Rafał Matuszak (Coma)
Dodano: 09.05.2013
Przychodzi wcześniej na próby, żeby... grać na bębnach. O tym, jak postrzega muzykę, muzyków, a wśród nich oczywiście - perkusistów - opowiada Rafał Matuszak, basista zespołu Coma.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Dosyć wcześnie chwyciłeś w życiu za bas.
Moja przygoda z muzyką zaczęła się, kiedy miałem ok. 15 lat. Grałem wtedy z leworęcznym perkusistą, który grał na prawą stronę, co zapewne nie było łatwe do ogarnięcia, ale obaj nie mieliśmy wtedy bladego pojęcia, jak grać, by jakoś to wszystko brzmiało. Natomiast stanowiliśmy dzielną sekcję. Rzekłbym, dosyć trudną w odbiorze... (śmiech). Później, z kolejnymi perkusistami było już tylko lepiej... (śmiech)
Mówisz o Tomku Stasiaku, pierwszym perkusiście i założycielu zespołu Coma?
Tomka spotkałem jakiś czas później, kiedy obaj już coś graliśmy. Przygoda z Tomkiem trwała około ośmiu lat. Dogadywaliśmy się jako sekcja bardzo dobrze, a później... No cóż, nasze drogi się rozeszły i musiałem nauczyć się grać z innym, o wiele bardziej wymagającym perkusistą. Pojawienie się Adama Marszałkowskiego było zmianą w funkcjonowaniu zespołu. Trochę taką, jakbyś do poloneza zamontował silnik od porsche. Włożył nowe pokłady energii w nasze nuty, nabrały one nowego wyrazu. Musieliśmy trochę pozmieniać swoje partie, by pasowały do rytmów Marszałka. Zostawiliśmy mu wolną rękę w tym, co zaproponował, ale nie wpłynęło to znacząco na aranżację, co było dość istotne, bo chcieliśmy pozostawić charakter utworów. Trzeba też było wytworzyć sobie relację z nowym członkiem zespołu, a dotrzymać kroku Marszałkowi nie jest łatwo...
Ale przecież ty masz dłuższe nogi (śmiech). Opowiadaj, jak to było...
Jak w tym dowcipie. Basista i perkusista skaczą z mostu. Jeden mówi do drugiego: Na raz skaczemy razem. I słychać było "plask", "plask". (śmiech). Niektóre partie trzeba w sekcji grać razem, równo. Z początku nie było łatwo, a i do dzisiaj zdarzają się wpadki. Z próby na próbę było coraz lepiej. Kiedy pojawił się w kapeli, nowa energia dała nam ogromny luz. Improwizowaliśmy na nowe sposoby, z bananami na twarzy. Ale szybko Adaś sprowadził nas na ziemię i wytknął rzeczy, nad którymi musieliśmy popracować. Pozbyć się starych nawyków. Porozumiewać się. Po dzisiejszy dzień trzymają nas za mordę. On i jego metronom. Wychodzi nam to na zdrowie.
Nawiązaliście wspólny język jako sekcja?
Szybko nawiązaliśmy kontakt, świetnie nam się improwizuje, ale chyba cały czas się siebie uczymy muzycznie. Cały czas się szukamy. Czasami to słychać na koncertach, kiedy kombinujemy. Nie zawsze wychodzi równo (śmiech). Szukamy się głównie na próbach. To fajny stan...
Macie jakiś system pracy? Np. od wtorku do czwartku gramy 24 godziny na dobę, bo wtedy będzie dobrze.
Nie. Nie poruszamy się w schematach tego typu. Czasami spotykamy się przed próbą, czekając na resztę chłopaków. Wtedy przerabiamy różne tematy, ale zawsze ma to charakter muzycznej rozmowy. Adam potrafi przekazać, o co mu chodzi, co jest bardzo cenioną cechą muzykantów, bo nie wszyscy słyszą i wiedzą, co chcą powiedzieć. Często wychodzi to samoistnie, ale czasami sekcja powinna rozmawiać o tym, co i jak chce grać, jaki efekt chcą uzyskać na płycie. Jak całościowo ma to brzmieć i jaki to ma mieć przekaz. Dotyczy to w zasadzie wszystkich członków kapeli. Dialog daje podstawę, tematy i główne założenia, wokół których tworzy się dany projekt, czy płytę. Rozmowy, rozmowy, rozmowy... Oczywiście, bez przesady, żeby zespół nie stał się klubem dyskusyjnym... (śmiech).
Podobno wszyscy gracie próby z klikiem?
Ktoś ci nakłamał. Na szczęście, na koncertach i próbach tylko Adam słyszy klika (śmiech). Jestem zwolennikiem tzw. "grania na kiwkę". Dobrze jest patrzeć na siebie, utrzymywać kontakt wzrokowy. Obserwować siebie, zarówno na scenie, jak i na próbach. Ułatwia nam to bardzo komunikację w improwizowaniu i graniu. Wiem, kiedy Witos będzie przeciągał daną frazę. Wiem, kiedy Marszałek chce poszaleć. Nie musisz się trzymać sztywno aranżacji i odliczać, ile taktów do końca solówki, wszystko można załatwić skinieniem. Poza tym, nie patrząc na ich rozbawione gęby grałoby mi się o wiele smutniej.
Dwa razy wspomniałeś o zamordyzmie waszego garowego. Co byś chciał w nim zmienić?
Z Adamem jest naprawdę wesoło i merytorycznie. Chciałbym w nim zmienić... Fryzurę... Tak, jego fryzura mnie mocno rozprasza... (śmiech).
Co denerwuje cię u perkusistów?
Przywara, która dotyczy wszystkich muzyków, a nie tylko perkusistów. Upór, ale w negatywnym kontekście. Nie znoszę, jak chcę zagrać coś, a ktoś twierdzi, że "nie", bo "nie". Zatwardziale twierdzi, że to jest najlepsze rozwiązanie. Strasznie mnie to wkurza.
Marszałek jest taki uparty?
Bywa (śmiech). Ale ja mówiłem raczej o sobie (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że ciężko się ze mną pracuje...
Jacy inni perkusiści robią na tobie wrażenie? Z kim chciałbyś się spotkać na scenie?
Jest w Polsce cała armia rewelacyjnych perkusistów, muzyków, których nikt nie odkrył. Którzy tłuką w ciemnych salach, szlifują formę i są zajebiści. Nie mają jednak, sam nie wiem - szczęścia, układów, umiejętności autopromocji, żeby ktoś ich zauważył. Znam wielu takich. Ciężko powiedzieć, jaka jest recepta, żeby w jakiś sposób im pomóc. To dość trudna materia, gdzie nie mam przepisu na sukces. Jeśli chodzi o perkusistów, którzy przypadli mi do gustu to jest ich dość sporo i trudno wszystkich wymienić. Chad Smith, Brad Wilk, Ślimak. To panowie, którzy stylistycznie są mi bliscy, ale ogromnie cenię też sobie warsztat jazzowych muzyków takich, jak Poogie Bell, Jojo Mayer, Michał Dąbrówka albo Przemek Kuczyński. To muzycy, którzy idealnie wpisują się w styl muzyki, jaki grają. Choć grają różne style łączą ich pewne cechy. Każdy jest bardzo precyzyjny, dynamiczny i potrafi opowiadać emocje. Pograłbym z nimi chętnie, ale nie wiem, czy oni chcieliby pograć ze mną. Lubię eksperymentować, ale jak jestem w jednym zespole, to gram tylko w jednym.
Ale były czasy, że grałeś w kilku...
Zgadza się. Zanim Coma osiągnęła sukces, przerabiałem ten temat z Dominikiem Witczakiem i Tomkiem Stasiakiem, grając w trzech różnych zespołach. Szybko zrozumieliśmy, że jest to rozpraszanie energii, w efekcie której żaden projekt nie ma pełnej wartości, jakości. Człowiek niepotrzebnie rozmienia się na drobne, zamiast konkretnie pracować nad jednym.
Podobno często siadasz za bębnami...
Lubię rytm, znam podstawy gry na bębnach, ale nigdy ich nie rozwijałem. Uwielbiam momenty, kiedy jestem sam na sali. Zasiąść sobie za bębnami Marszałka i pobębnić trochę...
Uuuu... Widzę, rozmarzyłeś się... (śmiech)
Bas to bas! Koniec! (śmiech)
Jak dużo ćwiczysz z basem?
Ćwiczę bardzo mało. Tyle, co na próbach. Przesadziłem. Może trochę więcej. Nie mam ochoty brać udziału w wyścigu szczurów. Nie jestem muzykiem, który dwanaście godzin dziennie ćwiczy technikę, by być super-hiper. By najszybciej na świecie grać kciukiem albo wykręcać na gryfie jakieś tappingi. Koncentruję się na tym, co mam do powiedzenia. Owszem, na początku trzeba harować nad techniką, żeby złapać podstawy i swobodnie umieć się porozumiewać dźwiękami z innymi muzykami. Świadomie zarzuciłem wyścig o pierwsze miejsce na podium w kategorii "najszybsi basmani świata". Muzyka i Sztuka to nie wyścig. Skupiłem się na przekazie. Znalazłem także inne drogi swojego rozwoju. Fotografuję, projektuję grafiki dla zespołu. To, co nas czyni muzykiem, to nie tylko to, że gramy na instrumencie, lecz emocje, przeżycia. Jeśli rozwijasz różne umiejętności artystyczne, to przełoży się to także na muzykę i odwrotnie.
Osiągnąłeś sukces z Comą. Jaki masz przepis dla młodszych kolegów, by i im się powiodło?
Przepis jest prosty. W tym, co robicie musi być dużo radochy, przyjemności, a głównie - nie brania siebie zbyt poważnie. To pomaga nie ugrzęznąć mentalnie w myśli: "Od dziś jestem basistą, perkusistą i już tylko to się liczy. Zrobię wszystkie patenty i ogólnie będę mistrzem". Takie myślenie jest złe, bo ciężko jest w nim złapać radość z tego, co się robi. Ambicja może czasami zabijać. Dystans do siebie, tego, co się robi z instrumentem, pozwala złapać radość z tworzenia i ćwiczeń. I wtedy jest super. Na tej fali osiąga się sukces. Kolejna rzecz to eksperymenty z instrumentem, tak, by wypracować sobie swój własny, niepowtarzalny styl. Język za pomocą którego wydobywasz dźwięki. Trudne, ale trzeba próbować.
Niektórzy wspomagają się np. alkoholem?
To bardzo indywidualna sprawa. Jednym pomaga, innym przeszkadza. Mnie się wydaje, że bardziej przeszkadza. Tyle koncertów zostało położonych przez jedną pięćdziesiątkę za dużo... No chyba, że jest się Slashem, że trzy butelki Jacka się wypija i dopiero wychodzi na scenę. Ale, może on tam herbatę pije? Nie wiadomo... (śmiech)
Jakie brzmienia poleciłbyś perkusistom?
Ostatnio inspiruje mnie bardzo intrygująco rytmiczna płyta Grace Jones "Hurricane". Powaliła mnie na łopaty. Genialna rytmika. Młodzi perkusiści w mojej opinii powinni słuchać jak najwięcej muzyki różnej gatunkowo, co pozwala zrozumieć całościowo istotę rytmu. To oni stanowią później o pulsie kapeli.
Redaktor prowadzący rubrykę "O Perkusistach" - Wojtek Andrzejewski.
Foto: archiwum zespołu.
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…