Emilian Waluchowski
Dodano: 07.11.2013
Zaczynał z Power Of Trinity, obecnie gra z Anią Wyszkoni. Ma na koncie wiele ciekawych i różnorodnych projektów, udziela się również na wokalu oraz jako twórca muzyki filmowej. Przed wami młody zdolny - Emilian Waluchowski!
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Lista artystów, z jakimi współpracowałeś jest imponująca i trudno ich wszystkich wymienić. Powiedz, proszę, z kim obecnie można cię zobaczyć i usłyszeć.
Przede wszystkim w zespole Ani Wyszkoni, z którą mam przyjemność występować i wspomagać na scenie od początku jej solowej drogi tj. od listopada 2009 r. Także z Mainstreet Quartet Witka Janiaka - bardzo uzdolnionego pianisty jazzowego. Niejednokrotnie występuje z nami również legenda polskiego saksofonu - Zbigniew Namysłowski. Gram też z Kasią "STASHKĄ" Stasiak, którą wspieram również wokalnie i kompozycyjnie. Trwają prace nad debiutancką płytą.
Powiedz coś więcej o współpracy z tymi artystami.
Nigdy nie chciałbym być kojarzony jako muzyk sesyjny, jest to takie zimne i trochę niewdzięczne określenie. Z każdym artystą daję coś specjalnie od siebie, ale też czerpię garściami od kreatywnych ludzi, którzy mają coś do powiedzenia swoją muzyką. Jeżeli chodzi o Anię Wyszkoni to każdy w zespole ma tam swoje mocno zaznaczone miejsce. Jesteśmy kolegami i bardzo dobrze nam się wspólnie pracuje. Często rodzi się nagle pięć czy sześć pomysłów, jak ubrać dany utwór w dźwięki. Wszystkie sprawdzamy decydując, która wersja to ta właściwa. Czasami bywa, że dwa różne aranże są równoważne mocą i przekazem, wtedy wyboru tego właściwego dokonujemy grając w papier, nożyce, kamień (śmiech). Czasami robimy też niespodzianki fanom Ani - zmieniając aranże niektórych numerów, okazuje się, że bardzo żywo reagują na tego typu akcje. Moim zadaniem jako muzyka jest ciągły rozwój i podglądając pełną energii Anię, która naprawdę ciężko pracuje 24/7, dostaję niesamowitego kopa do pracy nad sobą. W składach z nurtu muzyki improwizowanej, pole do popisu jest o wiele większe. Często aranże kreują się "na żywo" i słuchacz ma możliwość podejrzeć bardzo intymny proces tworzenia muzyki i dialogu instrumentów.
Którą współpracę wspominasz najlepiej?
Lubię pracować z artystami, którzy mają coś do powiedzenia na scenie i w swojej twórczości, z każdej kooperacji nauczyłem się czegoś nowego, ile ekip tyle wspomnień, z tego powodu trudno mi powiedzieć, którą wspominam najlepiej. Na pewno bardzo miło wspominam moje początki w pierwszym zespole Power Of Trinity, którego byłem również współzałożycielem. W 1996 powstał nasz pierwszy skład, łojący muzykę hardcorowo-reggae’ową. Inspirowaliśmy się twórczością takich zespołów, jak Bad Brains, Będzie Dobrze, Houk, Armia, Brygada Kryzys, Acid Drinkers. Pierwsze demo nagraliśmy w nieistniejącym już studio "Złota Skała", w którym m.in. nagrywał HR, filar Bad Brains`ów, możesz sobie wyobrazić stopień naszego podekscytowania. Pochodzę z Łodzi i pamiętam, że próby były w Koluszkach, zacięcie do gry było tak wielkie, że jeździłem tam po 2-3 razy w tygodniu. Po pewnym czasie pojawił się też bilet miesięczny oraz obniżone oceny z przedmiotów ścisłych, jak matematyka lub chemia. Świat stał otworem, trzeba było tylko z niego czerpać. Wiesz, koncerty, festiwale, fanki, lokalny splendor i sława (śmiech). Zapadł mi w pamięć też mój pierwszy koncert ze Zbigniewem Namysłowskim. Wiedziałem, że jest bardzo cięty na bębniarzy i często potrafi dać to wyraźnie do zrozumienia, gdy coś mu nie pasuje - nawet przy publiczności. Koncert pamiętam jak przez mgłę, ale po nim podszedłem do Zbigniewa i nieśmiało zapytałem, czy było w miarę ok, bo trochę bałem się grać i mocno uważałem na uderzenia, a on na to: "To bój się dalej..." Usłyszeć takie słowa od legendy polskiego jazzu, zaliczam do miłych wspomnień. Super wspominam granie ze składem Rysia Bazarnika i Izy Kowalewskiej, który nazywał się Vertical Concert. Zainteresowało mnie, że muzycy grają na wysokości, podwieszeni na platformach, ubezpieczeni linami przez alpinistów. Każdy budynek lub obiekt w takim wypadku może być sceną, w dodatku sami muzycy ustawieni pod kątem 90 stopni do obiektu wiszą, dając wrażenie stania na ścianie, jak na scenie!! Wypas był jeszcze większy, bo pierwszy koncert z nimi miałem zagrać w Dubaju. Mam lęk wysokości i powiedziałem Ryśkowi, że wszystko super, ale ja muszę wisieć najniżej, bo mogę umrzeć ze strachu podczas koncertu. I faktycznie wisiałem najniżej, ale było to na wysokości 4-5 pietra. No i musiałem przezwyciężyć ten mój lęk wysokości (śmiech).
Ukończyłeś Akademię Muzyczną w Łodzi - pomogło w drodze do współpracy z topowymi artystami?
Zanim ukończyłem Akademię Muzyczną, to miałem za sobą Podstawową Szkołę Muzyczną i Liceum Muzyczne im. H. Wieniawskiego, gdzie miałem do czynienia z muzyką klasyczną. Grałem 5 lat na skrzypcach, potem w liceum byłem na głównej perkusji i fortepianie dodatkowym. W klasie perkusji uczył mnie Witold Grabowski, który gonił mnie do grania Pratt`a na werblu i utworów na marimbę czy vibrafon. Tak naprawdę w grze na zestawie perkusyjnym jestem samoukiem. Ćwiczyłem na nim po lekcjach, w przerwach między lekcjami, czasem na lekcjach. W czasie studiów skupiłem się na doskonaleniu słuchu i na harmonii (nie mylić z instrumentem). Studia już w pewnym momencie zaczęły mi kolidować z moim koncertowaniem. W tym czasie również bardzo ochoczo zacząłem udzielać się na jam sessions, na których zbierali się głównie ludzie wykształceni muzycznie. Jamy, bardzo często grane "za piwo", pojawiały się w każdym dniu tygodnia. To był bardzo cenny czas dla mnie. W pewnym momencie zauważyłem, że mam przed sobą coraz więcej ślepych uliczek i zacząłem zmieniać radykalnie swoje podejście do gry na rzecz minimalizmu. W tym samym czasie zostałem zaproszony przez Wojtka Łuszczykiewicza do zespołu SUPERPUDER. Trafi łem na końcówkę SUPERPUDRA, część składu wraz ze mną przeszła do zespołu Video. Grając w popularnym zespole zacząłem poznawać znanych artystów. I tak po Video zasiadłem za bębnami u Ani Wyszkoni.
Udzielasz się również wokalnie, ale co mnie bardziej zaskoczyło, jesteś autorem muzyki filmowej. Czy mógłbyś powiedzieć o tym coś więcej?
Do śpiewania przekonał mnie niejaki Gregg Bissonette, z którym miałem okazję dłużej porozmawiać po jednej z jego klinik w Warszawie. Zwrócił mi uwagę na to, że jeżeli masz konkurować z innymi perkusistami, a tak bardzo często niestety się zdarza w tej branży, to masz większe szanse, grając na bębnach i śpiewając niż tylko grając. No i pojawiły się okazje - współśpiewałem na dwóch płytach zespołu Video, nie nazwę tego chórkami, bo zawodowcy mogliby się obrazić. Śpiewam też w dwóch utworach o charakterze jazzowym, zamieszczonych na płycie zespołu Mainstreet Quartet, wydanej przez Polskie Radio oraz grając z Kasią "Stashką" Stasiak. Może zdecyduję się w przyszłości nagrać swoją płytę, na której będę śpiewał. Mam nawet kilka numerów. Nie izoluję się od nowych doświadczeń. Jeżeli chodzi o moje przygody z filmami to kilka lat temu dość często współpracowałem z dyplomantami PWSFTviT. Jest to zupełnie odmienna gałąź muzyki niż koncertowanie czy nawet "zwykłe" komponowanie, tutaj dźwięk powstaje do istniejącego obrazu. Ja byłem autorem muzyki ilustracyjnej do 4-5 etiud dyplomowych studentów nie tylko z Polski, przez to miałem możliwość podejrzeć ich różny sposób pracy. Bardzo chętnie biorę udział w tego typu przedsięwzięciach, daje to dużo swobody i tylko ode mnie zależy, jakich zabiegów muzycznych użyję do opisania, podkręcenia emocji obrazu. Wiesz, taka władza trochę (śmiech).
Porozmawiajmy o twoim sprzęcie. Powiedz, jakiego zestawu używasz obecnie.
Mam dwa zestawy perkusyjne. Starszy, kupiony okazyjnie zestaw Yamaha Maple Custom 30th Anniversary w kolorze Gold Sparkle w rozmiarach shellu 22,10,12,14. Bębny te stroję dość nisko i sięgam po głębokie wybrzmienie, pod mikrofonami potrafi ą bezkompromisowo zaznaczyć swoją obecność. Najbardziej lubię w niej tomy, na koncertach sound nie znoszący sprzeciwu. Ciekawostką jest to, że ich właścicielem był przez jakiś czas Billy Cobham. Drugi mój zestaw to ukochany Ludwig Club Date z 64 r. w okleinie Blue Sparkle. Mógłbym mówić o nim godzinami, uwielbiam instrumenty z historią i od kilku dobrych lat mam na ich punkcie prawdziwego hopla. Stopa w tym zestawie ma przepiękne brzmienie, świetnie miksujące się z innymi instrumentami. Tomy bardzo specyficzne, bardzo głębokie, odrobinę stłumione i dość krótkie. Uwielbiam starsze Ludwigi, również jeżeli chodzi o werble, można z nimi robić prawdziwe cuda zarówno na koncertach, jak i w studio. Strojone nisko brzmią idealnie, a strojone wysoko brzmią idealnie! Nic dodać! Mam werble przystosowane do różnego typu wymagań studyjnych. Różne wielkości (od 14x2 przez 15x5,5 po 14x10), różne materiały wykonania (stal, aluminum, buk, mahoń, klon, klon - solid, brzoza, buk - solid, nawet hybrydę drewna z metalem) wszystko to daje różne brzmienie w studio. Studio to zawsze dla mnie wyzwanie, uwielbiam kombinować z brzmieniem, przestrajać instrumenty, nawet je preparować dla dobra brzmienia. Dlatego dobrze grający sprzęt dla perkusisty jest nieodzowny, nigdy nie wiadomo, co kiedy będzie potrzebne.
Czy w różnych projektach używasz różnych zestawów i konfiguracji, czy raczej trzymasz się jednego ustawienia?
Yamaha przede wszystkim gra u Ani Wyszkoni, konfiguracja to shell 22,12,14 plus werbel 14. Ustawienie w tym przypadku jest stałe. Inaczej się ma konfiguracja zestawu, jeżeli chodzi o mniejsze, bardziej akustyczne składy. Tutaj pozbywam się przede wszystkim tomów, bardzo lubię kreować przestrzeń w graniu na perkusji, mając do dyspozycji tylko stopę, werbel, hh i ride lub crash - ride. Minimalizm, którym się kieruję, czasami prowadzi mnie np. do konfiguracji typu tom 12 plus (używany zamiast stopy i grany ręką) werbel 14 ,hh z zamontowanym hh i masą przeszkadzajek - to ma miejsce u Kasi "Stashki" Stasiak w odmianie akustycznej jej utworów. Jakiś czas temu w projekcie Invisibilia ze Zbigniewem Namysłowskim miałem okazję grać w dużym kościele gdzie, można powiedzieć, moim środkiem wyrazu było przede wszystkim miejsce i szeroka akustyka. Trzeba było grać długie dźwięki i standardowe instrumenty nabierały całkiem nowego wydźwięku w połączeniu z akustyką wnętrza. Miałem przy sobie kilka oryginalnych instrumentów łącznie z gongiem sakralnym, użytym tylko raz, który idealnie wpasował się w atmosferę koncertu. Powiem tak, ile składów, tyle konfiguracji. Byłoby bez sensu, gdyby mój zestaw się nie zmieniał. Są bardzo różne środki wyrazu i instrumentacji partii perkusyjnej. Chcę je ciągle wymyślać i opracowywać. Często w nagraniach wykorzystuję nie tylko instrumenty perkusyjne, używam wszystkiego, co dobrze brzmi, to tylko kwestia ograniczona wyobraźnią i kreatywnością. Czasami można się zdziwić, jakie "rzeczy" są wykorzystane w nagraniach. Łącznie z kubkami, reklamówkami, sztućcami itp.
Powiedz, od czego zaczynałeś i jak twój sprzęt ewoluował.
Na początku dostałem od moich rodziców, którzy zawsze mnie wspierali, najprawdziwszego Szpaderskiego. Wielki, masywny zestaw z trzema tomami i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że zestaw ten miał mega dziewczyński kolor - taki jakiś jasnoniebieski przechodzący w szary i jeszcze do tego się świecił bardzo (śmiech). Ewidentnie nie był to zestaw do grania ciężkiej gitarowej muzy. Pamiętam, jak pierwszy raz przywiozłem go na koncert i robiłem wszystko, żeby odwrócić uwagę moich kolegów z zespołu od koloru bębnów. Następnym zestawem była piękna, ciemnobrązowa Yamaha Stage Custom, kupiona również przez rodziców. Świetny instrument, na którym zagrałem masę koncertów, który wiernie mi służył w pierwszych poważniejszych zespołach, na pierwszych większych koncertach. To było marzenie! Byłem z niego naprawdę bardzo zadowolony. Potem pojawiła się Maple Custom i Ludwig.
Przygotowujesz się w jakiś specjalny sposób do koncertów, czy pracy w studiu? Rozgrzewasz się jakoś tuż przed graniem?
Nie, nie mam jakiegoś rytuału przygotowującego mnie na koncert. Zazwyczaj przed graniem jest dłuższa próba, na której rozgrzewam się wraz z pierwszymi uderzeniami. Studio to inna historia, tutaj główną rolę gra brzmienie, które chcemy uzyskać na nagraniu, znajomość formy utworu, żeby nie uczyć się jej podczas samych nagrań, może również dobór naciągów, chociaż nie zawsze akurat to jest najważniejsze. Jeżeli muzyka, którą chcemy nagrać nie ma ustalonej formy, czyli jest mocno improwizowana, duże znaczenie ma umiejętność słuchania innych instrumentów, dania im miejsca w nagraniu. jak również trzeba w tym wszystkim nie zatracić swojej indywidualności muzycznej. To się ćwiczy po prostu grając z ludźmi.
Ile czasu wolnego poświęcasz na granie? Cały czas ćwiczysz, czy też grasz tak często, że już nie musisz siedzieć za bębnami po godzinach?
Powiem szczerze, że obecnie już nie za bardzo ćwiczę technikę. Kiedyś za czasów szkolnych unikałem rzetelnego ćwiczenia, bardziej grałem to, co już dobrze umiałem (śmiech). Potem doceniłem, że ćwiczenie to podstawa. Był taki czas, że bardzo się w sobie zawziąłem i na studiach przez okres 4 lat, ciągiem, codziennie, świątek, piątek, spędzałem czas w ćwiczeniówce od 4 do 8 godzin dziennie. I rzeczywiście, progres był niezły. Ale tylko techniczny, ważne jest, żeby nie zapominać ćwiczyć z różnymi składami w miarę możliwości, to również bardzo ważna odmiana ćwiczenia, jeśli nie najważniejsza! Powiem ci, że oprócz gry na perkusji zacząłem też wdrażać się w kompozycję, podstawy aranżacji, podstawy realizacji nagrań i chciałbym również wdrożyć się tak poważniej w produkcję. Jeszcze, żeby było mało, zacząłem przypominać sobie grę na klawiszach, w sumie miałem styczność z fortepianem w liceum i na akademii. Instrumenty klawiszowe to trochę inna jazda, ale bardzo ciekawa. Czyli czas wolny wykorzystuję na ciągłe dokształcanie ogólne, nie tylko perkusyjne.
Przygotował: Przemek Łucyan
Zdjęcia: Ewelina Jaworska
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…