Roger Taylor
Dodano: 18.02.2013
Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o zespole Queen - formacji, składającej się z czterech niepowtarzalnych osobowości.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Jej częścią był Roger Taylor, muzyk, który zawsze zaskakiwał swoją twórczością - zarówno tą w Queen, jak i solową. Okazuje się, że nie ma zamiaru przestać!
Jest to jeden z tych bębniarzy, który powinien być bardzo wysoko nie tylko we wszelkiego rodzaju rankingach na najlepszych, najbardziej inspirujących, najbardziej zasłużonych perkusistów, ale także w rankingu na najbardziej niedocenianych bębniarzy w historii. Tymczasem wystarczy włączyć sobie chociażby A Night At The Opera i wszelkie wątpliwości powinny być rozwiane. Rogera charakteryzuje niesamowita mądrość w tym, co akurat jest grane. Jest to umiejętność, której większości perkusistów brak. I nie jest to wynik tak częstego zaniedbania, jak to bywa w przypadku elementów fachu perkusyjnego, nie obejmującego młynów, prędkości i innych sztuczek. Facet jest utalentowany, jak mało kto. Cieszy nas, że tak, jak w poprzednim numerze mieliście szansę obcować z gigantem - Vinnie Colaiutą, tak teraz możemy zaprezentować rozmowę z legendarnym Rogerem Taylorem.
Urodzony 26 lipca 1949 roku pierwsze lata swojego życia spędził w okazałym Norfolk na wschodnim wybrzeżu wyspy, po czym rodzice przeskoczyli całą Anglię i wylądowali w małym Truro w Kornwalii. Początki gry naszego bohatera są bardzo podobne do wielu historii znanych perkusistów. Powoli odkrywał muzykę ze swoimi idolami i powoli składał swój zestaw perkusyjny. Otarł się o branżę stomatologiczną po przeprowadzce do Londynu. Na szczęście poznał Briana Maya i współtworzył zespół Smile, gdzie pojawił się po jakimś czasie koleżka z zębami niczym czapka bejsbolówka. Freddie Mercury stał się ikoną rocka, a Roger Taylor?
No właśnie, "czterdziestka", jaka strzeliła rok temu zespołowi Queen nie obeszła się bez echa. Szereg nagród, wspomnień i gościnnych występów. Wielki szacunek, podziękowanie i respekt dla zespołu, który tworzył historię. Można rzec, że panowie odcinają kupony. Pewnie tak, ale co można zrobić, gdy nie ma Freddiego? Zespół pojechał wszakże w trasę z Paulem Rogersem, ale sami muzycy nie napinają się na zamydlanie ludziom oczu i raczej można to potraktować jako występy-hołdy i okazję dla młodszych fanów do zobaczenia dwóch oryginalnych muzyków na scenie w starych kompozycjach. Oby wszystkie wielkie marki u schyłku swego istnienia zachowywały się z taką klasą i stylem. O rozmach dbają Amerykanie, chociażby w popularnym wciąż za wielką wodą Idolu, gdzie na koniec występu formacji Queen Extravaganza (specjalny tribute-band, stworzony w konsultacjach z panami z Queen) pojawiają się Brian May i nasz bohater z takim rąbnięciem, że krawaty same się rozwiązują? Docenia się legendy i to jest w tym piękne. Szacunek dla mistrzów okazywany jest wciąż na każdym kroku. Powinniśmy brać z tego przykład, pamiętać o swoich korzeniach, o tych wszystkich perkusistach i zespołach, które w tak trudnych okolicznościach tworzyły historię muzyki.
Dokonania zespołu Queen są tak ogromne, że moglibyśmy pisać na ów temat długo i długo, ale oddajmy głos Taylorowi Hawkinsowi z Foo Fighters, który na temat Rogera Taylora ma konkretny pogląd. "Na przestrzeni lat Roger jest jedną z największych moich inspiracji i to, co w nim najbardziej mi się podoba to fakt posiadania własnego, indywidualnego stylu i brzmienia. Wystarczy, że usłyszysz tylko ten hi-hat, który otwierany jest przy uderzaniu w werbel i już wiadomo, że to on. To wszystko jest kwestią jego czucia, którego - nie wiem, jakbym się starał - nie jestem w stanie osiągnąć. Do tego to wielkie brzmienie bębnów, które było integralną częścią ciężaru Queen. Fakt, że Roger pisze piosenki widać w jego zagrywkach, ponieważ są one zawsze bardzo muzyczne - wręcz orkiestrowe - zawsze wyliczone. Jest nieziemsko uniwersalny i melodyjny, i swinguje jak nikt inny. Nie wspominając już o fakcie, że ma także ten wspaniały surowy rock?n?rollowy głos?"
Obchodziliśmy w zeszłym roku 40 lat istnienia Queen. 2011 był dla ciebie pewnie wspaniałym rokiem?
Tak rzeczywiście było i jest to coś niezwykłego, gdy myślisz sobie, że to już 40 lat, rozumiesz? Podobnie, jak specjalne imprezy na tę okoliczność w stylu "Stormtroopers in Stilettos" - wystawa w Truman Brewery na Brick Lane - remasterowaliśmy też albumy studyjne i mieliśmy przyjemność być przy odbiorze wielu nagród. To bardzo miłe być na tej scenie życia i nie czuć się tu niestosownie. Serio, to niesamowite, że muzyka przeszła próbę czasu, a rocznica dała nam cudowną możliwość spojrzeć w przeszłość i to uczcić. Godne odnotowania jest to, że zdajesz sobie sprawę z tego, że zrealizowałeś swoje marzenia i znacznie więcej? Nigdy bym się nie spodziewał, że po tych wszystkich latach ta muzyka będzie tak popularna i chętnie wszędzie grana. Nieziemskie uczucie, które napawa mnie wielką dumą.
Jak się czuliście, gdy wróciliście do swoich wczesnych albumów?
Wciągnęło nas to mocno? Zapomniałem już, jak dużo pracy było w nie włożone I podczas robienia remasteringu na nowo poczułem respekt dla zespołu, dla tego, co zrobiliśmy i jak razem pracowaliśmy. Kiedy jesteś wewnątrz maszyny nie możesz tego dojrzeć - lub docenić - właściwie, ale z biegiem czasu masz lepszą optykę, tak, jakbym patrzył na nas z zewnątrz.
Wczesny okres zespołu był bardzo płodny, prawda?
Szczególnie Freddie - we wczesnym okresie był jak fontanna i pomysły wręcz się z niego wylewały, do tego z doskonałą jakością. Musiał być całym sobą w procesie tworzenia i produkcji. Za każdym razem, gdy spojrzę w przeszłość i pomyślę o nim, mój respekt i podziw rośnie. Był lepszy niż nam się wydawało, a wydawało się nam, że był cholernie dobry!
Powiedz nam coś o Adamie Lambercie, który był podczas koncertów Hammersmith Apollo?
Cóż, Adam wypłynął po amerykańskim Idolu w 2009 roku. Brian i ja byliśmy pod jego wielkim wrażeniem, kiedy pojawił się tam w fi nałach. W zeszłym roku grał z nami na gali MTV w Dublinie, gdzie dostaliśmy nagrodę za całokształt. Jest rzeczywiście fenomenalnym wokalistą z niesamowitą skalą głosu.
Masz zamiar w tym roku uderzyć w trasę w ramach promocji swojego solowego albumu. Możesz przybliżyć ten temat?
Zajęło mi to około 4 lat i obecnie jestem w fazie końcowej. Jak bym to opisał? Prawdopodobnie, jak coś, co ma podsumować to, co we mnie rosło. Musisz mieć zdecydowanie szerokie myślenie, żeby to polubić, ponieważ jest to bardzo różnorodne z dziwnym zestawem różnorodnych eklektycznych piosenek - od czystego rocka przez żartobliwe numery po kawałki taneczne. To była prawdziwa radocha, chociaż jest to moja pierwsza solowa płyta od 14 lat.
Twoje wysokie partie wokalne były oczywiście integralną partią całego brzmienia Queen, ale jak to się stało, że zostałeś śpiewającym perkusistą?
To był czysty przypadek! W jednym z moich pierwszych zespołów nasz wokalista odszedł chwilę przed tym, jak mieliśmy zagrać koncert, więc nie miałem wyboru i musiałem zacząć śpiewać. Wystawiliśmy bębny na przód i po prostu zaczęliśmy? Trochę ciężko połączyć obie funkcje. Stało się to bardzo szybko i na szczęście błyskawicznie się nauczyłem. Prawdziwe wyzwanie to oddech, jest to kompletnie coś innego!
Fun In Space - twoja pierwsza solowa płyta została wydana w 1981 roku. Co zainspirowało cię do tego, żeby odskoczyć nieco od Queen?
Moja umiejętność pisania piosenek to coś, co rozwijało się stopniowo, ponieważ na początku grałem w zespołach jedynie covery. Było dość ciężko, ale stopniowo stało się to częścią mnie. Kiedy robiłem Fun In Space, zasadniczo pisałem piosenki dla Queen, ale poczułem, że robię coś poza zespołem i mogę podejmować decyzje wyłącznie sam. Zawsze myślałem, że bycie w zespole jest bardzo pozytywną rzeczą - mogliśmy dyskutować, ale zawsze był dobry efekt. Lubię jednak pracować także na własną rękę. Masz tylko i wyłącznie siebie, gdy szukasz odpowiedzi, a rezultat pracy jest dla ciebie bardziej reprezentatywny. Nigdy nie byłem kompozytorem, który działa na siłę, czekam na moment. Nowa płyta jest takim subtelnym zbiorem materiału.
Wcześniejsze zespoły coverowe nie dawały ci możliwości rozwinięcia umiejętności komponowania, dawały ci jednak możliwość gry totalnie różnych stylów muzycznych?
Oczywiście. Było to fantastyczne doświadczenie, ponieważ uczysz się bardzo dużo podczas tego procesu. Graliśmy w pubach, klubach, domach kultury i klubach nocnych - grając cały wachlarz muzyczny - braliśmy także życzenia od publiczności, co oznaczało, że musieliśmy być zdolni do zwrotu o 180 stopni. Beatlesi są doskonałym tego przykładem, ponieważ przez lata grali w Hamburgu - długimi godzinami, co noc, wykonując czyjąś muzykę. Działo się to do momentu, gdy wydali swoją pierwszą płytę. Przeskoczyli na wyższy poziom i byli w stanie dostarczyć ludziom swoją własną muzykę. Dokładnie to samo stało się ze mną.
W przeszłości grałeś na większości instrumentów na swoim albumie. Tym razem jest tak samo?
Moi starzy kumple - Jason Fallon i Spike Edney - z którymi pracowałem dużo na przestrzeni lat są na albumie, ale zasadniczo tak, zasadniczo grałem na większości instrumentów. Zrobiłem także jedną piosenkę z moim synem Rufusem i być może włączę utwór "na żywo", który zagrałem z Jeffem Beckiem.
Rufus, który jest świetnym bębniarzem, niedawno zakończył trasę swojego show We Will Rock You. W 2011 można było go spotkać grającego u boku Kerry Ellis i Briana Maya na trasie Anthems?
To zabawne, ponieważ nigdy nie naciskałem, by był perkusistą. Jest naturalny ze swoją siłą i techniką. Odnalazł się dobrze z Kerry Ellis, a na trasie We Will Rock You dostał prawdziwą lekcję. Grając co wieczór w takiej produkcji otrzymujesz dużą lekcję dyscypliny i samodoskonalenia, ponieważ jesteś częścią drużyny. Musisz cały czas być do dyspozycji i nikogo nie możesz zawieść. Rufus ma zaledwie 20 lat, ale dzięki temu doświadczeniu nauczył się bardzo dużo. Jestem niezwykle dumny z niego i jego osiągnięć.
We Will Rock You obchodzi obecnie swoje 10 urodziny?
Zgadza się, to niesamowite, że trwa to już tak długo.
Ostatnio uczestniczyłeś także w złożeniu w całość amerykańskiego trybutu dla Queen w postaci show The Queen Extravaganza. Opowiedz nam coś o tym?
Queen Extravaganza to oficjalne show muzyczne, które koncertuje w trasie. Zdecydowaliśmy się, ponieważ jest tak dużo naśladowców Freddiego? Niektórzy są ok, ale pomyśleliśmy, że moglibyśmy zrobić coś specjalnego i ostatecznie, by nasza muzyka była reprezentowana we właściwy sposób. Rozpoczęliśmy poszukiwanie talentów przez Internet w Stanach i znaleźliśmy kilku niesamowitych ludzi. Produkcja jest na trasie w Stanach tego lata. Nie jest to uosabianie nas, ale show, zawierające muzykę, graną przez wspaniały zespół i kilku wokalistów - potrzeba kilku, by coverować Freddiego! Jest to całe spektrum muzyczne i mamy z tego trochę materiału fi lmowego. Byłem zaangażowany w to od początku i był to fascynujący projekt do działania.
Cofnijmy się w przeszłość. Jak to się stało, że zabrałeś się za pałeczki perkusyjne?
No cóż? Mój pierwszy instrument to ukulele i - żeby być uczciwym - nie potrafiłem na tym grać! Miałem 8 lat, kiedy ruszyłem ze swoim pierwszym zespołem. Robiliśmy w szkole piosenki skiffle w stylu Lonnie Donegana Tak czy siak, perkusja pojawiła się, gdy miałem 12 lat i zorientowałem się, że jest to coś, co mogę robić. Wiedziałem, że chcę być bębniarzem po tym, jak usłyszałem w radio Rock Around The Clock Billa Haleya, zaraz potem odkryłem Little Richarda. Nie możesz więc nie grać w takiej sytuacji, prawda? Z pomocą taty zakończyłem składanie swojego zestawu - kawałek po kawałku. Był bardzo tani i miał jedną malutką blaszkę, którą był używany 8" splash Avedis Zildjian.
Długo oszczędzałeś, żeby kupić ten talerz, prawda?
Zgadza się, kosztował mnie osiem funciaków! To był bardzo długo mój jedyny talerz i uczyłem się, posiadając tylko tę ósemkę. Używałem bell jako ride, więc musiałem rozwinąć precyzyjne uderzenie, żeby trafić. Zajęło mi to trochę czasu, zanim było mnie stać na konkretne talerze. Na przestrzeni lat używałem różnych, ale dla mnie Zildjian ma coś specjalnego w sobie. Kiedy dorastałem, miałem jeden bęben lub talerz w danym momencie - co było zasadniczo świetnym treningiem, ponieważ uczyłem się, jak dany element dokładnie pracuje, po co był i jak z niego wycisnąć więcej. Jestem wielkim zwolennikiem wykorzystywania każdego elementu swojego zestawu, nawet tych rzeczy, które niekoniecznie kojarzą się z graniem, jak np. rimy.
W młodości marzyłeś podobno o Ludwigu w wykończeniu Silver Sparkle.
Brian Bennett z The Shadows miał najpiękniejszy Ludwig Silver Sparkle i właśnie taki chciałem mieć. Zawsze marzyłem, żeby grać na Ludwigu, więc kiedy pojawiła się możliwość bycia endorserem, miałem w Ludwigu wszystko od podłogi po skrzynkę na listy. Obecnie używam DW, które są wspaniałymi bębnami, ale wciąż mam moje wszystkie stare Ludwigi oraz australijskiego Sleishmana - 26" centralkę, która jest fenomenalna. To zabawne, ponieważ nigdy nie kolekcjonowałem zestawów - za wyjątkiem moich własnych - ale w pewnym stopniu zbieram gitary. Mam kilka pięknych starych Fenderów i kilka niezłych Gretschów, wyglądają pięknie na ścianie.
Najbardziej znanym zestawem z Queen był właśnie Ludwig Silver Sparkle i obecnie ten zestaw jest na wystawie w Academy of Contemporary Music w Guildford, gdzie także jest pokój perkusyjny nazwany twoim imieniem?
To wielki komplement mieć własny pokój perkusyjny w akademii, która jest świetną szkołą muzyczną. Zrobili to pięknie. Wyposażenie, zasoby i pomieszczenia dla studentów są fantastyczne - w moich czasach czegoś takiego nie było!
Na przestrzeni wielu lat swojej kariery inspirowałeś wielką liczbę perkusistów. Kogo ty mógłbyś podać za swoją największą inspirację?
Cóż? John Bonham był czysto rockowy - był prawdziwym szefem, nieprawdaż? Keith Moon to kolejna wielka inspiracja, był fenomenalny w tym, co robił i uważam, że miał jedno z najlepszych brzmień bębnów. Jego tomy tympani były rewolucyjne, a frazowanie było bardzo naturalne, niepowtarzalne i cudowne? Mitch Mitchell także świetny! Kocham go za to, w jaki sposób pomieszał te jazzowe i rockowe inspiracje oraz za jego zręczność i pomysłowość. Wydaje mi się, że wciąż jest mało doceniany jako perkusista. The Experience było najbardziej spójnym projektem w tamtych czasach. Dzisiaj również bardzo lubię słuchać perkusistów w stylu Louie Bellsona, Buddy Richa czy Gene?a Krupy? To fantastyczni perkusiści. Czasami sam lubię sobie pograć nieco jazzu. Nie musisz uderzać mocno i cała jazzowa technika jest niezwykle satysfakcjonująca.
Mimo tego, że jesteś w połowie samoukiem, rozwinąłeś swój bardzo charakterystyczny styl. W rezultacie jesteś perkusistą, który uważany jest za rozpoznawalnego?
To duży komplement, że ludzie tak mówią. Wydaje mi się, że to kwestia tego, czy masz time w sobie, czy nie, a ja - wydaje się - że miałem tę odrobinę talentu i odpowiedni uchwyt. Uchwyt jest niezwykle istotny, ponieważ stamtąd wychodzi uderzenie. Uczyłem się sam, grając zagrywki z moich ulubionych płyt. Z całego tego banku, gdzie wszystko jest wymieszane, uformowałem swój własny styl.
Kolejną integralną częścią naszego równania jest brzmienie twoich bębnów, które tak bardzo kochasz?
Wielkie brzmienie było dla mnie zawsze bardzo, bardzo ważne i dlatego nigdy nie byłem zadowolony z naszego pierwszego albumu Queen. Nie pozwolono bębnom wystarczająco śpiewać. Brzmienie było jedyną rzeczą, jaka mi się nie podobała, bardzo stłumione. Lubię, jak bębny brzmią naturalnie, ale tłumienie było wtedy bardzo modne, szczególnie w Trident, gdzie nagrywaliśmy. To brzmienie jest dobre dla pewnych rzeczy, ale nie jest to coś, co chciałem i byłem znacznie bardziej szczęśliwy z brzmienia moich garów na drugim i trzecim albumie: Queen II i Sheer Heart Attack.
Jaka jest twoja najważniejsza rada dla młodych perkusistów, którzy chcieliby pójść w twoje ślady?
Najważniejszą rzeczą, jaką może zrobić perkusista to grać dla piosenki. Czyli uważać na cały utwór, a nie tylko na partię perkusji, uważać, jak bębny będą pasować do całości. Może to brzmi dziwnie, gdy mówię, by grać piosenkę, a nie partię bębnów, ale myślę, że wszyscy możemy być winni klapy na koncercie, jeżeli będziemy grać za dużo zagrywek. Sam to pewnie czasami robię, ale mniej może oznaczać lepiej. Dwóch perkusistów, którzy grają dla piosenki to Mitch Mitchell i Dominic Howard z Muse.
Zawsze miałeś swoje serce w zespole. Mimo to, kiedy pierwszy raz opuściłeś Kornwalię, udając się do Londynu, celem była stomatologia?
Nie byłem takim naturalnym studentem, ponieważ nie byłem zainteresowany wieloma przedmiotami, które studiowałem. Sztuka była zawsze moją pasją, ale robienie tego w mojej szkole nie miało sensu, więc skończyłem na nauce ścisłej, której w większości nienawidziłem! Nawet wtedy, gdy pojechałem do Londynu robić magistra, nigdy nie chciałem być dentystą, zawsze chciałem grać muzykę.
Wkrótce po przyjeździe do Londynu zacząłeś przeglądać ogłoszenia, w których poszukiwano perkusistów. Wtedy poznałeś Briana Maya?
Zaskoczyło między nami natychmiast - mieliśmy tych samych bohaterów, te same muzyczne inspiracje i kiedy słyszałem, jak gra? Miał ten unikalny dotyk. Nigdy nie słyszałem nikogo, kto by miał tak piękne, delikatne i melodyjne wibrato - jednocześnie miał to swoje duże brzmienie. Tak więc w tym kontekście pasowaliśmy do siebie idealnie.
Po dołączeniu do blues-rockowego zespołu Briana Maya - Smile, gdzie śpiewał i grał na basie Tim Staffell, miałeś okazję nagrywać w profesjonalnym studio. Jakie to było doświadczenie dla ciebie?
Było to niezwykle interesujące i bardzo odkrywcze, ponieważ słyszałem swój głos prawidłowo po raz pierwszy. Kiedy śpiewasz, wydaje ci się, że jesteś w tonacji, ale kiedy słyszysz te wszystkie fałsze podczas odsłuchiwania to może być to lekki szok. Tak samo grając z przodu - musimy uczyć się szybko, kiedy wchodzimy do studia.
Tim studiował w Ealing Art College razem z Freddiem (Farrokh Bulsara), który był wielkim fanem Smile. Kiedy Tim opuścił zespół to właśnie on zachęcał ciebie i Briana do kontynuacji, prawda?
Freddie prowadzał się z nami cały czas. To był jego pomysł. I naturalne było, że dołączył do nas po odejściu Tima. John Deacon dołączył do nas nieco później i staliśmy się Queen. Pamiętam, że harowaliśmy trzy ciężkie lata, by w końcu po raz pierwszy poczuć smak sukcesu.
Pierwsze dwa albumy, Queen i Queen II odniosły sukces w Anglii, ale trzeci album Sheer Heart Attack przyciągnął uwagę całego świata?
Cóż, Sheer Heart Attack było początkiem najbardziej niezwykłego marszu? Było tyle niesamowitych sytuacji? I mnóstwo zabawy - od południowo- -amerykańskich tras przez te bezkresne amerykańskie areny po fantastyczne europejskie koncerty. To była najwspanialsza możliwość, by zobaczyć świat i czuliśmy się, jak w jakiejś bajce! Straciliśmy wtedy kontakt z wieloma naszymi przyjaciółmi, ale to była tak cholernie fajna bajka! Zabawne jest także to, że wtedy nie wydawało się to takie prędkie, ale tamte płyty i trasy pojawiały się strasznie szybko.
Pomijając wszystko - wspominasz tę olbrzymią więź między wami w zespole?
Wszystko, co robiliśmy w zespole było jako grupa. Była to prawdziwa więź i prawdziwa demokracja, i wydaje mi się, że jest to część tajemnicy naszego sukcesu. Była wspaniała muzyczna chemia między nami i w większości czas spędzaliśmy razem. Oczywiście, były między nami różnice, ale pasowaliśmy do siebie. Nawet wtedy, gdy przyparci do muru, byliśmy pod ostrzałem różnych dziwnych dziennikarzy? We Freddiem mieliśmy, rzecz jasna, frontmana, który mógł podbić świat. Nie baliśmy się niczego!
Nikt, kto widział was grających na Live Aid, tego nie zapomni?
To prawdziwie coś wielkiego. Pamiętam, że byliśmy nieco zdenerwowani, ale opuściliśmy głowy i weszliśmy w to. Brzmienie na scenie było koszmarne, ale wiedzieliśmy, że na froncie jest świetny realizator i wszystko w tym dniu było fantastyczne - pogoda, publiczność, cała atmosfera oraz fakt, że muzyka robi coś naprawdę dobrego w tym zepsutym świecie. Live Aid potwierdziło siłę muzyki i rock?n?rolla.
Kiedy Foo Fighters grało na Live Earth w 2007 roku, Taylor Hawkins powiedział, że wykorzystali wasz koncert na Live Aid jako przykład?
To zabawne, ponieważ wiele osób mówiło, że musimy grac dużo prób przed Live Aid, ale nie graliśmy. Mieliśmy może trzy krótkie sesje, ale myśleliśmy o tym dużo i zdecydowaliśmy się skondensować 6 piosenek w 17 minut. Oczywiście, przygotowaliśmy to, ale nie perfekcyjnie i laboratoryjnie, bo stracilibyśmy spontaniczność. To był wspaniały dzień - coś, czego ci nikt nie zabierze i uważam, że dało nam to nową dawkę energii jako zespołowi. Skoro mówimy o Live Earth to wydaje mi się, że Foo Fighters ukradło show tego dnia. Uwielbiamy ich i ich podejście, są zawsze bardzo mili w wypowiedziach o nas. Osiągnęli nieobliczalny sukces i mam dreszcze na myśl o nich, ale trzymają się mocno na ziemi. Są prawdziwym zespołem i jedną z najlepszych koncertowych kapel.
Ty i Taylor Hawkins jesteście dobrymi kumplami i razem z Brianem Mayem gościliście na jego drugim albumie z The Coattail Riders Red Light Fever oraz na pierwszym koncercie zespołu w UK.
To była doskonała zabawa i wspaniale było widzieć Taylora, dorastającego jako kompozytora i robiącego własne rzeczy poza Foo Fighters. Jest wspaniałym bębniarzem do oglądania, prawda? Po prostu mnie rozwala!
Gra na żywo była dla ciebie zawsze bardzo ważna. Z Brianem Mayem podjęliście zapewne bardzo trudną decyzję, by po tragicznej śmierci Freddiego pojechać w trasę jako Queen. Jak doszło do tego, że zdecydowaliście o Paulu Rodgersie jako najlepszym wokaliście w tym przypadku?
Paul był wokalistą, którego zawsze podziwialiśmy - szczególnie Freddie. Jest jednym z najlepszych, zwłaszcza na polu bluesowym, a jego głos jest naturalny. Zapytaliśmy go o możliwość dołączenia. W UK Music Hall of Fame była wspaniała zabawa i stwierdziliśmy, że chcemy zrobić coś więcej. Dla mnie gra na żywo była zawsze najbardziej interesującą i satysfakcjonującą częścią całej tej podróży? Nie mogę się tego doczekać.
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…