Phil Rudd
Tak, jak jest to w przypadku gry na gitarze, tak samo za bębnami, tysiące muzyków zagrałoby bez problemu takie Highway to Hell, jednak te milisekundy różnicy uderzeń w stosunku do innych garowych tworzą te wyjątkowe 4/4, jakie gra Phil Rudd.
Chyba najbardziej lubiane i szanowane 4/4 w historii rocka. Prosto, oszczędnie i miarowo, tyle, ile trzeba w AC/DC. Thomas Lang i Virgil Donati mieliby kłopoty, ale nie Phil Rudd! Jemu ręka czy noga nie ucieknie nagle niespodziewanie na jakiś bęben czy w blaszkę. On wyczeka i zrobi to wtedy, kiedy przyjdzie czas.
Odłóżmy na chwilę na bok problemy szargające perkusistę. Miejmy nadzieję, że muzyk nie zapędził się za daleko i wszystko się wyprostuje w dobrą stronę. Trzeba przyznać, że nie dzieje się tak po raz pierwszy. Jak bardzo mroczne chmury nie unosiłyby się nad głową perkusisty to pamiętać należy o tym, jaki wpływ miał i wciąż ma ten bębniarz na całe pokolenia garowych. Póki co fani cieszą się z nowej płyty zespołu, na której Phil za bardzo nie wychylał się przed szereg, co robi zresztą już od 40 lat. Sięgnijmy zatem do rozmowy, która miała miejsce jeszcze przed pojawieniem się burzowej pogody w otoczeniu perkusisty AC/DC.
Urodzony w Melbourne jako Phillip Hugh Norman Witschke Rudzevecuis od zawsze bardziej sympatyzował z prostym rockandrollowym graniem, gdzie można postukać w rytm nogą niż z perkusyjnymi ekwilibrystami, którzy pływali po całym zestawie. W rozmowie Phil jest równie oszczędny, jak w grze i "uderza" tyle, ile trzeba, nie więcej, bo… po co?
Phil zaczyna i od razu nie pozostawia wątpliwości: "Simon Kirke to świetny bębniarz. Tu chodzi o emocje i to, co cię poruszy. Nieważne w jaką stronę, musisz zrobić tak, by coś się stało i zadziałać tak, by piosenka wywołała określone wrażenie. Nieważne, czy zaczniesz stukać nogą, czy będziesz chciał kogoś pobić lub cokolwiek. Musisz mieć w tym pasję. Uwielbiałem Iana Paice’a z Deep Purple. Ten legendarny materiał, który wyszedł z Anglii i był dla wszystkich punktem odniesienia. Piosenki, jak Black Night lub Can’t Get Enough Of Your Love zmieniły ten pieprzony świat. Gdy pojawił się Simon Kirke ze swoim 4/4, ludzie zaczęli mówić: "Powinieneś chyba grać więcej niż to…". Nie, nie powinien i grał to swoje bum bum bum. Świat się zmienił, on sam go zmienił, ten ku*as. Simon Kirke, co za wspaniały perkusista." Po chwili przeskakuje na innego perkusistę: "Ringo jest wspaniały. Jak patrzysz na Ringo, kiedy gra z Carlem Perkinsem i Ericem Claptonem to widać, jak to za*ebiście rockuje. Ringo to jest gość. Ciągnie wszystkich do tyłu i gra tłusto, tłusto, zawsze tłusto i razem. Taki jest Ringo, Ringo to jest gość."
Phil nie był tak naprawdę pierwszym bębniarzem w AC/DC. Na australijskim wydaniu High Voltage grała garść perkusistów, a Phil wskoczył na stołek garowego zespołu przy okazji wydania drugiej australijskiej odsłony w postaci TNT. Wiemy, już jacy perkusiści go kształtowali, jednak to nie wszystko, bo jego mocny cios to efekt wynikający z prozaicznej rzeczy - warunków gry. "Nic nie można było usłyszeć. Grałeś na swoim malutkim zestawie i byłeś otoczony czterema paczkami Marshalla. Walczyłeś o to, by cię było słychać, więc waliłeś, jak cholera, by było coś słychać. Nie oznacza to, że chłostałeś ot tak. Uderzałem bardzo mocno, ale robiłem to z miłością i wielką pasją."
AC/DC wydawało kolejne płyty, a współpraca między członkami zespołu zazębiała się. Kapela wyrobiła swój styl i każdy następny album przynosił utwory, które stały się później ikonami hard rocka. Przy jego boku stoi Cliff Williams, z którym perkusista nawiązał niemal telepatyczną łączność. Rudd mówi o tym wprost: "Ludzie muszą wiedzieć o tym, że przypadła im fucha jazdy na tym samym koniu. Nie chodzi jednak o to, by się nieustannie rozglądać na wszystkich i patrzeć, co zamierzają. Jedziecie na tym samym koniu, więc skoro jedziesz w dobrym kierunku to znaczy, że reszta też jedzie w tym samym kierunku. Cała idea polega na tym, że wszyscy muszą zrozumieć to, co robisz." Jest w tym cała prawda i rzeczywista siła tego zespołu, bo ta wspólna jazda na koniu to nie tylko zgrana sekcja. "Zawsze dobrze mi się grało z Angusem. Wchodziliśmy razem i to jest prawdziwy czad. Angus jest najlepszym gitarzystą prowadzącym na świecie."
Końcówka lat 70 przyniosła wielki przełom i zespół zaczął być konkretnie doceniany w Wielkiej Brytanii, która przecież wypluwała z siebie kolejne zespoły, mające wpływ na losy światowej muzyki. "Siedzisz w to mocno wciągnięty, robisz to, bo myślisz, że to wróci do ciebie pokryte złotem. Oczywiście, razem ze złotem przychodzą również większe rachunki, ale wszystko się zgadza i z pewnością nie mogę narzekać." Płyty Highway To Hell i Back In Black załatwiły AC/DC światowy status super gwiazdy rocka, a pamiętać trzeba, że były to czasy, gdzie tytuł "gwiazda rocka" oznaczał znacznie więcej niż teraz. Czy nie denerwuje go to, że ta ekonomiczna gra jest puszczana w niepamięć na rzecz bardziej widowiskowych perkusistów? Rudd strzela: "Kompletna bzdura. Oni tak grają, ponieważ nie mogą grać w tym pier*olonym klimacie, stary. Dlatego masz skaczących dookoła owłosionych idiotów, ponieważ nie mają kawałka mięsa, by dorzucić do tych pier*olonych ziemniaków. Musisz być tego pewnym, zanim będziesz umiał to zrobić i ja zawsze to czuję, zawsze tak było i zawsze tak będzie." Po czym już spokojniej, ale wciąż poirytowany dodaje: "E tam, nikt nawet nie zapamięta tego gwiazdorzenia. Ci wszyscy wymiatacze, wszystkim to lata koło ch*ja. Teraz wszystko się kręci wokół tych solówek "która lepsza", a wtedy był "Ropuch" (Ginger Baker) i John Bonham, to byli kolesie, którzy grali solówki. John Bonham miał jako jedyny jaja, by to ogarnąć, ale to był prawdziwy zwierz. No, ale cóż, musimy z tym żyć, nie zmienimy tego. Ja zaje*iście lubię przywalić. To jest to, co robię i robię to najlepiej. Nie mam najmniejszych zamiarów zmieniać swojego stylu."
Mogłoby się wydawać, że mamy do czynienia z jakimś skrajnym ignorantem, ale przecież wystarczy posłuchać takiego Back In Black. Czy obecnie ktoś byłby w stanie ułożyć podobne partie bębnów do takiej kompozycji? Absolutny minimalizm, ale z jakimi smaczkami! A wypełnienia, które tam są (bo przecież trudno nazwać je przejściami)? Phil komentuje to następująco: "Gram tam jakieś wypełnienia? Nawet nie pamiętam. Jest kilka przejść na Head Job (solowa płyta Rudda z 2014). Tytułowy numer jest potężny, uwielbiam go, jest tam parę przejść. Jest kilka pomyłek, jest kilka moich złych przyzwyczajeń, ale jakoś to mi pasuje tam. Jak ludzie tupią przy tym nogą to znaczy, że na tym powinieneś się bardziej skupić zamiast robić z siebie je*anego idiotę, robiąc six paradiddle, czy co tam jeszcze. Nie potrzebujesz wszystkich oślepiać, tylko pie*dolnąć bębny raz, a porządnie."
Gdy AC/DC weszło na najwyższy szczyt sławy, Phil zaczął się nieco gubić w życiu: "Takie jest życie, tak czasami bywa. Całe życie ma wpływ na to, kim jesteś dziś, a dziś ma wpływ na jutro. Jak długo wiesz, co masz robić i kim jesteś, to wszystko jest w porządku." Dużo Rudd się nie wypowiedział, prawda? W jego miejsce wskoczył Simon Wright, który musiał zmagać się z dość chwiejnym statusem zespołu, który nie mógł się odnaleźć w zalanej pudel-rockiem rzeczywistości. Mimo to zespół był wciąż szanowaną firmą, co potwierdzi powrót na szczyty płytą The Razor’s Edge, a tam już za bębnami zasuwał Chris Slade. Rudd zdecydował się na powrót do zespołu, a Slade spokojnie oddał swoje miejsce, chcąc uniknąć nieprzyjemnych spięć.
Nowe tysiąclecie zaczęło powoli ubierać zespół w szaty weteranów i AC/DC stało się kapelą, na którą "wypada" iść. Potwierdza to chociażby fakt, jak szybko sprzedaje się polski koncert kapeli. Na całe szczęście zespół nie odcina chamsko kuponów, tylko godnie się starzeje, trzymając wciąż olbrzymi poziom swoich koncertów. Jeżeli chodzi o płyty to jest z tym różnie, ale na całe szczęście zespół nie stara się na siłę zalać fanów kolejnymi wydawnictwami. Zespół przypiął sobie etykietkę wyluzowanych rockmanów, czerpiących pełnymi garściami z życia: "Oj tak…" - mówi Phil. "I cieszę się, że to widać. To jest to, co nam wychodzi najlepiej. Wygląda to tak, jak wygląda. To nie jest jakieś pitu-pitu z innymi muzykantami, po prostu gramy aż zostaniemy ostatnimi, którzy trzymają się na nogach. Taki angielski styl, bo stamtąd się to wzięło, z tego prawdziwego rocka. Tak, jak Led Zeppelin, wiesz, Celebration Day, to było zaje*ste!".
Niejednego fana zaskoczyła wspomniana już solowa płyta Rudda. Muzycy AC/DC raczej nie przemęczali się nigdy w tej kwestii… delikatnie mówiąc. Zeszłoroczna produkcja Head Job chyba jednak nikogo nie zaskoczyła swoją treścią i brzmieniem. Phil się śmieje: "Tak się dzieje, jak masz za dużo czasu, serio. Jedna rzecz wyszła z drugiej i proszę bardzo. Trochę to zajęło, ale podoba mi się." Rudd, siedząc za plecami Angusa czy Briana, mógł poczuć się jak lider i okazuje się, że ta rola mu pasowała. "Wyglądało to nieco inaczej, bo na tej płycie byłem bardziej opiniotwórczy i uparty. Wszystko zostało zrobione dokładnie tak, jak chciałem. Wyglądało to inaczej niż w AC/DC." Najważniejszą rzeczą jest oczywiście nowa płyta AC/DC. Jak wygląda brzmienie tej płyty oczami Rudda? "Brzmiało to oszałamiająco w momencie, gdy opuszczałem studio, jeżeli mam być szczery. Ma coś w sobie z boogie woogie. Wydaje mi się, że ma najlepsze brzmienie, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy. To było świetne nagrywać w Vancouver. Myślę, że moja gra jest całkiem dobra na tym albumie. Chyba im jestem starszy, tym lepszy."
I w tym momencie pojawia się ciekawostka: "Używaliśmy odrobinę metronomu na tej płycie. To był pomysł producenta Brendana O’Briena. Chciał zrobić to w tym kierunku. To nie był żaden problem mimo, że nie jest to czymś, co często robię. Nigdy nie używałem wcześniej metronomu na nagraniach. Ostatecznie uczyniło to pracę bardzo szybką i łatwą. Ludzie są chyba zaskoczeni, jak dobrze brzmi ta płyta. Brak metronomu to jedna z cech AC/DC. Najważniejsze jest wyczucie i klimat. Tu nie chodzi o równość, tu chodzi o atmosferę. Jeżeli coś nieco przyśpiesza lub zwalnia, to i tak nikt nie zwróci na to uwagi, jeżeli brzmi to dobrze. Brendan pracuje nieco inaczej, więc użyliśmy klika. Nie jest to jednak jakoś cięte. Leci jak leci."
A jak wyglądała kwestia sprzętowa? Okazuje się, że Phil nagrywał oczywiście na Sonorze, ale czasami wskakiwał na starego Gretscha. Head Job był nagrany w pełni na jego sygnowanym werblu Sonor: "Moja sygnatura brzmi dla mnie najlepiej na świecie. Jest zabójczy."
Jak będą wyglądały koncerty na trasie AC/DC? Tego na chwilę obecną nie wiemy. Phil w momencie rozmowy deklarował: "Musicie uważać, bo nigdy nie wiadomo, co się stanie w tym zespole. To całkiem niebezpieczna ekipa." Słowa te okazały się chyba nieco prorocze.
Materiał przygotowali: Artur Baran, Kajko i Rich Chamberlain
Wywiad ukazał się w numerze luty 2015