Artur Malik
Dodano: 23.05.2013
Z Arturem nie widuję się zbyt często… Jest to spowodowane naszymi miejscami stałego pobytu oddalonego od siebie o 300 km, a także trybowi życia, ponieważ zawsze gdzieś podróżujemy.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Przychodzą jednak takie momenty, że w człowieku coś tętni i by te emocje z siebie wydobyć, trzeba się spotkać i szczerze pogadać. Tak było właśnie teraz…
Usiedliśmy do rozmowy w dobrych nastrojach, ponieważ Arti rozsiewa wokół siebie taką właśnie atmosferę. Wiedzieliśmy jednak, że będziemy gadać na poważnie i że tym razem nie będzie to konwersacja, której treść pozostanie tylko między nami… Uzbierały się pewne przemyślenia, o których trzeba głośno powiedzieć, a jak się okazało w trakcie rozmowy nawet czasami wykrzyknąć. Nie rozmawiamy o paradidlach czy podwójnej stopie, nawet tego, co się dzieje za Artkowymi garami udało nam się dowiedzieć dopiero w dalszej części rozmowy. A i to miało swoje przełożenie na przewodnią myśl. Może lepiej jak sami ocenicie naszą rozmowę…
Artur, jak długo będziemy nagrywać płyty?
Oby jak najdłużej. Ludzie od niedawna przyzwyczajeni są do ściągania mp3, nie wiedzą, kto nagrał, gdzie nagrał itp. Oglądają muzykę jako produkt. Tak, jak widzą telewizor czy proszek do prania. Ostatnio miałem spotkanie. Przyszła do nas nastoletnia córka naszej znajomej, którą zapytałem: "Jak wy słuchacie teraz muzyki?". Odpowiedziała: "No, ściągamy mp3". Pytam więc, czy interesuje ich to, kto nagrał, jak zostało i gdzie wyprodukowane, cały entourage tego, co się dzieje wokół , o czym opowiada piosenka, jakie emocje w niej są zawarte. Patrzyła na mnie, jakbym z księżyca spadł. Dlatego mówię - oby jak najdłużej, bo jak masz gotową płytę w ręku, to czytasz teksty, wiesz, kto je napisał, kto komponował linię melodyczną, jacy muzycy nagrywali, w jakim studio. Brak świadomości powoduje to, że młodzi ludzie, oczywiście nie wszyscy, nie odbierają muzyki pod kątem, że artysta ma coś do powiedzenia, że jest jakiś przekaz. Jednym uchem muzyka wchodzi, a drugim wychodzi. Jest to traktowane po prostu jak produkt, a nie to, że artysta ma coś do przekazania. Muzyka jest częścią duchową, jest po to stworzona, żeby w człowieku wyzwalać odpowiednie emocje. To, co instrumentaliści zagrali w danym momencie, jak jest podkreślona emocja tekstu, jak jest oprawiony tekst muzyką, jak tekst oprawia melodię. To wszystko jest po to, żeby zapomnieć o szarej rzeczywistości, mówiąc w cudzysłowie. Szaro było 30 lat temu, brudno, niebezpiecznie, brzydko, ale była tworzona muzyka, na którą ze zdziwieniem reaguje młode pokolenie, kiedy im ją puszczam. Przecież to jest to, czego wciąż słuchamy. Z tą sztuką to jest tak trochę dziwnie. Jak nie ma zagrożenia, ucisku na duszę, nie ma inspiracji… wtedy zaczynamy tworzyć tzw. "muzykę dobrobytu".
Tak mówiły o nas zespoły zachodnie w latach osiemdziesiątych, że my musieliśmy woalować, tworzyć ukryty przekaz. Natomiast oni, na zachodzie, mieli swobodę, która nic na nich nie wymuszała.
Tak, tak. Może mniej ludzie byli wtedy "wytresowani" technicznie, ale emocje były bardziej wrzucone w instrument. Chodzi o to, że możemy się swobodnie spotkać, korzystać z super instrumentów, Internetu, książek, a kiedyś tak nie było. Nie chcę tu wyjść na starego zgreda, który narzeka, ponieważ teraz pojawia się mnóstwo ciekawych propozycji, artystów, ale nie odczuwam takich emocji. Dlatego słucham afrykańskiej muzyki, bo tam coś jest, tamta muzyka o czymś opowiada. Nawet, jak nie rozumiem słów, to czuję, że tam coś w tym jest, jakaś "zadra", ktoś coś opowiada. Nie ma też limitu czasowego: u nas nagrywam piosenkę przysłowiowo "3:70 sek.", bo mi to w radio puszczą. Był taki nigeryjski muzyk Fela Kuti, który będąc już znanym muzykiem, zbudował gdzieś na pustyni szkołę. Chodziło tam o to, żeby ściągać do tej szkoły tych ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. Darmozjadów odprawiał z kwitkiem. Natomiast przyjmował tych, którzy chcieli coś nagrać, zagrać, namalować… Dawał im instrumenty i robił zespoły. To było inspirujące, tworzył coś nowego. Na płytach tego fantastycznego muzyka nie ma, że piosenka trwa "3:70". Tyle to trwa intro! Piosenka dopiero się zaczyna, tam jest opowieść.
U nas standardy są inne…
Słuchaj… Ostatnio nagrywałem płytę w pewnym radio i przyszedł pan, który decyduje, jaka muzyka pójdzie na antenie. Nagrywałem ścieżkę bębnów, on tak patrzy: "O kurde… 3:80… chyba tego nikt nie puści…" Patrzy dalej na mnie i mówi, że dostaje kilkaset płyt, a ma zadecydować, co pójdzie na antenie. Pytam, ile ma czasu na przesłuchanie jednego utworu, a on mi odpowiada, że 7 sekund… Dostaje jakiś singiel i przez te 7 sekund decyduje, czy ta piosenka wejdzie na antenę czy nie wejdzie, czy czyjaś, czasami kilkuletnia praca, nie zobaczy światła dziennego. Straszne!!!
To chore jest…
No coś ty? Pewnie, że chore! Rozmawiasz z facetem, który decyduje o tym, jak ma wyglądać przyszłe pokolenie i on ma na to za każdym razem około 7 sekund. 7 sekund to mogą być 4 takty. 4 takty to masz pół frazy w ośmiotaktowej. 4 takty są więc pytaniem, a drugie 4 takty są odpowiedzią. Masz więc tak… (w tym momencie Artur zaczyna nucić przykładową frazę). Teraz, kiedy on słyszy te 4 takty w 7 sekund to co on może powiedzieć, co się dalej wydarzy?! Co można zrozumieć przez 7 sekund? Dochodzi do pierwszej zwrotki, gdzie autor przedstawia "problem", w drugiej zwrotce "problem" jest poszerzany i w trzeciej np. z refrenem czy jakąś modulacją, następuje rozładowanie całego napięcia, no i potem jest coda, koniec. Gdzie są te formy? Gdzie są zasady? Prawdopodobnie, gdyby takie kryteria obowiązywały kilkanaście lat temu, nigdy byśmy nie usłyszeli o takich zespołach, jak Pink Floyd, The Doors, o Czesławie Niemenie itp.
Co się więc dzieje z autorytetami?
Giną gdzieś w tym całym chłamie, albo odsuwają się celowo, żeby w tym nie uczestniczyć. Nie chcę tu nikomu ubliżać. Każdy człowiek jest wartościową personą, tylko nie każdy wie, że ma w sobie takie wartości i jak je ma wykorzystać. Często próbuje decydować o kształcie swojego życia za pomocą mediów. Patrząc na seriale myśli, że tak się żyje, że tak się mówi, że tak jest i nie chce sięgnąć dalej i głębiej. Z drugiej strony im bardziej chcesz się otwierać i rozwijać tym bardziej masz związane ręce i ludzie chcą cię upierdzielić. Żebyś za bardzo się nie wychylił. Nie potrafię tego zrozumieć. Dlaczego tak jest!? Przecież jak ktoś ma coś do powiedzenia, bądź ciekawego do pokazania, chce pomagać ludziom, chce coś robić, to powinno się za wszelką cenę takiego człowieka wspierać. Teraz jest model taki, że jak jesteś dobrym i uczciwym człowiekiem, chcesz ludziom pomagać, to jesteś frajerem, bo nie oszukujesz i nie kradniesz. To jest dla mnie do góry nogami postawione. Co gorsze, młodzi ludzie dostają teraz informację, że tak właśnie powinno być, że tak jest ok. Coraz mniej jest takich sytuacji, gdzie robię coś dla ciebie, bo cię szanuję, bo jesteś moim kumplem. Nie mam interesu, żeby ci pomóc, a po prostu pomagam, bo cię lubię, jesteś osobą, którą szanuję i nie myślę o tym, żeby coś zyskać, ale zwyczajnie pomóc. To jest bardzo proste. Od jakiegoś czasu dochodzę do wniosku, że chyba jest jakaś odgórna manipulacja, która ładuje w ludzi negatywną energię.
Łatwiej takich ludzi kontrolować.
Myślę, że dokładnie o to chodzi. Wprowadzany jest chaos i nagle jakiś impuls, bum, jest temat np. ptasia grypa. Wszyscy tym żyją, a na boku "chłopaki" rozdają, co trzeba między sobą. Albo kryzys. Jaki kryzys? Idź sobie do jakiegokolwiek marketu, nie ma miejsca na parking! Tysiąc miejsc i nie ma, gdzie zaparkować. Każdy ma samochód i jeździ na zakupy. Oczywiście, jest masa biednych ludzi, zwłaszcza starszych. Jest to dla mnie okropne, ponieważ ci ludzie walczyli o to wszystko, co teraz mamy, klepali biedę, poświęcali się, budowali po wojnie od nowa, walczyli z komunizmem. Teraz, zamiast tym ludziom pomagać, dać się poczuć godnie, zapomina się o nich. Człowieka starszego traktuje się jak osobę bezużyteczną. Przecież to jest kopalnia wiedzy! To nie chodzi o to, że przeczytał 1000 książek. Chodzi o to, co ten człowiek przeżył, jakie ma bezcenne życiowe doświadczenie. Teraz… tylko się patrzy, żeby dziewczyny wyglądały jak z jakichś pornosów albo modne jest bycie gejem - nie jestem homofobem. Taki styl i moda jest lansowana, niestety, nie ma to nic wspólnego z prawdziwym wnętrzem człowieka jako twórcy. Te wszystkie wartości, zbliżające się do lekkiego skrzywienia, uważane są jako wzór życia na chwilę obecną. No nie może tak być, stary! To jest teraz nasze zadanie, już nie patrzę w kontekście nagrania kolejnej płyty, tylko jak artystycznie pociągnąć teraz tę sprawę, żeby dobrać ludzi, którzy mają coś innego do powiedzenia, do zaproponowania i przekazania. Tak właśnie była nagrana płyta z Olkiem Klepaczem. Jest artystą, ma swoją wizję, nagraliśmy płytę, która opowiada o jego wnętrzu, o tym, co on czuje. Olek miał przez 2 lata problem, żeby ją wydać. Płyta jest bardzo charakterystyczna i po pierwszych dźwiękach słychać, że to jego, czy to się komuś podoba czy nie, bo obecnie nie rozróżniam większości np. dziewczyn, które śpiewają… Dla mnie w pewnym momencie to jest to samo.
Dlaczego tak jest?
Bo to jest ten dobrobyt muzyczny. Nie ma zagrożenia. Masz studio w domu, jak nie dośpiewasz to pitch tune ci wszystko wyrówna. Włącz sobie te teledyski, to jest prawie muzyczne porno! Grupa kilku facetów i grupa panienek wokół, która kręci tyłkami. To wszystko fajnie, ok, ale nie może to być jako "przede wszystkim".
To dlaczego producenci sięgają po te wokalistki? Jaki jest sens tego jednego sezonowego hitu?
Bo łatwiej jest sprzedać jedną piosenkę niż 10. Wylansuje się to jako produkt. Biorą pannę, ubiorą jak w tych programach, gdzie lansuje się gwiazdki sezonowe. Albo wychodzi panna, która nie umie śpiewać, tylko w produkcji ją tam podkręcono i nagle na YouTube ma kilka milionów obejrzeń, a producenci widząc to traktują ją jak przyszłą gwiazdę. Patrz - pieniądze. Widziałem, co się działo z taką jedną gwiazdą ostatnio na pewnym festiwalu. Ona wychodziła tak… (tutaj Artur zaczął się cały trząść) No bo jak dziewczynka, która ledwo śpiewa ma wyjść na dużą scenę i na żywo zaśpiewać mając jeszcze w świadomości, że kilka milionów ją ogląda. Dawniej musiałeś się mentalnie przygotować, musiałeś ćwiczyć. Dzisiaj wystarczy być.
Może odpowiedzią na to jest fakt, że żyjemy obecnie dość szybko.
Dawniej mieszkaliśmy tutaj w Wieliczce w starym mieszkaniu i było tak, że nawet się jakoś nie zdzwanialiśmy, tylko bach! I nagle 15 osób w domu. Teraz, próbuję się z kumplem umówić chyba od dwóch lat… Zabiegany, nie ma czasu, musi zrobić to i to… Najgorsze, że łapię się na tym, że wchodzę w ten sam wir. Czuję się odgórnie zmanipulowany: "Żyj tak, bo my ci tak każemy".
Ale wiesz, mamy teraz paradoks naszych czasów, że jak stoisz w miejscu… to się cofasz.
W pewnym sensie, bo w ten sposób możesz patrzeć na drugą stronę. Otworzyć ludziom oczy od drugiej strony, że jak to? Ty nie masz pędu? Nie idziesz z nami do przodu? Nie robisz tego, nie robisz tamtego, nie ma cię tutaj… Jak to się dzieje? A jednak! Mam 44 lata i cały czas utrzymuję się z muzyki! Mam dzięki temu dom, bębny, pełno przyjaciół. Uczę w szkole już od 20 lat, mam swoją rubrykę w magazynie Perkusista…
No właśnie, twoje artykuły na naszych łamach prezentują świetnych muzyków, ale jak się okazuje - i sam się na tym złapałem - czasami są to ludzie, o których w ogóle nic nie słychać! Ale wynika to nie z tego, że nie ma gdzie ich pokazać, tylko to, że oni nie mają żadnego ciśnienia na pokazanie się… Ale później narzekają, że mało o nich słychać.
Tu jakby cofamy się do tego, co mówiliśmy na początku o autorytetach. Oni mają dosyć użerania się z debilami. Dosyć! Sam wiem po sobie, bo mi się nieraz nie chce. Mniej więcej już wiem, co mam zamiar osiągnąć w życiu. Moje życie jest proste, są 3 priorytety: moja rodzina i zdrowie, druga rzecz to muzyka. Bycie muzykiem i granie na bębnach to dla mnie jak krojenie chleba, to moje życie, nie muszę wręcz o tym myśleć, że mam coś zagrać, jakieś niepotrzebne ciśnienie sobie robić. Ja mam "fun", jak wchodzę na scenę, mam kumpli przy sobie, pewnych ludzi, muzyka się toczy… Po koncercie idziemy sobie do garderoby, otwieramy buteleczkę, pijemy sobie, gadamy do późnych godzin. To jest dla mnie "fun"! Nie potrzebuję mieć ciśnienia, żeby grać szybko, dużo, zmieniać coś itd. Ja potrzebuję dobrej atmosfery w mojej rodzinie, dobrej jakości muzyki i fajnych kolegów przy sobie. Jak widzisz, nie mam parcia, ale gdzieś tam funkcjonuję. Uczę, prowadzę warsztaty. Ludzie się ze mną sympatycznie witają i rozmawiają z szacunkiem… Do tej pory gram, nagrywam płyty, jestem muzykiem sesyjnym, jeżdżę po świecie. Czego mogę jeszcze oczekiwać od życia? Jeszcze po skończonej robocie biją mi brawo. Trzeci priorytet… Jestem chyba z natury człowiekiem pokojowo nastawionym do życia. Dążę do tego, żeby ludzie się szanowali i był pokój na świecie, żeby to, co robię, było odczytywane pozytywnie. Czasami nie zależy mi tak bardzo na tzw. skomplikowanym przekazie artystycznym, ale na tym, żeby po koncercie przyszła nawet jedna osoba i powiedziała: "Dziękuję ci za te 1,5 godziny, było fenomenalnie!" To są takie trzy priorytety.
Jesteś jedynym polskim perkusistą, jakiego znam, a znam wielu, o którym mówi się wyłącznie w superlatywach jako o człowieku, muzyku… Dlaczego?
Nie wiem. Nie patrzę na to, co jest modne, robię swoje. Staram się przebywać wśród wartościowych ludzi. Nic nie zrobisz, jeśli masz do czynienia z kimś, kto śpi. Po co go bardziej usypiać, trzeba go obudzić. Gadajmy, byle był sens w rozmowie. Najgorzej mi się rozmawia z kimś, kto mówi słowa… których nie rozumie. Nie uważam się za jakiegoś intelektualistę, mam sporo do nadrobienia, ale mam jakąś dobrą intuicję i odczuwam przekaz wewnętrzny drugiej osoby. Albo mnie ktoś akceptuje takiego, jakim jestem, albo nie akceptuje. Skoro mówisz, że tak jest, to widać ma to sens…
Nie czujesz się, jak naiwny frajer…? Nawiązuję do tej uczciwości, o której mówiliśmy wcześniej.
Czasami czuję się osamotniony. Samotność mnie przeraża. Samotność jest straszną rzeczą, dlatego lgnę do ludzi, dlatego chcę mieć wokół jak najwięcej przyjaciół. Nic tak cię nie inspiruje, jak rozmowa z drugim człowiekiem. A czy jestem naiwnym frajerem? Nie, nie jestem. Przekazuję ludziom to, co umiem w sposób prawdziwy i szczery. Nie staram się rozmawiać i przekazywać ludziom swoją wiedzę w sposób wyrafi nowany, że czegoś nie powiem, bo mi to kiedyś tam zaszkodzi. Nie, walę każdemu to, co wiem. Bez żadnych ograniczeń. Mam prostą zasadę, jak będzie więcej artystów nie będzie wojny! (śmiech) Jak wszyscy np. będą grali, to nikomu nie będzie chciało się strzelać!
Mówiłeś mi ostatnio, że sporo znanych ci osób odeszło niedawno z tego świata i to nastroiło cię do przemyśleń…
Tak. Zmieniła mnie śmierć ojca. Wiem jednak, że mnie to jedynie wzmocniło, przestajesz się bać i nie jest to tak straszne… Po prostu jest to kolej rzeczy, tak się dzieje i musisz to zaakceptować. Nieważne, czy jesteś super hero, czy masz 90 miliardów dolców, czy będziesz robił krzywdę innym, po prostu musisz odejść. Najważniejszą sprawą jest to, że nie ma co się puszyć, że nie wiadomo, kim to ja jestem. Nie ma sensu, stary! Dzisiaj jesteś, a za chwilę cię nie ma. Trzeba mieć dystans do życia, pokorę i szacunek do drugiego człowieka. Dziś jest to zapomniana melodia, żeby oddawać szacunek drugiemu człowiekowi. Staram się przekazać swoim uczniom to, że powinni zawsze darzyć szacunkiem drugiego człowieka. Bóg ci dał talent, żeby ludzi odciążyć z pędu, ze złego postępowania, kłótni, nienawiści. Ty masz stworzyć to pole, żeby przez twoje pojawienie się na scenie, ludzie zmienili sposób myślenia. To, że nauczyłeś się grać na instrumencie i masz cały świat w dupie, to właśnie tutaj zaczyna się prawdziwe frajerstwo. Tworzysz po to, żeby zmieniać ludzi.
Co ciebie - jako nauczyciela - wnerwia w Polakach?
Jest za duże ciśnienie na program. Muzyka jest taką dziedziną sztuki, że im bardziej jesteś zrelaksowany i masz dystans do życia, tym łatwiej wchodzi, a tu program jest sztywny i nie ma tego luzu, jaki jest np. w Europie Zachodniej lub Stanach. Tam komuś coś nie wychodzi, gra krzywo, ale mimo to wszystko jest cool, ok. Pamiętaj o tym, że gdy oglądamy szkołę DVD i facet pokazuje wszystko, co potrafi najlepiej i to kosmicznie wygląda - to jest to fragment z jego życia. Spędził kilka dni w studio, nagrał kilkanaście fragmentów, żeby wybrać z tego najlepsze momenty, a wcześniej pracował kilkadziesiąt lat. Przecież nie jest tak, że każdy koncert gra perfekcyjnie. To są ludzie, którzy mają słabe dni, jak każdy. Byłby cyborgiem, gdyby nie miał słabego dnia. Przecież oni tam katorżniczą robotę wykonują, raz są w Europie, za chwilę w Azji, zmieniają czas, zmieniają ludzi, non stop są aktywni, to jest dla mnie przesłanie.
Nagrałeś parę płyt ostatnio, grałeś warsztaty… Jak to, do cholery, w końcu jest? Jest ta robota dla bębniarzy, czy jej nie ma?
Ech… (głębokie westchnienie) Wydaje mi się, że jest pewna słabość, która polega na tym, że zaczyna brakować indywidualności. Jest słabe zrozumienie tematu. Jak są "chopsy" to wszyscy grają "chopsy", jest niskie ustawienie bębnów to wszyscy ustawiają nisko bębny… Nie ma takich indywidualności, jak Lutek czy Cezary, Michał Dąbrówka, Jasiu Młynarski. Po Michale widzę olbrzymi rozwój, nie ma mowy już o porównaniach do Weckla! Wydaje mi się, że tego właśnie brakuje. Są ludzie sprawni, ale nie są w stanie przekazać rzeczy w sposób prosty, bo co z tego, że będziesz grał najbardziej skomplikowane rzeczy i dotrzesz do 10 osób. Ważne jest w tych czasach, żeby dotrzeć do np. 1000 osób. Tylko to może zmienić obecną sytuację. Słucham młodych ludzi i myślę sobie, jak to jest możliwe, co on wyprawia… Ale idę na następny dżem czy koncert i słyszę, kurczę, to samo! Nie ma tego naturalnego groove’u… No i co? Granie na bębnach to też operowanie jednym dźwiękiem, przytrzymanie pałki, rozluźnienie, balans pałki, uderzasz w tom, za chwilę uderzasz w tom inaczej, barwa, to wszystko wpływa emocjonalnie na muzykę. Muzyka to nie jest to, że szybko grasz na perkusji. Muzyka zaczyna się gdzie indziej, muzyka to jest dialog. Tak trzymam się w przypadku mojego materiału. Nie staram się grać niepotrzebnych dźwięków, staram się znaleźć barwę i skupić się na tym, by ścieżka była tak ułożona, że jak czegoś zabraknie to od razu jest: "O, tutaj tego nie zagrałeś, dlaczego?" To jest dla mnie piekielnie trudne wyzwanie. Nie skupiam się na technice tylko bardziej na mentalności. Mało ćwiczę, ale mentalnie dojrzewam. Wiele więcej rzeczy słyszę teraz niż wtedy, gdy robiliśmy wywiad 4 lata temu. Wiedziałem już bardzo dużo, ale technicznie dużo ćwiczyłem, po 5-6 godzin dziennie. Teraz w zasadzie prawie w ogóle nie ćwiczę. Teraz… odejmuję dźwięki. Interesuje mnie trafienie w charakterystyczny dźwięk, który byłby niepowtarzalny, charakterystyczny brzmieniowo i którego brak w danej interpretacji powoduje, że jest to zauważalne. Tak, jak solówki gitarowe, np. solówka w The Eagles Hotel California, ta solówka musi być tak zagrana!
W czym cię usłyszymy teraz?
Co najważniejsze, zaczynam robić swój materiał! Projekt ma tajemniczą nazwę AA, z czymkolwiek się kojarzy (śmiech). Teksty pisze Michał Zabłocki, współudział w płycie ma ogromnie utalentowany młody producent Adam Drzewiecki. Można powiedzieć, że we dwójkę to robimy. Nić porozumienia jest niesamowita. Mamy szkic 10 utworów, ekipa już praktycznie skompletowana, Tomek Banaś z De Mono na wiośle, Adaś będzie obsługiwał klawisze i pozostałe sprawy, a na basie będzie Wojtek Famielec.
A na bębnach?
Na bębnach chyba Charlie Chaplin. (śmiech)
Ok, jaki klimat?
Klimat… Ciężko powiedzieć. Jest tekst i wokół tego buduję muzykę. Teksty są o czymś, są najczęściej o sprawach społecznych, są też i moje wygłupy, bo nie chcę być do końca poważny. Utrzymane jest to póki co w klimacie elektryczno-akustycznym. Mam tę ekipę, musimy się spotkać na próbach, gdzie wrzucimy te szkice i będziemy się starali przenieść na żywą muzykę. Ciekaw jestem, jak zostanie to przełożone na instrumenty. A z innych rzeczy, nagrałem niedawno, o zgrozo, płytę Justynie Steczkowskiej… Nagrałem, jak wspomniałem, piękną płytę z Olkiem Klepaczem i dziękuję mu za to, że zaprosił mnie do tego osobistego projektu. Cała płyta ma opowieść i to jest niesamowite. Nagrałem płytę też dla Ani Treter, gdzie pracowałem z Leszkiem Kamińskim i zdałem sobie sprawę, jak ogromnej klasy jest fachowcem. Jakie ogromne ma doświadczenie, jak świetnie potrafi nagrać bębny, jak potrafi podpowiedzieć, jakie cenne są jego wskazówki… To był zaszczyt współpracować z nim. Nagrałem płytę dla Marzeny Korzonek. Jest to pani, która przez wiele lat współpracowała z Nalepą, a teraz stwierdziła, że nagra płytę i zaprosiła mnie do nagrań. Nagrałem też popowy projekt City, ale wychodzący poza ramy tradycyjnego, ciosanego popu, jest parę dziwnych rytmów, trochę drum and bassowych rzeczy, jest to głównie taka taneczna płyta. Cały czas oczywiście uczę w szkole…
Słyszałem, że nowy kierunek się uruchamia?
Tak, w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej uruchamia się kierunek "Rock Groove Lab". Kierunek w muzykę rockową. Będę tam w ekipie nauczycieli…
Dalej rozmawialiśmy już bardziej towarzysko, poruszając między innymi temat jego nowej, klimatycznej kanciapki muzycznej, którą organizuje sobie sprawnie w obszernej piwnicy domu. W międzyczasie przyszli panowie do montażu szafy, małżonka z babcią zaczęły robić pierogi, pojawił się teść, sąsiad wpadł na sekundkę… Dom Malików tętni życiem!
Zdjęcia: Wojciech Łyko
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…