Louis Cato
Dodano: 09.06.2014
Nie przekroczył trzydziestki, a już jest jednym z najbardziej zapracowanych bębniarzy. Multiinstrumentalista, perkusista, basista, wokalista. Aktualny garowy u Marcusa Millera.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Śpiewa chórki i gra na gitarze (i oczywiście bębnach) u Bobbiego McFerrina. Był gitarzystą hiphopowego Taliba Kweli, później basistą amerykańskiego wokalisty Bilala. Gwiazda Uberjam Bandu u Johna Scofielda. Ma na swoim koncie współpracę z Beyonce, Stevie’m Wonderem, Q-Tipem i wieloma innymi wyjątkowymi nazwiskami. Jego nazwisko wkrótce będzie bardzo rozpoznawane. Mam wielką nadzieję, bo słuchanie jego bębnienia na koncercie zdołało całkowicie odwrócić moją uwagę od reszty zespołu z frontmanem na czele. Świeżość, nieopisany talent i powiew prawdziwego geniuszu. Louis Cato!
To nie jest chyba twoja pierwsza wizyta w Polsce? Byłeś już u nas wcześniej?
Tak! Byłem tu kilka razy. Pierwszym razem zawitałem do Polski ze Scofieldem, poza tym z samym Marcusem byłem chyba ze 3 razy.
Lubisz Polskę…?
Kocham Polskę! To serio jedno z moich ulubionych miejsc, ale wydaje mi się, że to przez ludzi, jakich tu spotykam. To oni tworzą tę niepowtarzalną energię i sprawiają, że chce się wracać.
Znasz kilku polskich muzyków. Pamiętam cię z koncertu, który zagrałeś z Leszkiem Możdżerem.
Kocham Leszka! Kiedy przyjechałem do Polski i byłem w Gdańsku, odezwałem się do niego, by spróbować się spotkać, ale - niestety - jest obecnie w trasie, promując swój album. Byłem nawet na ulicy, na której mieszka, wysłałem sms-a, że spaceruję sobie pod jego domem... Myślałem nawet o nagraniu czegoś wspólnie z nim. On jest fantastyczny, wyjątkowy muzyk i fajny facet. Jest bardzo muzykalnym pianistą, ten gig, który zagraliśmy wspólnie z Marcusem to była czysta przyjemność dla nas wszystkich.
Grałeś kiedyś z innymi polskimi muzykami?
Przy okazji różnych jamów - tak. Polscy muzycy są naprawdę dobrzy, tylko strasznie poważni - przynajmniej ci, z którymi grałem. Zawsze mają kamienną twarz i emocje na wodzy, ha ha!
Grasz z trzema wielkimi muzykami: John Scofield, Bobby McFerrin, Marcus Miller. Wiem, że to pytanie będzie bardzo trudne, ale z którym z nich gra ci się wyjątkowo dobrze/ najlepiej? Gdzie masz najwięcej funu, najwięcej swojej muzycznej przestrzeni jako bębniarz i czujesz się najbardziej komfortowo? (siedzimy w pokoju Scofielda przed koncertem w Białymstoku - przyp.red.)
Jeśli chodzi o wolność tworzenia i przestrzeń - zdecydowanie z Bobby’m. Kurde, nie mogę za głośno gadać, Scof jest w toalecie! (poszłam zamknąć drzwi...) Bobby daje mi możliwość wyszalenia się na scenie, uwolnienia fantazji i robienia, czego chce. Z Uberjam Band Scofielda wszystko jest bardzo specyficzne, dość charakterystyczne. Jest trochę fusion, jest trochę jazzu, ale to trochę coś pomiędzy muzyką elektroniczną a funkiem, więc moja rola w bandzie jest, powiedzmy, bardziej określona i muszę być dość precyzyjny. Ale to też jest dobra zabawa, bo pozwala mi być TYM konkretnym, nieco innym mną. Z Marcusem z kolei jestem już 4 lata - na początku też miałem określoną, ograniczającą mnie rolę w jego zespole, ale z czasem zacząłem wdrażać do jego muzyki coś swojego, przemycać pomysły i pokazywać moją kreatywność. Później nagraliśmy album. Sama współpraca z nim otworzyła mnie na wiele rzeczy, czułem, że z każdym dniem grania z nim udoskonalam swój warsztat, to jest świetne uczucie! Poza tym Marcus jest bardzo otwarty na różne style i sporo kombinuje, a także porusza się w różnych klimatach... Od ballad jazzowych do tłustego funku. Z Bobby’m rzeczywiście udziela mi się ta nieokiełznana wolność - z nim nie da się przewidzieć, co zagramy podczas danej nocy, ale to z kolei zapewnia świeżość temu, co gramy.
Jak zacząłeś swoją współpracę z tak wybitnymi artystami? Chodziłeś czasem na przesłuchania? Czy byłeś po prostu dobry i cię znaleźli?
Ha ha! Wiesz, świat muzyków to jednak mała hermetyczna grupa... Nawet w Nowym Jorku każdy zna każdego. Zacząłem profesjonalnie pracować dość szybko. Na początku dużo chodziłem na przeróżne jam sessions w Nowym Jorku. Dzięki temu ktoś mnie tam zauważył, pojawiły się kontakty, zacząłem dużo grać. W rezultacie udało mi się współpracować z Beyonce, Stevie Wonderem i wieloma innymi. Pamiętam taką sytuację, kiedy po North Sea Jazz Festival poszedłem sobie na jam do jakiegoś klubu po koncercie z bandem, z którym tam pojechałem. W klubie był Wynton Marsalis, Roy Hargrove i Marcus. Pojamowaliśmy sobie. Kilka lat później Marcus wziął mnie do siebie! W tym czasie akurat wykruszył mu się bębniarz, pochłonięty pracą Ronald Bruner Jr, który wtedy koncertował też ze Stevie’m i Stanleyem Clarkiem. Świetny drummer, spotkałem go ostatnio podczas smutnej uroczystości, żegnaliśmy razem George’a Duke’a w L.A.. Wydarzenia i rzeczy w tym świecie to ciągła rotacja, ale nikt nie ma do siebie żalu o nic, bo tak to po prostu jest, raz grasz z tym, za chwilę z następnym. Alex Han jest jakby ojcem mojej współpracy z Marcusem - on przypomniał mu o mnie w odpowiednim czasie.
Wiem, że obracałeś się trochę w środowisku hip-hopowym.
Ooooo, uwielbiam grać hip-hop! Cały czas pracuję z raperem Q-Tip (A Tribe Called Quest). Pracujemy dość regularnie od 2009. Co zabawne, dołączyłem do jego zespołu jako... basista! W rezultacie skończyłem jako bębniarz i to jest zawsze niezły fun, bo u niego jest masę triggerowania! Jestem fanem jego produkcji, Q-Tip jest doskonałym producentem, bębny w tym projekcie brzmią świetnie.
Kto cię najbardziej inspiruje jako drummer?
Tony Williams... Ciągle odkrywam coś nowego w jego graniu. Jestem uzależniony od kupowania dobrych słuchawek - mam mnóstwo par najlepszych słuchawek pod słońcem - za każdym razem, gdy włączam Tony’ego na nowiutkich słuchawkach słyszę coś nowego, niesamowitego. Coś, czego nie byłem w stanie wyłapać wcześniej. W jego graniu jest jakaś głębia, niebywała kreatywność i technika, co w połączeniu daje wystrzałowy efekt. Tony jest dla mnie wyjątkowym gościem, bo niezależnie od tego, na jakim etapie mojej muzycznej przygody się znajdowałem, zawsze szukałem w nim (i znajdowałem) coś, co na nowo mnie inspirowało, pobudzało mój umysł. Rytmika, dynamika - wow.
A z twoich ziomków? Bardziej aktualnie?
Oooo, dobre pytanie! Uwielbiam Marka Guilianę. Słyszałem, jak gra z Avishai Cohenem. Miazga. On naprawdę zabija swoim soundem. Uwielbiam Marka Colenburga (Robert Glasper Experiment). To jeden z moich ulubionych.
Chciałbyś zagrać jakieś kliniki w Polsce?
Totalnie! Chciałbym podzielić się tym, co gram, z Polakami! Tym bardziej, że zawsze mam dobre konwersacje z polskimi bębniarzami, ha ha! Jest dobra energia. Zróbmy to, Em!!!
Jakaś wiadomość, specjalne przesłanie dla polskich perkusistów od Louisa Cato?
Bądźcie odważni i pracujcie nad swoimi umiejętnościami. Przede wszystkim... Proszę, bądźcie wierni swojej własnej naturze, kreatywności i temu, co chcecie przekazać i zrobić. Nie dajcie nikomu wmówić wam, że coś trzeba grać tak lub inaczej - grajcie to po swojemu, byle dobrze. Ale musicie pozostać wierni swojemu własnemu stylowi. Musicie być w kontakcie ze swoim własnym muzycznym "identity", żeby pozostać sobą - zapewniam was, że to wasza najmocniejsza karta. Pewnego razu przed wielkim koncertem bardzo się stresowałem - wtedy na scenie pomyślałem sobie: Man, wszystko, co musisz zrobić tego wieczoru to być sobą, niczego nie udawać. Później okazało się, że to jest coś, co sprawiło, że mój styl stał się charakterystyczny dla mnie, czyli jest "mój", a ludzie to docenili. Życzę wam tego z całego serca - znajdźcie siebie!
Przygotowała: Emilia Benedykcińska aka Zofia Dyrma
Wywiad ukazał się w numerze luty 2014.
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…