośmiu lat. Chciałbym pójść i ćwiczyć dwie godziny dziennie na własną rękę. I jestem już lepszy. Jestem niesamowicie dumny z brzmienia perkusji na tym albumie. W przeszłości starałem się nieco przyhamować i po prostu grać w obrębie utworu. Przy tym albumie naprawdę zacząłem wychodzić z tej mojej bańki bezpieczeństwa, grać więcej, robić zwariowane wypełnienia, próbując grać rzeczy, których zazwyczaj nie gram.
Reszta zespołu uznała ten album za trudny do zagrania - co ty na to?
Och, zdecydowanie. Pierwszy utwór, który nagraliśmy to This Is The End. Ja i Robb spotkaliśmy się, ja grałem zmodyfikowane blast beats, ale mega szybkie z dużą ilością staccato na werblu. Na koniec obaj mieliśmy podobne odczucia "Cholera, to jest naprawdę ciężkie." Stary, to jest jak ćwiczenie na prawą rękę.. Ich kostkowanie i moja prawa ręka. Jest to swego rodzaju blast, ale ja gram je tak, że walę blasty, a później przechodzę na floor tom, co jest trochę jak symulowanie drum maszyny, czego nie lubię robić z moim zestawem. Więc po prostu uzyskuję pewnego rodzaju substytut używając floor tomu. Ogólnie myślę, że wzajemne naciskanie na siebie jest dobrą rzeczą, ale wydaje mi się, że to zależy od rodzaju zespołu, w jakim jesteś. Jeśli jesteś w AC/DC to pewnie nie chcesz zmuszać się do uzyskania zbyt technicznych rzeczy, ale dla nas, w super heavymetalowym zespole, to powoduje dodanie różnych elementów do naszej muzyki. Tak, jak teraz, jest inkorporowanych wiele klasycznych elementów. Czyni to po prostu tę muzykę naszą, wyjątkową.
I Am Hell wskazuje czas 8.26 - ciężko?
(Śmiech) Jedyna rzecz, którą powiedziałem Robbowi, kiedy zaczynaliśmy to pisać to, że nie będę grał żadnych rzeczy na dwie stopy w ponad 190 bpm. Metalowe bębnienie zaczyna mnie znieczulać od podwójnej stopki, ponieważ wszyscy pędzą milion mil na godzinę przez całą piosenkę. Wtedy w końcu przestałem robić te zwariowane rzeczy na I Am Hell. To z pewnością jest najszybszy wyczyn na dwie stopy, jaki kiedykolwiek zrobiłem w życiu! Nie mieliśmy metronomu ani nic w tym stylu, więc kiedy dotarliśmy do studia, wystukaliśmy to, żeby zobaczyć, jakie jest tempo i okazało się, że grałem szesnastki w tempie 235 bpm. Oszukałem sam siebie na tym. To po prostu śmieszne. A to jest także nasz utwór na rozpoczynanie koncertów na żywo. To jednak jest fajne, ponieważ to niezłe wyzwanie, wejść tam na zimno i pędzić na dwie stopy. Mam lepsze kopnięcie na tym albumie, to na pewno. Jestem coraz lepszy w graniu szybszych rzeczy. Jestem już super szybki na długie dystanse w moich jedynkach, ale kiedy gram "małe blasty" to gram dwójki na stopie.
Jakie jeszcze inne, nowe utwory uważasz za inspirujące?
Darkness Within. Jedną z moich ulubionych piosenek Rush jest The Camera Eye z Moving Pictures, gdzie wchodzi keyboard, a Peart wykonuje te sporadyczne perkusyjne wypełnienia. Kiedy tworzyliśmy Darkness Within, przeczytałem historię, którą Neil Peart napisał o nagrywaniu Moving Pictures, opowiadał, jak tam wszedł i naprawdę nie wiedział, co ma zamiar zrobić w tej partii, więc grał to cały czas w kółko i skonstruował te dziwne partie. Rozmawiałem z Robbem i powiedziałem coś w stylu: "Stary, ten kawałek jest świetny", ale nie miałem pojęcia, co zamierzam zrobić. Weszliśmy do fazy przedprodukcyjnej, przeszedłem przez to z pięć razy i grałem cokolwiek wpadało mi tylko do głowy. Robb się przysłuchiwał, wybrał części, które uznał za wyróżniające i stworzył wzorzec do całości. Potem wróciłem i nauczyłem się tego.
Czyli Robb angażuje się w partie perkusji?
O tak, siedzi w nim gdzieś głęboko perkusista, wymyśla szalone uderzenia, o których ja normalnie bym nie pomyślał. Czasami to są najprostsze rzeczy, więc ja staram się zrobić coś szalonego, a on wtedy mówi: " A dlaczego nie możesz tak (Dave wykonuje proste uderzenie)?" To działa. Kiedy przygotowujemy się do produkcji, nagrywamy dema i analizujemy to, a gdy pisze teksty, melodie i linie wokalu, czasem to, co ja robię (jeśli chodzi o perkusję) nie pasuje, więc mówi tak: "Możesz jakoś uprościć tę część, ponieważ nieco przeszkadza w tym, co ja robię wokalnie." Czasem coś mu zagra w głowie, biorę to i usprawniam.
Czy Robb w rzeczywistości umie bębnić?
(Szczerzy się) On jest jak jaskiniowiec, który dopiero co odmarzł i wlazł za zestaw.
Jakie miałeś brzmienie?
Wypadłem poza prawdziwe brzmienie bębnów. Kolejną rzeczą, której teraz nienawidzę w metalu jest to, że słyszysz ten sam dźwięk, ponieważ wszyscy zastępują brzmienie swoich bębnów tymi samymi próbkami. Brzmienie bębnów, które kocham to te, które było oczywiście jakiś czas temu: Van Halen, Pantera, Rush... Rzeczy, które są prawdziwe, oryginalne. Więc kiedy tworzyliśmy Unto The Locust, naprawdę koncentrowaliśmy się na wydobyciu tego dźwięku. Colin Richardson miał składać nasze nagranie, ale coś się wydarzyło i nie był w stanie tego zrobić, więc Robb był nieco zmuszony, żeby przejść od produkcji do miksu. Zatrzymał więc brzmienie bębnów, nie ingerowaliśmy tak mocno i nie zastąpiliśmy go próbkami. Owszem, mieliśmy zmieszane brzmienie prawdziwej centrali i zsamplowanej, ale w przypadku tomów i całej reszty słyszysz prawdziwe bębny. Ludzie! Ja to kocham! Nie jest to perfekcyjne, każde uderzenie nie jest doskonałe, nic nie jest skwantyzowane, nic nie jest zastąpione lub naprawiane. Słyszysz wszystko takie, jakie jest w rzeczywistości.
Czy Robb ma jakieś ciekawe techniki produkcyjne?
Cóż, zostaliśmy w domu (w Kalifornii) i nagrywaliśmy w Green Day studio w Oakland. Mieli te same mikrofony, od kiedy nagrywali 21st Century Breakdown z Butchem Vigiem. Miał te szalone mikrofony do tomów - nazywały się Josephson. Na zakończeniach są takimi okrągłymi dyskami, wiszącymi nad tomami. Gdy zdjąłem moje słuchawki, uderzyłem w bęben, założyłem słuchawki z powrotem i mikrofon oddawał dokładnie to, co słyszałeś w pokoju. One są wprost niesamowite. Więc naprawdę skoncentrowaliśmy się na uzyskaniu dźwięku bębnów tak naturalnego, jaki był w sali.
Co jest takiego specjalnego w twoim zestawie Yamaha Oak (dąb) Custom?
Nie wiem, co jest takiego z ich brzmieniem, ale zanim byłem z Yamaha nagrywaliśmy The Blackening na A/B i wykorzystaliśmy sporo różnego sprzętu. Tak więc miałem dwa zestawy od firmy, z którą byłem wcześniej - klonowy i brzozowy - i zakładaliśmy zupełnie różne naciągi. Ale Robb powiedział: "Słyszałem dobre opinie na temat Absolute Birch z Yamahy". Spróbowaliśmy jednego i to był obłęd! Ma ten atak, zabójczą jasność i wybrzmiewanie. Byłem zdemolowany, w stylu: "Ku*wa, to najlepsze bębny, jakie kiedykolwiek słyszałem!" Musiałem nieco ukryć fakt, że na tamtej płycie jest to Yamaha. Na najnowszym albumie używam mojego Oak Custom, na scenie mam bliźniaczy zestaw. Zrobili go specjalnie na The Locust i koleś z Yamaha wysłał mi kilka różnych tomów - trochę klonowych i trochę brzozowych - ale wybraliśmy Oak Custom, bo był strasznie przeszywający. Nie rozstawialiśmy nawet reszty.
Czy kiedykolwiek eksperymentowałeś ze swoim zestawem, aby utrzymać świeżość brzmienia?
Nie, jedynie przez dodanie nowego tomu. Jedną z rzeczy, jakie robiłem po skończonej trasie The Blackening, była gra dla samego siebie, grałem pod mojego iPoda i pod albumy Rush. Chciałem uzyskać to niesamowite czucie Neila Pearta i potrzebowałem tego jednego tomu; już miałem 10", 12", 16" i 18", ale potrzebowałem tego małego, wysokiego tomu, żeby to osiągnąć. Więc poprosiłem Yamaha, żeby zrobili mi ten mały tom o wymiarach 6" x 8", a to naprawdę otwiera drzwi do wielu perkusyjnych tajemnic. Ale zamontowanie na około... nie. Patent jest taki, żeby zestaw był rozstawiony bardzo płasko i w miarę symetrycznie.
Kiedy spoglądasz wstecz na The More Things Change, jak uważasz, czy twoje bębnienie się rozwinęło?
O ludzie, jestem teraz totalnie innym bębniarzem, odkąd wyszło Through The Ashes Of Empires, kiedy zacząłem naprawdę ćwiczyć i poważnie pracować nad technicznymi sprawami. To znaczy, zawsze kręciło mnie bycie muzykiem, ale kiedyś chodziło jedynie o bycie ciężkim bębniarzem. Teraz jestem bardziej jak perkusyjny maniak w swoim dążeniu do tego, żeby być coraz lepszym i lepszym bębniarzem. Nasza muzyka jest teraz inna. Część dawnego materiału to utwory krótsze i bardziej bezpośrednie. Nie wiem, czy moja technika jest jak dzień i noc, ale ja obecnie kopię tyłek dawnemu ja.
Więc jaka jest największa różnica pomiędzy tym, co jest teraz, a tym co było?
Sądzę, że moje bębnienie zmieniło się przez to, że nagle, około 2000 roku - nie wiem, co się stało - wszyscy zrobili się super szybcy i zaczęli robić te wszystkie zwariowane rzeczy? Uważam, że wiele z tego wydarzyło się przez wejście Pro Tools oraz fakt, że można autentycznie manipulować dźwiękiem i grać coś w super powolnym tempie, a później to przyspieszyć. Chciałbym zobaczyć tych wszystkich perkusistów, robiących te wszystkie zwariowane rzeczy na nagraniach, ale ich gra w rzeczywistości jest najbardziej niechlujną rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszałem. To jednak sprawiło, że zacząłem ćwiczyć szybkość. Nigdy wcześniej nie byłem zainteresowany szybkością, ale zobaczyłem tych wszystkich gości, jak Derek Roddy, który wprost frunie. Ten koleś kładzie totalne ciosy, potrafi zagrać super szybko i robić te wszystkie szalone rzeczy, więc zacząłem się wkręcać w te sprawy.
Zdarzyło ci się kiedyś wpaść w rutynę?
Och pewnie, to znaczy mam na myśli, że kiedy w niektóre dni sam ćwiczyłem, siadałem za zestawem i brzmiałem okropnie, to było straszne - więc jedyne, co mogłem robić to wstać i iść do domu. To jest mniej więcej to samo, gdy jesteśmy w trybie komponowania i robię rzeczy na gitarę, czasem po prostu nie ma się tego czegoś, więc odkładam swoją gitarę i wychodzę. Będziesz tam siedział i torturował się? Najlepiej odejść od tego na jakiś dzień.
Jakie miałeś inspiracje podczas przygotowań i ćwiczeń do płyty przed Unto The Locust?
Nie jestem pewien, czy to rzeczywiście były ćwiczenia techniczne, byłem bardziej zainspirowany perkusistami, których wcześniej nie słyszałem, starałem się wprowadzać nowe rzeczy i czynić je własnymi. Słuchałem masy różnej muzyki: metalu, country i łagodnych rzeczy... W ciągu ostatnich kilku płyt Neil Peart był moim kompanem, byłem w tym czasie także zafascynowany Keithem Moon, starałem się zebrać ich razem i stworzyć z tego podstawę mojego grania. Po prostu, Peart jest taki przemyślany i doskonały, a Moon odwrotnie, jest zdecydowanie nieprzemyślany i niedoskonały. Peart gra cały czas te same rzeczy, a Moon nigdy nie gra tego samego dwa razy. Inną rzeczą, która naprawdę mi pomogła było to, że byłem na festiwalu perkusyjnym w Hiszpanii, jakieś dwa lata temu, gdzie musiałem zagrać kilka kawałków Machine Head, a potem solówkę. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, zmusiło mnie to do tego, żeby zaaranżować własne solo tak, żeby wyglądało jak przemyślana kompozycja, niczym piosenka. Tak więc były to dwie zupełnie inne rzeczy, nad którymi pracowałem oraz perkusiści, których słuchałem.
Jakie są słabe strony twojej gry?
Czasem chciałbym być trochę bardziej progresywnym perkusistą, jak Mike Portnoy lub ktoś w tym stylu, i grać te dziwne rzeczy, w szalonym metrum i to prosto z mojej głowy. Jeśli miałbym mieć coś, co automatycznie wchodzi do mojej gry, to byłoby właśnie to. Zdaje mi się, że jeżeli jest coś, nad czym chciałbym popracować to byłby werbel, po prostu ulepszać podstawy. Kiedy oglądam te stare nagrania wideo takich kolesi, jak Buddy Rich, to myślę "O mój Boże!". Więc sądzę, że moimi słabościami byłyby właśnie te tradycyjne elementy na werblu.
Uważasz, że zawsze już będziesz takim perkusyjnym drwalem?
Nawet, jeśli gram super ciężkie rzeczy, gdzie jest dużo dynamiki, to jednak staram się nie robić niczego ponad moje siły, to by było jak zabijanie swojego ciała - ponieważ mam teraz 46 lat i znam mnóstwo perkusistów, którzy mają problemy z nadgarstkami. Sądzę, że to właśnie przez to, że przeceniali swoje możliwości. Mamy w naszej muzyce dużo rzeczy granych mocno z łapy , ale myślę, że jednym z kluczy pozwalających na długie granie to nie być takim sztywnym, trzeba pozwolić swojemu ciału, żeby się wyginało, jak chce i podążać za nim. Wszyscy starzy kolesie, którzy grają jazz, oglądasz ich, jak mają po 70 lat i nadal grają. Oni znają tę technikę i nie przepracowują żadnej części swojego ciała. Byłbym szczęśliwy, gdybym też tak potrafi ł. Ale nadal można grać ciężko. Nie trzeba od razu grać super lekko.
Więc mówisz, że nawet mistrzowie perkusji mogą się poprawić...?
(Śmiech) Nie czuję się, jak mistrz perkusji. Za każdym razem, gdy zaczynam myśleć coś w stylu: "O cholera, zabijam to!" - coś się dzieje. Zawsze mówię, że to perkusyjni bogowie czy cokolwiek innego, oni sprawiają, że uderzam się pałką po twarzy albo po prostu ją upuszczam lub zwyczajnie zapominam, gdzie jestem!
Przygotowali: Salemia, Kajko, Henry Yates
Zdjęcia: Simon Lees
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…