John Coghlan (Status Quo)
Dodano: 20.05.2013
Zespół Status Quo zastanawia się nad powrotem na scenę w oryginalnym składzie z lat siedemdziesiątych, gdzie za bębnami siedział John Coghlan. Sympatyczny Brytyjczyk jest prawdziwym mistrzem "szufelek" i jeden z takich majstersztyków przytaczamy w niniejszym wywiadzie.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
John Coghlan, perkusista Status Quo, wydaje się być typowym "muzykiem swojego zespołu". Jest to typ muzyka, który tworząc uznaną formację w dawnych czasach aż do końca swoich dni będzie z nią utożsamiany mimo, że od dawna w niej nie gra. Raczej nic innego poza owym zespołem zdziałać mu się nie udało, ale chyba głównie dlatego, że nawet nie próbował, jadąc wciąż na spuściźnie tego, co dokonał w słynnej brytyjskiej formacji. Zespół nad Wisłą jest również znany i szanowany głównie przez tych, którzy lubią spokojniejszą odmianę hard rocka, bardziej z wpływami bluesa albo raczej żwawego boogie. Szerszej publiczności zespół na pewno kojarzyć się będzie z popularnym w Polsce hitem In The Army Now, tak często granym u nas w czasach parszywej komuny. W tym utworze, jak i na całej płycie, Coghlana już nie usłyszymy. Odszedł z zespołu w 1981, pozostawiając za sobą dość ciekawy dorobek, z którego spokojnie przez lata korzystał.
Zaczął grać razem ze swoimi kumplami ze szkoły gdzieś ponad 50 lat temu… John wspomina próby w szkole: "Niektórzy kolesie zwykli przychodzić i pytać, czy mogą popatrzeć. Zapytali, czy mógłbym z nimi grać, byli to Francis Rossi i Alan Lancaster. Pierwszy koncert jako The Spectres zagraliśmy w 1962 roku w barze klubu sportowego. Później kolejne grania w nocy i w porze lunchu. Każdy wtedy tak robił dla nabrania doświadczenia."
Grupa przeszła przez szereg nazw, aż w końcu zdecydowała się na Status Quo, co było pomysłem ich ówczesnego menadżera Pata Barlowa, który był pracownikiem stacji benzynowej. Kapela powiedziała, że nazwa nie bardzo im odpowiada, ale mimo wszystko zatrzymali ją dla siebie. John grał w tych chlubnych dla zespołu latach 70-tych. W 1981 roku zdecydował się odejść. Wyczerpany i zmęczony lubił sobie golnąć grzdylka, podczas, gdy reszta kapeli wolała różne substancje chemiczne. John po odejściu miał przez chwilę wspólny projekt ze słynnym Philem Lynottem z Thin Lizzy, ale nie trwało to długo. Obecnie istnieją pomysły o reaktywacji oryginalnego składu Status Quo. Czy tak się stanie w 2013?
Pictures Of Matchstick Men to utwór Status Quo, który jako pierwszy stał się wielkim hitem zespołu. Patrząc na zespół wtedy i teraz widać olbrzymią różnicę.
Nie wydaje mi się, żebyśmy z premedytacją dążyli do tego, by być zespołem, grającym psychodelik. To po prostu sposób, w jaki ta piosenka brzmi. Francis zawsze mówił, że napisał ją w toalecie! John Schroeder (producent) powiedział mi, bym był mocno zajęty, był jak Mitch Mitchell, odpowiedziałem mu: "Ale ja nie jestem Mitchem Mitchellem! Nie ma takiej możliwości."
Ale jest to klasyczny utwór.
To było wspaniałe, ponieważ zaczęliśmy być rozpoznawalni, czego zawsze pragnęliśmy, ponadto leciało to w TV. Jest to też nieco dziwne. W tamtych czasach - jeżeli masz hit, który wchodzi na szczyty list przebojów to dostajesz pełno możliwości koncertowania w różnych salach. Jeżeli nie masz hitu to nie masz też grania, więc po tym utworze nie mieliśmy długo hitu. Gdy pojawił się Bob Young, który był naszym tour managerem i grał także na harmonijce w późniejszym materiale, powiedział: "Dlaczego nie zrzucicie tego wizerunku pop, pozwolicie urosnąć włosom, nie założycie t-shirtów i dżinsów, zrobicie tego klimatu boogie?", który robiliśmy i lubiłem go grać, ponieważ daleko mi było do określania króla shuffle. Zaczęliśmy zdobywać terminy grania z tym nowym image. Zdobyliśmy nową liczbę fanów, którzy lubili siedzieć na podłodze i palić jointy. To była fajna zabawa i takie festiwale, jak Reading Festival czy Lincoln Festival były dla nas bardzo dobre, uderzyliśmy naprawdę mocno w tłum.
Na YouTube jest wspaniały teledysk live Status Quo - Gotta Go Home, live 1970, gdzie grasz podwójne shuffle przez 9 minut. Na koniec wyrzucasz pałki, dałeś z siebie wszystko. Zawsze pracowałeś tak mocno?
Mój Boże, tak… Większość zespołów, które lubią Alan, Rick i Francis, robiła tego typu rzeczy.
Podejrzewam, że jesteś leworęczny i pomaga to w shuffle w momencie, gdy ma się tak mocną lewą rękę.
Tak, jestem, wszystko wychodzi z nadgarstka. Piszę lewą ręką, ale jak byłem młody, to oglądałem perkusistów, a oni wszyscy grali prawą ręką. Tak więc sobie myślałem, że tak powinno być.
Kiedy więc wpadłeś na pomysł, by zagrać shuffle obiema rękami?
Kapele takie, jak Chicken Shack. Francis powiedział mi, żebym zobaczył bębniarza, który gra shuffle lewą ręką, więc pomyślałem, że to jest fajne i zacząłem pracować z gitarami. Dla mnie, jako leworęcznego na co dzień nie miało to większego znaczenia. Trafiałem również w rim, ponieważ musiałem ze względu na głośność gitar. Starałem się zrelaksować i wypuszczać uderzenia z nadgarstka.
Ciągle tak robisz?
Ciągle, szczególnie, gdy są bębniarze na publice! (śmiech)
Z bluesowym shuffle brzmi to lepiej, grając 4 na floorze. Lepiej swinguje.
Tak, zgadza się. Pamiętam, że jeden perkusista powiedział mi, że nie mogę grać 4 na floorze, ponieważ będzie się to kłóciło z 2 i 4 granym na werblu. Odrzekłem, by posłuchał Charliego Wattsa i Miss You - gra 4 na floorze.
Podobnie, jak Charcie, ty także grasz koncerty na swoim starym zestawie?
Kupiłem swojego Ludwiga Super Classic w Drum City na Shaftesbury Avenue w 1965 i ciągle na nim gram. Musiałem go odrestaurować. Jedyna rzecz, jaka nie jest oryginalna, to werble. Używam Yamaha 9000. Używałem tych bębnów z początkami Quo i przeszedłem później na Premiera na wiele lat. Miałem wiele zestawów w swoim życiu. Posiadałem np. zestaw Louie Bellsona z podwójnymi centralkami, który ostatecznie sprzedałem… Jednak powinienem go zatrzymać. Ludwigi brzmią wspaniale, szczególnie pod mikrofonami. Centralka ma przedni naciąg i kompletnie nic w środku, brzmi potężnie. Nie jestem zwolennikiem tłumienia. Grałem ze swoim zespołem wcześniej na dużym festiwalu w Belgii i mieli zestaw DW. Była dziura w przedniej centralce, której nienawidzę, oraz te wszystkie koce w środku. Wyciągnąłem to ze środka i publice się to podobało! Dostawałem zestawy, które miały tak dużo taśmy klejącej… To jak mieć gitarę i taśmę na strunach. Dlaczego miałbym tak robić? Dlaczego miałbym chcieć zamordować brzmienie swoich bębnów?
Mam wrażenie, jakbyś romansował wcześniej z jazzem?
Uwielbiałem jazz, ponieważ moi rodzice byli świetnymi tancerzami i mieli w zwyczaju zabierać mnie do hotelu Crystal Palace, a tam był wielki zespół big-bandowy, grający każdej soboty. Zawsze patrzyłem na perkusistę. Urodziłem się w 1946 roku, więc byłem dzieckiem wojny i tego typu zespoły taneczne były jedynymi, jakie mieliśmy w tamtych czasach. Dziś rano grałem sobie album Buddy’ego Richa, kocham to.
Spotkałeś go kiedyś, prawda?
Byliśmy na trasie. Ja byłem z Premierem. Eddie Haynes (promotor), który zwykł przychodzić i nas oglądać, powiedział raz: "Jesteś jak Buddy Rich. Będzie w przyszłym tygodniu grał niedaleko ciebie." Tak więc Eddie zaaranżował wszystko tego popołudnia, poszliśmy tam, stanęliśmy w drzwiach do sceny i roadie rzekł: "Buddy, masz gości". Siedział na scenie stukając i powiem ci, że wszystko to, o co chciałem go zapytać, wyleciało mi przez okno. Byłem wystraszony. Na szczęście wszystko potoczyło się ok. Spędziliśmy godzinę gadając o perkusjach. Lokalna prasa zajęła się tym koncertem. Pewna dziewczyna od nich robiła wywiad. Powiedziała: "Tak więc, panie Rich, jest pan najlepszym perkusistą na świecie. Co sądzi pan o tym kolesiu z długimi włosami, który gra rocka?" Pojechała mi po prostu, a Buddy odpowiedział: "Cóż, proszę pani, nie ma żadnej wątpliwości, że on wykonuje swoją robotę, a ja swoją. Graj, John." Powiem ci, że chciałem, by scena była moja! Usiadłem za jego zestawem i pograłem, a on powiedział: "Dobrze, nie spodziewałem się, że to brzmi tak dobrze". Ustawiał swój zestaw podobnie do mojego, ale jego hi-hat był nisko, a ride bardzo blisko, więc było to dla mnie nieco dziwne. Zdjęcie potwierdza fakt, że grałem tam z nim, stojącym obok. Zrobiliśmy sobie kolejne zdjęcie w garderobie, gdzie rozmawialiśmy i piliśmy. Wszystko, co miał, to sok pomarańczowy, ponieważ nie zezwalał swojemu zespołowi na picie alkoholu. Byłem tak szczęśliwy, że tam byłem. Był fantastyczny, zastałem go w dobrym humorze. Mówił, że zawsze chciał przyjechać do Anglii, ponieważ jest tam doceniany. Nauczyłem się bardzo dużo z oglądania go. Niektórzy perkusiści grają gdzie indziej a tańczą na temat - u niego wszystko, co się poruszało to nadgarstki, wszystko, by zachować energię.
Zawsze wyglądasz spokojnie, pilnujesz się.
Jasne, jak zauważyłeś, jestem zadowolonym człowiekiem. Wydaje mi się, że chodzi tu o to, by być opanowanym, jak perkusiści, których podziwiam, czyli Brian Bennett i John Bonham. U nich wszystko wychodzi z nadgarstka. Mam już ponad 66 lat - jestem starym wygą i dorastanie z tyloma wspaniałymi bębniarzami nauczyło mnie wiele.
I musiałeś być super solidny razem ze Status Quo.
Byłem przez prawie 20 lat. Jest taki dokument o zespole (Hello Quo), który pojawił się 22 października, zrobiony przez Alana G. Parkera. Oryginalna czwórka, spotkaliśmy się w zeszłym listopadzie w Shepperton, po raz pierwszy od 30 lat, odkąd odszedłem. Alan Lancaster przyjechał z Australii. Było wspaniale, spotkaliśmy się, uścisnęliśmy sobie dłonie, daliśmy po buziaku i zaczęliśmy grać.
Ale byliście w kontakcie przez lata?
Czasami okazyjnie na koncertach. Widziałem ich ostatnio i było świetnie, spędziliśmy godziny na backstage i wiele przez lata się nie zmieniło. Zawsze miałem kontakt z obecnym perkusistą Mattem Letley i basistą Rhino. To w porządku ludzie, robią swoją robotę. Wszystkie ścieki już dawno popłynęły.
Wracając do czasów Matchstick… Co było największą zmianą kierunku?
In My Chair (1970) ma wolne shuffle, wszystko rozgrywa się tu o bycie cool i zrelaksowanym. No i to fantastyczne tempo.
A moment przełomowy?
Caroline z 1973. Ludzie uwielbiali wejście tam, jak pojawia się zespół i kopie tyłki. To było wspaniałe, doskonały aranż. Wyszedł on niemalże rutynowo i został napisany przez Francisa oraz Boba Younga, zbudowane od intro, świetny riff.
Quo ma wizytówkę prostego grania. Gdyby jednak było to takie proste, to każdy by tak mógł.
Trzech z nich współpracuje ze sobą bardzo blisko, odnośnie rytmu, linii gitary i basu. Pytali mnie, czy mogę zrobić w danym momencie jakieś konkretne shuffle, przejście, szczególnie, gdy wokal powraca na zaciśniętym hi-hacie. Odkąd odszedłem w 1981 roku grałem z mnóstwem gitarzystów, którzy mówili, by zagrać kilka piosenek Status, co kończyło się klapą. Myśleli, że są takie łatwe, po czym wstawiali swoje wersje, przez co wychodziły naprawdę ubogie. Chłopaki, z którymi gram teraz - Baz Barry, Mick Hughes i Pete Knight - ćwiczyli godzinami codziennie i słuchali długo, żeby było to zrobione właściwie. Nie wyglądają, jak panowie ze Status Quo, ponieważ mają swój własny zespół Predatür, ale zwracają uwagę na szczegóły. Zagraliśmy właśnie kilka festiwali w Belgii i rozdarliśmy miejsca na strzępy. Mieliśmy świetne wsparcie. Nie ma nic lepszego, jak publika Status Quo, to naprawdę dobrzy ludzie.
Graliście dużo w USA razem ze Status?
Trochę tego było. Moja teoria jest taka, że powinniśmy się tam wyprowadzić. Graliśmy z Aerosmith, ZZ Top, spędziliśmy tydzień grania w Whiskey A Go Go, jeździliśmy w trasy, wracaliśmy i graliśmy kolejny tydzień. Nasz menadżer Colin Johnson rzekomo przyprowadził Jima Morrisona na koncert, który ponoć powiedział, że byliśmy "cholernie za głośni"! W niektórych stanach byliśmy na szczycie sprzedaży razem z Aerosmith lub z kimkolwiek, kto nas supportował. Było pełno imprez i zawsze kończyliśmy po koncercie w pokoju Francisa, pijąc i paląc jointy razem z jakimiś "sikorkami". Tak czy inaczej nigdy nie wyrzuciliśmy telewizora za okno.
Jak to się stało, że odszedłeś z zespołu w 1981 roku?
Doszedłem do pewnego punktu, jak to jest w wielu zespołach. Było bardzo gęsto na trasach i ciężko mi się spało przez adrenalinę, jaka była, po czym podróżujesz dalej i masz następny koncert. Zacząłem pić za dużo i pewnego dnia moje ciało powiedziało, że ma tego dość. Rzekomo byłem poza studiem i powiedziałem, że to tyle. Wsiadłem w samolot i była swego rodzaju umowa między nami, że jeżeli odejdę, to już nie wrócę. Szkoda, ponieważ oryginalna czwórka to był świetny zespół, wydaje mi się, że uczestniczyliśmy w tych czasach, gdzie magia muzyki była cudowna.
Gdy odszedłeś, miałeś kilka zespołów z ciekawym składem, a także pojechałeś do Australii grać z Alanem Lancasterem.
Tak, graliśmy razem i była to fajna zabawa, ale wiem, że nie mógłbym żyć w Australii. Ja i moja żona lubimy Europę, lubimy Francję. Australia jest za daleko od czegokolwiek. Lan poślubił dziewczynę stamtąd. Doszedłem do momentu, że gdy widziałem samolot wylatujący z Sydney, to chciałem być w nim. Piwo jest także paskudne!
Od 1990 miałeś swój własny zespół John Coghlan’s Quo?
Dostałem telefon od Petera Bartona, który śpiewa z The Animals, ale jest także agentem koncertowym. Powiedział, że mam pełno hitów, dlaczego nie zmontować zespołu? Mam teraz tych chłopaków z Predatür, świetni muzycy, odtworzyli brzmienie bez żadnego ściemniania. Nie chcę tego nazywać tribune bandem, ponieważ to nie nasza półka. Baz, Mick i Pete - mamy się dobrze i John Coghlan’s Quo ma wielu słuchaczy. Gram ciągle tak, jak grałem w Status. Nic nie zmieniłem. Gramy w moim lokalnym pubie, wywaliliśmy wszystkie meble! Zrobiliśmy to raz dla zabawy i teraz robimy to dwa razy do roku od 26 lat. Ciągle podchodzimy do piosenek tak, jak to było w Status Quo i fani to lubią, ponieważ tak powinny być grane. Poza tym jest to doskonała próba dla mnie przed ewentualnym graniem razem w tym roku. Nic nie jest jeszcze przyklepane, ale będzie to wtedy już 51 lat.
Przygotowali: Kajko oraz Geoff Nicholls
Zdjęcia: Kevin Nixon
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…