Tony Royster Jr
Dodano: 22.05.2014
Od dziecięcej gwiazdy perkusji po uznanego perkusistę sesyjnego. Tony Royster Jr opowiada nam, jak na przestrzeni lat rozwijał się w stylistykach hip-hop, jazz, r’n’b, latin oraz pop i osiągnął tak wiele na rynku muzycznym w tak młodym wieku, stopniowo i konsekwentnie osiągając kolejne cele.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Jego obecny pracodawca gwarantuje Tony’emu wielkie stadionowe koncerty i prawdziwie królewskie życie. Taki status ma właśnie Jay-Z w Stanach Zjednoczonych, u którego nasz bohater kładzie groove, ale Tony nie jest perkusistą, którego można łatwo zaszufladkować.
Bardziej dojrzali perkusiści pamiętają dobrze, jak Tony w wieku 12 lat zagrał oszałamiające solo podczas Modern Drummer Festival w 1997 roku. Cały perkusyjny świat złapał się wtedy za głowę, ponieważ działo się to na długo przed wysypem młodych utalentowanych perkusistów, których można podziwiać teraz na YouTube. W tamtym okresie takie rodzynki miały zupełnie inny wydźwięk, a to, co wyprawiał Tony nie było z pewnością czymś powszednim. Zero kompromisów, doskonałe przygotowanie, wspaniały groove, świetna technika i wspaniała radość gry - tym zachwycił. Oczywiście, jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach nie brakowało głosów o straconym dzieciństwie czy też o tym, że chłopak zginie w tłumie. Tony robił swoje, zagłębił się w tajniki stylistyk r’n’b, gospel, pop, rock, latin, jazz i fusion. Z młodej maskotki, wymiatającej na bębnach, stał się dojrzałym, profesjonalnym mistrzem w swoim fachu. Grał z En Vogue, Norah Jones czy Joe Jonas. Występował z artystami od Foo Fighters po Stinga, Eminema czy Johna Mayera. W międzyczasie wydał instruktażowe DVD i rozwijał karierę jazzową. Teraz jego głównym zajęciem jest luksusowe granie z Jay-Z i wydaje się, że kariera perkusisty jest wzorcowym przykładem, jak powinien wyglądać rozwój młodego talentu. W tym roku Tony’emu strzeli trzydziecha… Tak, tak, ten młody chłopak już wcale nie jest tak młody, jak mamy go w zwyczaju postrzegać. Trzeba przyznać, że osiągnął do tej pory bardzo dużo i raczej nie widać, by miał zamiar przestać.
Zacząłeś grać na bębnach w bardzo młodym wieku. Jakie są twoje najwcześniejsze inspiracje?
Duży wpływ miał na mnie mój ojciec. Grał na perkusji i gitarze. Chodziłem na wszystkie jego próby, które grał w domu kultury ze swoją kapelą. Podobno pewnego dnia wdrapałem się przy pomocy futerału do gitary na krzesło perkusyjne i zacząłem grać rytm w 4/4. Tata nie mógł w to uwierzyć. To był ważny moment. Powiedział mi, żebym przestał i zaczął jeszcze raz, zacząłem więc grać od nowa. Widział, że mam poczucie rytmu już w wieku 3 lat i wiedział, że to coś wyjątkowego. Resztę już znasz.
Chodziłeś na lekcje, czy jesteś samoukiem?
Nie miałem lekcji. Grałem tylko z tatą. Grał różne rzeczy i pomagał mi je zrozumieć. Zamiast kazać mi go kopiować, dawał mi wytyczne. Pomógł mi rozwinąć swoje umiejętności i doglądać talentów. Dzięki niemu stałem się dojrzałym muzykiem. Właśnie przez sposób, w jaki mnie uczył, byłem w stanie zrozumieć muzykę tak wcześnie.
Czy oczywistym było to, że granie będzie twoim powołaniem?
Pewnie. Bębny sprawiały, że byłem szczęśliwy. Zawsze, gdy gram, mam uśmiech na twarzy. Nie chciałem nic robić, tylko grać. To była dla mnie wymarzona sytuacja. Oczywiście, że Bóg dał mi talent. Moja mama i tata byli bębniarzami, cała moja rodzina była muzykalna, ale w szczególności mama, tata i ja. To było moje przeznaczenie.
Czy Tony Williams miał na ciebie duży wpływ? Dedykowałeś mu swoją solówkę na Modern Drummer Festival w 1997 roku…
Widziałem kilka nagrań z jego występów, kiedy byłem młodszy i w tamtym czasie nie rozumiałem do końca, jak wielki był jego wpływ na świat perkusyjny. Wiedziałem tylko, że był niesamowitym bębniarzem. Pytałem innych muzyków o to, jacy są najlepsi bębniarze na świecie. Tą pocztą pantoflową dowiedziałem się o takich perkusistach, jak Buddy Rich, Gene Krupa, Louie Bellson, o innych legendach, ludziach, którzy wyznaczali drogę dla innych bębniarzy. Musisz znać swoją przeszłość, zanim możesz spojrzeć w przyszłość. To mnie bardzo ciekawiło. Tony Williams był jednym z najlepszych bębniarzy, jakich widziałem. No i Dennis Chambers - on jest jednym z najlepszych bębniarzy wszech czasów. Ale kiedy Tony zmarł, stwierdziłem, że to odpowiednia okazja, żeby naprawdę podziękować mu za to, co zrobił dla perkusyjnego świata. Dlatego właśnie dedykowałem mu solówkę na MDF.
Czy spodziewałeś się, że twoje solo przyniesie ci tak duży rozgłos?
Szczerze mówiąc, nie miałem o tym pojęcia. Zagrałem solówkę i tyle. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że może się to okazać tak ważne. Tata powiedział mi, żebym wyszedł na scenę i po prostu dobrze się bawił, więc tak zrobiłem. Potem ludzie oszaleli i ciągle pytali: co to za dzieciak? Skąd pochodzi? Ta jedna solówka wyniosła moją grę na nowy poziom, była punktem zapalnym dla całej kariery.
Jak dwunastolatkowi udało się stworzyć tak techniczną solówkę?
Siedziałem w pokoju u siebie i miałem tyle pomysłów, które chciałem zagrać. Grałem po swojemu, a tata pytał, co to takiego. Odpowiadałem mu, że nic, po prostu gram. Mówił mi, że muszę swoją solówką opowiadać historię, że muszę mieć jakiś punkt, do którego chcę dążyć. Jeśli zacząłbym od najwyższych obrotów to nie miałbym miejsca na rozwój. Dzięki tym radom, publiczności udało się wbić w to, co robiłem, a mnie ich zainteresować, by słuchali, co jeszcze mam do powiedzenia.
Wygląda na to, że twój tata był dla ciebie wielkim autorytetem.
Pewnie. Bez niego nie byłbym tu, gdzie jestem teraz. Pobłogosławiono mnie takim ojcem, który już miał przygotowanie muzyczne i tym, że wiedział, o czym mówi i zawsze mnie wspierał. Jednocześnie nie był przewrażliwiony, pozwalał mi być dzieckiem. To bardzo ważne, bo lubię sport i chciałem robić wszystko, co każdy dzieciak, przesiadywać z przyjaciółmi itd. Nie był typem, który mówiłby, że nie mogę wyjść na zewnątrz, dopóki nie pogram, nie poćwiczę. Nie mówił, że mam ćwiczyć kilka godzin dziennie. Mówił, że jeśli chcę grać i odnieść sukces, to muszę to robić sam. Miał pełną rację. Zabierał mnie w godzinne trasy, żeby dojechać na pokazy perkusyjne, warsztaty, pokazy talentów, zawsze był przy mnie i dawał mi podstawy wiedzy.
Czy było ci kiedykolwiek trudno pozbyć się łatki cudownego dziecka?
Nie, to był świetny punkt startowy, a nie blokada. Ludzie nie wiedzieli, czego się spodziewać po takiej solówce, a mi ułatwiło to zaistnienie w przemyśle muzycznym.
Grałeś tyle różnych gatunków - od jazzu poprzez funk, r’n’b do hip-hopu - czy znajdujesz jakieś cechy każdego z nich, które można ze sobą łączyć?
Wszystkie te gatunki idą ze sobą ręka w rękę. Możesz użyć wiedzy z jednego gatunku w drugim. Wierz mi lub nie, ale potrafi ę wrzucić do hip-hopowej gry moje umiejętności gry muzyki latynoskiej. Czasami to tylko jakiś feeling czy dynamika, podobnie, jak w jazzie. Wykorzystuję swoje umiejętności do wszystkiego, co robię. To dlatego, że tata wdrożył w moją grę wiele różnych gatunków. Nie miałem przez to żadnych granic.
Podejmujesz tak szeroką paletę projektów jako świadomy wybór, by wciąż się kształcić muzycznie?
Nie zaczynałem jako hip-hopowiec, nie zaczynałem jako muzyk gospelowy czy jazzowy. Byłem tylko bębniarzem, który chciał grać na bębnach. Jako młodzik słuchałem George’a Bensona, potem Tito Puente, potem kolejnych. Dzięki temu wiem, skąd pochodzą dane brzmienia. Jako bębniarz hip-hopowy nie uznaję siebie za takowego. Teraz gram dla Jay-Z, ale w ciągu ostatnich dwóch, trzech miesięcy grałem dla Joe Jonasa, wcześniej dla Joss Stone. Tych troje gra bardzo różną muzykę. To wszystko dzięki temu, że w dzieciństwie nie ograniczałem się do jednego stylu.
Teraz grasz z Jay-Z. Jak dostałeś się do jego zespołu?
Przez pocztę pantoflową. Kolega Nisan Stewart składał kilka lat temu kapelę dla Jay-Z i stwierdził, że świetnie bym się do niej nadawał. Musieliśmy nauczyć się 21 piosenek w dwa dni, ograliśmy to, a resztę już znasz.
Jakie są największe wyzwania, jeśli chodzi o grę z Jay-Z?
Wszystko rozchodzi się o wyczucie i dynamikę. Na tym polega hip-hop, chodzi o groove i sprawianie, żeby muzyka bujała. Z Jay-Z chodzi bardziej o granie do podkładów. Są momenty, kiedy pozwala mi na solówkę na każdym koncercie, każdy muzyk ma małą sekcję, gdzie może się wykazać, a potem wracamy do nagrań, które zrobił producent. To jest wdzięczne dla mnie, bo gram dokładnie tak, jak było to nagrane, a może to być trudniejsze przy hip-hopie niż fusion czy innej muzyce. W innych przypadkach dużo jest spontaniczności, właściwie możesz grać wszystko, jeśli tylko grasz równo i to, co grasz, pasuje do numeru. W hip-hopie trzeba czasami grać jeden rytm przez 16 taktów, a potem może w takcie 19 nie ma hi-hatu czy werbla. To sprawia, że jest to trudniejsze do zagrania, ale tak tworzą producenci hip-hopowi.
Czy jest tu jakieś miejsce na swobodę, czy musisz się bardzo trzymać nagrań?
Jeśli zamierzasz coś zrobić, to jest tu miejsce na granie czegoś, co ma sens w kontekście muzyki. Nie ma szans, żebym zagrał przejście w stylu fusion w hip-hopowej piosence. Po prostu nie ma potrzeby. No, chyba, że gram piosenkę taką, jak Show Me What You Got, ale nawet tam jest konkretna struktura. Jay pozwala nam na zabawę, ale musimy się trzymać granic hip-hopu.
Coraz więcej raperów zabiera w trasę muzyków, zamiast mieć po prostu DJ’a. Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?
Musisz zrozumieć, że artyści hip-hopowi mogą zrobić koncert tylko z DJ’em, ale dlatego mają też na scenie ‘naganiaczy’. Mają dodatkowych ludzi na scenie, bo sami nie tańczą, bo to nie jest koncert popowy. Nie ma stada tancerzy, świateł i akrobacji, żeby było ekscytująco. Jeśli jesteś raperem to rapujesz tekst i chodzisz od końca do końca sceny, więc potrzebujesz czegoś więcej. Hip-hop opiera się na żywym uczuciu, więc producenci nagrywają żywych bębniarzy i robią z tego sample. Jeśli samplują bębny, to czemu nie iść na całość i użyć całej kapeli? Myślę, że po prostu trzeba mieć więcej ludzi na scenie, żeby dobrze się bawić i sprawić, że koncert będzie ekscytujący.
Czy to oznacza, że musisz też być showmanem? Czy musisz być też muzykiem ‘wizualnym’?
Oczywiście. Grasz na żywo, dla ludzi, jesteś na scenie z liderem. U Jay-Z są kamery i wszystko inne, musisz upewnić się, że dogrywasz się do niego i musisz pamiętać o tym, żeby to dobrze wyglądało.
Masz możliwość zagrania solówki na koncercie. Jak podchodzisz do solówki na takim koncercie?
Nie chodzi o granie najtrudniejszych patentów i kombinacji. Musisz zdać sobie sprawę, że jesteś na koncercie hip-hopowym, a nie instrumentalnym. Mogą tam być ludzie, którzy rozumieją kreatywnego muzyka i granie w pokręconych metrach, ale przyszli na koncert obejrzeć Jay-Z. Staram się grać rzeczy, które pasują i które są zrozumiałe dla ludzi. Może zagrasz coś rozpoznawalnego, na przykład gitarzysta może zagrać riff ze Smells Like Teen Spirit. To jest popularne i ludzie to lubią. Ja mogę zagrać coś w stylu Sing Sing Sing, każdy to zna i mogę grać solo wokół tego. Gra z Jay-Z polega na wyczuciu i graniu czegoś, co przykuwa uwagę publiki.
Jakbyś zdefiniował hip-hopowe granie i hip-hopowy rytm?
Nie ma jakiegoś konkretnego wzoru na rytm hip-hopowy, ale hip-hop to uczucie. Czasami składa się z werbla, stopy i hi-hatu, czasami tylko ze stopy. Chodzi o to, żeby muzyka dobrze bujała, o to, żeby zachować esencję tego, z czego wywodzi się hip-hop. Są tacy wykonawcy, jak Rakim, Wu-Tang, oni wszyscy sięgają korzeni całego hip-hopowego ruchu. Jednym z najlepszych przykładów grania hip-hopu na żywo jest Questlove. Z tego jest znany, ze swojej kapeli The Roots. Zrozumiesz to, jak usłyszysz, co robi na płytach, przy których pracował - tak brzmią żywe bębny w hip-hopie. To właśnie jest to.
Z hip-hopem kojarzą się ascetyczne zestawy - stopa, werbel, hi-hat. Twój zestaw jest o wiele większy.
Bo Jay-Z jest bardzo wszechstronny. To nie tylko hip-hop. Ma też remixy numerów takich, jak 99 Problems, typowo rockowego. Encore to piosenka Toma Petty’ego i grana jest na tomach. W zestawie mam trzy werble, dwa tomy, floor toma, stopę i dodatkowy pad, dwa samplery SPD-SX i dużo blach. Triggeruję stopę i wszystkie werble. Używam Rolanda SPD-SX, więc jest dużo elektroniki w tej muzyce. Chcę na koncercie móc grać oryginalne brzmienia z płyt.
Grałeś kilka wielkich koncertów z Jay-Z. Granie dla prezydenta Obamy musiało być wyjątkowe.
To było epickie. Granie dla prezydenta Stanów Zjednoczonych jest niesamowite. To był jeden z ważniejszych momentów mojej kariery. Wyjątkowo było grać podczas finałów w Baseball World Series. Nikt nigdy wcześniej nie grał na Yankee Stadium. Byliśmy headlinerem na festiwalu w Glastonbury przed 180 000 ludzi. To było szalone doświadczenie. Te trzy rzeczy są zdecydowanie wyjątkowe na tle tego, co do tej pory robiłem.
Musisz być chyba dodatkowo zdenerwowany, jeśli wśród widowni siedzi prezydent?
Nie, już nie. Jeśli grasz tego typu koncerty to nie jesteś nerwowy, adrenalina to zabija. Jeśli Jay nie jest nerwowy, to dlaczego ty miałbyś być? Za to ci płacą - za bycie solidnym zawodowcem, który wyjdzie na scenę i pozamiata. Jeśli jesteś nerwowy to istnieje szansa, że posypiesz się na jednej z największych scen świata. Jestem jeszcze bardziej wyluzowany, bo gram z przyjaciółmi. Siedzimy i żartujemy chwilę przed koncertem, dobrze się bawimy. Nie ma tu nerwów.
A czy jesteś nerwowy, kiedy przychodzi czas na solówkę?
Miałem tremę, gdy grałem solówkę u Davida Lettermana. Miałem w brzuchu motylki na początku, bo to było kompletnie inne niż to, co normalnie gram. Grałem sam przed milionami ludzi. Jeśli byś się w takiej sytuacji pomylił, to wszyscy by mówili tylko o tym, a nie o reszcie fajnej solówki. Nie możesz upuścić pałeczek, bo wszyscy będą mówić: - A widziałeś Tony’ego Roystera, jak upuścił pałki u Lettermana? Możesz zagrać niesamowite 5-minutowe solo, ale nadal upuściłeś pałki w trzeciej minucie i czterdziestej sekundzie.
Podczas grania z Jay-Z przechodzisz co chwilę z jednego do drugiego gatunku. Czy w trakcie koncertu używasz wszystkich swoich umiejętności?
Nie do końca, bo nie gram muzyki latynoskiej czy jazzu, chociaż są w hip-hopowych bębnach ich elementy. Świat rocka i hip-hopu bardzo dobrze się ze sobą łączą. Łączysz Run DMC z Aerosmith, czyli czysty hip-hop z rockiem. Te dwa gatunki tak się miksują, że nie odstraszają ludzi.
Jak udaje ci się przeskakiwać od grania z Joss Stone poprzez Joe Jonas do Jay-Z w tak krótkim czasie?
Musisz być w formie i mieć otwarty umysł. Chodzi o to, żeby skoncentrować się na tym, co jest do zrobienia. Musisz wejść w muzykę, którą tworzysz, dzięki temu powstają dobre rzeczy.
Przestawienie się z jednego na drugie zajmuje ci mało czasu?
Nie mam czasu, żeby o tym myśleć. Gdyby miał, nie dostawałbym propozycji grania. Wszystko wraca do moich początków i kontaktu z różnymi gatunkami muzyki w młodym wieku. Musisz przestawić umysł z hip-hopu na przykładowo Joe Jonasa - to pop. Albo Joss Stone - to jest bardziej soulowe, więc nie musisz grać tak dużo. Chodzi tu bardziej o brzmienie bębnów. To jedna z tych rzeczy, które z czasem stają się łatwiejsze.
Grałeś już z kilkoma większymi artystami, czy masz jeszcze coś wymarzonego?
Nie mam ‘koncertu marzeń’. Miałem okazję grać z wieloma różnymi ludźmi, nawet jeśli było to tylko dziesięć minut. Grałem z Foo Fighters, grałem na jakimś jam session i nagle do klawisza siada Stevie Wonder. Grałem z wieloma różnymi ludźmi, ale chyba granie u boku Michaela Jacksona byłoby czymś niesamowitym. To byłoby szalone, byłoby mi wspaniale z nim zagrać.
Jak dostać takie świetne propozycje grania? Jest do tego jakiś klucz?
Wszystko rozchodzi się o bycie w środku przemysłu perkusyjnego. Jeśli zaczniesz się uważać za hip-hopowego bębniarza to odetniesz się od innych gatunków, więc też innych artystów, którzy mogliby do ciebie zadzwonić. Ludzie wiedzą, że nie jestem stricte hip-hopowym perkusistą, po prostu gram teraz dla Jay-Z. Jay wie, że jestem bardzo wszechstronny i że mogę zagrać na koncercie inne rzeczy, często w ogóle niezwiązane z hip-hopem. Musisz być jak najbardziej elastyczny, słuchać rocka, jazzu, muzyki klasycznej, wszystkiego. Nie ograniczaj się i miej otwarty umysł. Kiedy tak będzie, wszystkie te rzeczy wyjdą w twoim graniu i wtedy staniesz się twórcą. Stworzenie swojego brzmienia jest czymś, co sprawia, że jesteś unikatowy, a to perkusista musi zrobić - stworzyć swoje brzmienie. Słyszę, kiedy gra Steve Jordan, a kiedy Carter Beauford, a kiedy Chris Dave. Ci wszyscy bębniarze rozwinęli swoje własne brzmienie. Nie ograniczaj się do jednego gatunku muzyki, musisz być otwarty i nie bać się też krytyki. Nie musisz wszystkich słuchać, ale jeśli są to słowa kogoś, kto robi to, co ty chciałeś osiągnąć od dłuższego czasu, to posłuchaj i wykorzystaj w tym, co sam robisz.
Przygotowali: Szymon Ciszek, Maciej Nowak, Rich Chamberlain
Zdjęcia: Robert Downs
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…