Rafał Piotrowiak
Dodano: 04.02.2013
Czyżby to właśnie Rafał Piotrowiak był pierwowzorem Piotra Machalicy w filmie Nowy Jork, czwarta rano? Tam właśnie kucharz Wacek podczas swojej solówki na bębnach "ugotował" zawodowego perkusistę - Fabiana, w którego postać wcielał się Jerzy Kryszak.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Oczywiście to tylko zbieg okoliczności, ale w tym okresie, gdy na ekranach pojawiał się wspomniany film, kuzyn obejmował stanowisko bębniarza w legendarnej już Pidżamie Porno. Później przejął stołek perkusyjnego "kucharza" w zespole Strachy na Lachy.
Oprócz tego, że grasz na perkusji, jesteś również kucharzem. Można powiedzieć, że "Kuzyn" całe życie spędził przy garach?
Tylko błagam, nie pytaj mnie o najlepsze przepisy, czy moje ulubione przepisy. Nie? Bo nie.
Zapytam inaczej: co było pierwsze ? Te gary w kuchni czy te gary perkusyjne?
Wiesz, ja przez całe swoje życie miałem dwa marzenia, pomysły na życie. Postanowiłem kiedyś, że albo będę kucharzem albo perkusistą. Udało mi się spełnić oba te marzenia na raz.
Jak zaczęła się twoja przygoda z perkusją? Ktoś uczył cię grać czy jesteś samoukiem?
Przez przypadek. Razem z kolegą Karolem, którego ojciec grał na gitarze i Julkiem, moim kuzynem, założyliśmy Raj Krat. Ojciec Karola miał też w domu gitarę basową, więc siłą rzeczy Karolek jako syn wziął gitarę, Julek bas, bo miał 4 struny, a ja? przecież nie będę śpiewał! Jestem totalnym samoukiem.
Grałeś w kilku zespołach, na stałe zakorzeniłeś się w Pidżamie Porno i Strachach na Lachy. Jak wspominasz te pozostałe? Była Pepesza, Raj Kat, Okrzyk Śmierci i Babayaga Ojo.
Raj Kat, o którym już wspomniałem, był pierwszym moim zespołem. Miałem wtedy 14 czy 15 lat. To była moja pierwsza perkusja, pierwszy zespół. Jeździliśmy na próby po chatach, po działkach z siatką węgla syrenką 105L. Wspominam to? bardzo, bardzo miło. Potem jakoś poszło. Miałem to szczęście w życiu, że trafiałem na odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie. Tak trafiłem na Grabaża.
A Pepesza i Okrzyk Śmierci?
Pepesza była drugim zespołem, w którym grałem z kolegami za małolata. A Okrzyk? Szczerze powiem, że nie pamiętam, jak tam trafiłem.
Z Okrzykiem nagrałeś bodajże płytę. To była jedyna płyta tego zespołu?
Tak, jedną tylko nagraliśmy. Ale nie mam pojęcia, czy była jedyna, czy nie, ponieważ Glapson, z którym grałem w tym zespole, mieszka teraz w Irlandii albo Szkocji. I on gra cały czas w zespole Okrzyk Śmierci, który nazywa się teraz Krio De Morto. Był i jest do teraz fanem esperanto, jeździ zresztą z tym zespołem na różne festiwale esperanto. Ponoć grają ciągle, ale nie znam szczegółów, bo kontakt niemal całkowicie nam się urwał. Los jednak chciał, że po 14 czy 15 latach spotkałem Grubego, basistę Okrzyku Śmierci, który mieszka teraz tam, gdzie ja. Gram z nim w zespole jazzowym, tak po prostu, dla jaj.
A Babayaga Oyo to długa czy krótka przygoda?
Chyba dwuletnia. Nic zobowiązującego, ale też nagrałem z nimi jedną płytę. Bango, świętej pamięci wokalista, miał sklep mięsny. A właściwie to był sklep jego ojca i był umiejscowiony niedaleko moich rodziców, znaliśmy się więc już jakiś czas przedtem. Zaczepił mnie kiedyś, powiedział, że szukają perkusisty? No i się zgodziłem.
Z Pepeszy trafiłeś do Pidżamy, rok 1988. Pamiętasz ten dzień?
Pamiętam ten dzień, graliśmy support przed zespołem Armia, w którym to niejaki Gogo Schultz grał na perkusji. Z niewiadomych mi powodów, czy to fizycznych czy alkoholowych, nie wyszedł na bis. Ja go zastąpiłem i jakoś poszło. Po tym koncercie zaczepił mnie Grabaż i zapytał, czy nie pojechałbym z nimi na festiwal, bodajże do Sopotu, bo nie mieli nikogo na garach. Dostałem kasetę do nauczenia się. Więcej było w tym szczęścia niż rozumu.
Jak podchodziłeś do grania w Pidżamie przed rozpadem zespołu w 1990 roku? Traktowałeś to bardziej jak przygodę?
Nie pamiętam, szczerze mówiąc, jak to traktowałem. Tak naprawdę przez te całe lata grania w Pidżamie ja nigdy nie miałem świadomości grania w zespole, który cieszy się taką estymą na scenie. To zawsze było granie w bandzie, który jest fajny, z fajnymi ludźmi. Wiedziałem, że ten zespół jest popularny, ale nie wiedziałem, że jest aż tak kultowy.
To wychodzi chyba teraz, kiedy gracie raz na jakiś czas, a na koncerty przychodzą tysiące ludzi.
Nagle, i dopiero wtedy świadomość tej legendy do mnie dotarła. Uwierz, naprawdę nie miałem pojęcia, że gram w aż tak popularnym zespole.
Pidżama nie grała 4 lata (1990-1994). Jak spędziłeś ten czas?
Właśnie wtedy grałem w Okrzyku i Babayadze. A może odwrotnie? I wtedy przyjechał do mnie Grabaż.
No właśnie, nadszedł ten pamiętny rok 1994. Siedzisz w chacie, otwierasz drzwi, patrzysz - Grabaż?
No, mieszkałem już wtedy gdzie indziej. Przyjechał specjalnie do mnie Grabowski, oznajmił, że próba jest w sobotę. Chyba nawet nie pytał, czy chcę, czy nie, tylko po prostu powiedział, że spotykamy się wtedy i wtedy. Wiesz, to było tak oczywiste, że ja będę chciał że niepotrzebne były żadne pytania. Spakowałem się i pojechałem.
Z perspektywy czasu patrząc, żałujesz czegoś po tym, jak dołączyłeś do Pidżamy?
No proszę cię. Nie było ani jednego dnia, którego bym żałował. Spędziłem w tym zespole lekko licząc 19-20 lat. Było nie było, mam lat 41, które dzisiaj kończę. To jest połowa mojego życia, nie mogę i nie chcę się od tego odciąć.
PP nie gra regularnie od 2007 roku. Czego ci najbardziej brakuje z czasów tego bandu?
Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Mam świadomości tego, że w pewnym momencie funkcjonowanie Pidżamy było nonsensem. Myśmy niczego nowego nie robili i to jakby samoistnie skłaniało się ku upadkowi. Pewnie, że będzie każdemu z nas tego zespołu brakować. Fajne jest to, że co jakiś czas mogę z tymi ludźmi stanąć na jednej scenie. Jak sam widzisz, z różnym skutkiem, raz lepszym, raz gorszym. Ale jak już mówiłem, ciężko jest odciąć się od czegoś, co zajęło ci połowę życia.
Przejdźmy do Strachów. Tutaj chyba też Grabaż nie musiał długo cię namawiać do dołączenia do składu.
To było tak, że oni pojechali w pierwszą trasę ze Strachami i po którymś tam koncercie zadzwonił do mnie Andrzej bodajże (Kozakiewicz - przyp. autora). Powiedział, że wymyślili, iż bez bębnów sobie rady nie dadzą i zapytał, czy nie chcę przyjechać na próbę. Powiem szczerze, że jak już pojechałem do Piły, to nie wiedziałem, co mam w tym zespole robić. Wtedy dla mnie tam się wszystko w tym zespole kleiło bez bębnów.
Nawet mimo tego, ze grali totalnie na surowo?
Tak, pomimo tego. Wydawało mi się, że tam wszystko gra, jak należy. Z tym wyjątkiem, że - na całe szczęście - jednak potrzebowali perkusisty.
Jak ci się pracuje w tym składzie? Z tymi ludźmi?
Szukam słowa, które byłoby równie dobre jak: genialnie. Ale chyba nie znajdę.
Ale zdarzają wam się różne, nazwijmy to, scysje przy tworzeniu nowego materiału?
Jeżeli chodzi o mnie, to nie bardzo. Ja jestem uległą osobą, mam świadomość swoich mankamentów i swoich bolączek. Jestem w pełni nastawiony na jakiekolwiek sugestie czy też uwagi. Znam swoje miejsce w szeregu.
Jaki jest twój wkład w to, jak będą wyglądały kawałki Strachów?
Z racji tego, że jestem tylko i wyłącznie perkusistą to zajmuję się przeważnie swoją linią. I tak, jak mówiłem, w pełni rozumiem i przyjmuję sugestię, jak coś ma wyglądać. To nie jest żadna wada. Skoro coś się nie klei, to ja jestem skory do poprawek. Nie jestem alfą i omegą w tym instrumencie, więc skoro ktoś może mi podpowiedzieć, że może być lepiej, a ja umiem to fizycznie wykonać, to po prostu to robię.
Jest coś, co cię męczy w twojej pracy?
To jest temat, który sam sobie przerabiałem milion razy. Doszedłem do wniosku, że boję się takiej chwili, kiedy to, co robię, robić przestanę. Może wtedy docenię to, co było kiedyś. Na razie i na szczęście, nic mnie nie męczy w tej pracy.
Zastanawiałeś się kiedyś, co będziesz robić, gdy przygoda z muzyką się skończy?
Mam świadomość nieuchronności tej chwili, żeby to było jasne. To nie jest tak, że ja świecę, jak, ku*wa, Elvis, przez cały czas. Wiesz, jak to jest, jak masz lat 17 czy 19. Myślisz sobie, że jeszcze 10 lat. Potem masz lat 25 i mówisz: "A! To może jeszcze 10 lat". Potem masz lat 35, i mówisz to samo. Przychodzi wiek, kiedy masz te 40 i parę na karku, i co? Kolejne 10 lat? Fajnie by było, absolutnie nie mówię, że nie. Byłoby zajebiście grać, ile się da, ale mam świadomość tego, że to się kiedyś skończy. Powiem ci, że nie mam kompletnie pomysłu na to, co będę robić w przyszłości. Ta sytuacja, w której jestem w tej chwili, czyli życie z muzyki i siedzenie w domu, jest absolutnie perfekcyjna. Nawet ze względów logistycznych, choćby ze względu na dzieci. Jedno jest małe, drugie już większe. Moja żona pracuje. Niewyobrażalnie fajna sytuacja. Nie wiem, co będę robić, może kupię sobie budę z kebabem?
A może coś związanego z drugim spełnionym marzeniem? Jakaś restauracja?
Nie, zdecydowanie nie. Ja przede wszystkim nie mam natury szefa, żeby prowadzić jakieś swoje restauracje czy biznes. Swoją asertywność doprowadziłem do perfekcji, czyli mówię tylko: "Tak".
Podobno zostałeś też nauczycielem gry na perkusji?
Eee? Wielkie słowo.
Ale masz swoich uczniów?
Tak, mam, w tej chwili jedną nastolatkę. Jeżeli chce, a ja mogę jej cokolwiek przekazać, to dobrze. Wiem, że nie przekażę uczniom swojej wirtuozerii, chociaż brzmi to kokieteryjnie? Powiem prosto, jeżeli mogę coś od siebie dać, proszę bardzo.
Jakie miałbyś rady dla początkujących perkusistów?
Metronom, praca, pokora.
Masz jakieś swoje ulubione miejsca do grania koncertów?
Nie będę ukrywał, że lubię takie miejsca, jak Studio 38 w Krakowie, gdzie jest fajna sala i ładnie słychać. Z tego samego powodu chętnie wracam do Palladium w Warszawie. Koniec końców zawsze jest tak, że tam, gdzie są ludzie, którzy reagują na twoją sztukę, tam ci się dobrze gra. Jak widzisz ludzi, którzy reagują na to, co robisz, to są to te chwile, kiedy wiesz, po co grasz.
A pamiętasz wrocławską Wytwórnię Filmów?
Wytwórnia była takim miejscem, gdzie po raz pierwszy przeżyłem niesamowitą historię, na urodzinach Pidżamy. To był jeden z naszych ostatnich koncertów w 2007 roku, gdzie (pamiętam) przyszło 5 tys. osób na koncert. No i wtedy pierwszy raz chyba, mówiąc po ludzku, po prostu ochu*ałem z wrażenia. Wchodzisz na scenę i widzisz ludzi po horyzont i w tym momencie nabierasz szacunku dla tych ludzi?
Pamiętasz koncert, przed którym miałeś największą tremę i dlaczego był to Woodstock?
Sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Ja mam tendencje do nakręcania się przed koncertami, czasami jest tak, że grasz i przychodzi ci to, ot tak. A czasami mam tak, że się nakręcę, że coś tam się wydarzy. Woodstock był jakiś taki dziwny właśnie, oj nakręciłem się wtedy strasznie. Poza tym, wiesz, wychodzisz na scenę i patrzysz na ludzi z wysokości 10 metrów i pod sceną jest ich coraz więcej i więcej. Nie mam pojęcia, ile tam było osób, ale robiło to wrażenie.
Tak zupełnie na koniec. Masz swój ulubiony sprzęt perkusyjny?
Pewnie ten, który aktualnie posiadam. Jest to zestaw akrylowy, zrobiony przez C&C Custom, na korpusach Ludwiga. Prawdopodobnie, z tego, co udało mi się ustalić, jest to jedna jedyna sztuka. Mam jeszcze Yamahę Beech Custom.
Dzięki za rozmowę.
Również dziękuję.
Rozmawiał: Grzegorz Kociuba
Zdjęcie: Sławomir Nakoneczny i Nikki Setnik
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…