Wojtek Jagielski
Dodano: 27.08.2015
Przez pół roku był perkusistą zespołu Wilki. Kilkakrotnie występował w Jarocinie w latach największej świetności tego festiwalu.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Choć gra od ponad trzydziestu lat, swoje pierwsze bębny kupił sobie... 5 lat temu. Nie pamięta firmy, której blach używa, bo to przecież nieistotne... Po godzinach spędzonych w pracy na poważnym fotelu szefa muzycznego radia Zet, gra na bębnach w niepoważnym zespole Poparzeni Kawą Trzy. W życiu sporą krzywdę wyrządził mu podobno sam Terry Bozzio. Z wykształcenia lekarz. Z Wojtkiem Jagielskim rozmawia Wojtek Andrzejewski.
Rozmawiał: Wojtek Andrzejewski
Zdjęcia: Jarek Woźniak i Robert Causari
Wywiad ukazał się w numerze kwiecień 2015.
Jesteś szefem muzycznym Radia Zet, ciekawym dziennikarzem i sprawnym perkusistą zespołu Poparzeni Kawą Trzy. Jak ty to wszystko ogarniasz?
Zacznę od tego, że wcale nie uważam się za sprawnego perkusistę. Moje umiejętności są bardzo ograniczone. Jestem małym trybikiem w zespole, w którym grają naprawdę świetni instrumentaliści. Jestem wśród nich największym amatorem z amatorów... (śmiech).
Szanuję skromność, ale nie wszyscy amatorzy bębnią w Jarocinie, a ty w latach świetności tego festiwalu z lat 80 grałeś na tych deskach i to wielokrotnie. Jak zaczynałeś grać?
Miałem 12 lat, kiedy tłukłem w domu różne rytmy na okrągłych, metalowych puszkach po starych taśmach filmowych. Do domu przyniósł je wcześniej mój ojciec, który pracował dla Polskiej Kroniki Filmowej. Gdy zaczynałem grać nie żył od czterech lat, jednak te puszki świetnie imitowały bębny. Tłukłem w nie śrubokrętami. Pałek, jak i bębnów w latach 70 nie było w sklepach muzycznych. Byłem totalnie zafascynowany muzyką Glitter Rock - Slade, Deep Purple, Led Zeppelin. Te pudła wyraźnie różniły się brzmieniami. Metalowy klosz lampki nocnej był moim pierwszym crashem. Na takim monstrualnym zestawie ćwiczyłem po kilka godzin dziennie...
Mieszkałeś w bloku i jako praktyk takich działań domyślam się, że sąsiedzi byli zachwyceni...
Oczywiście! Raz nawet na moje występy zaprosili dodatkową publiczność w postaci patrolu Milicji Obywatelskiej...
Kiedy pojawił się prawdziwy zestaw perkusyjny?
Chyba 1978 rok, kończyłem podstawówkę. Jeszcze nie siedziałem cyklicznie za bębnami, ale kręciłem się w pobliżu skromnej perkusji Amati z jakimiś strasznymi talerzami, która stała w domu kultury w Zduńskiej Woli. Wtedy też pierwszy raz trzymałem prawdziwe pałki w rękach. Od czasu do czasu siadałem za bębnami i coś kombinowałem. Muzykowałem tam z dwoma kolegami.
Czy ktoś ustawiał ci ręce? Brałeś jakieś lekcje?
Jedynym człowiekiem, który kilka razy coś mi pokazywał na bębnach, był chłopak, który odpowiadał za kanciapę z instrumentami innego już domu kultury, gdzie się przeniosłem. Były tam bębny, ale to był dopiero wynalazek. Naciągi, i tu nie przesadzam, były chyba jeszcze z lat 50-tych. Bałem się w nie uderzać, żeby nie zniszczyć, bo były to czasy, w których nie było sprzętu muzycznego dostępnego od ręki. Ba! Pamiętam, że pałki strugało się z gałęzi. Ja przynajmniej takie pałki sobie wykonywałem, żeby mieć czym grać. Na tej mega vintage’owej perkusji skomponowałem rytmiczną część utworu "Ciągle w ruchu", który później jako zespół Kontrola W zagraliśmy na festiwalu w Jarocinie. Kawałek ten, ku mojemu zdumieniu, jest dostępny na YouTube.com.
Jak się grało w Jarocinie? Domyślam się, że nie grałeś na secie z naciągami z lat 50?
Grało się wybornie. Dziś kapele grają na swoim sprzęcie, mają technicznych i poziom tego festiwalu jest profesjonalny, światowy. W tamtych latach na scenie stał jeden zestaw perkusyjny, na którym grali wszyscy i... Grało mi się wybornie, bo choć nie pamiętam, jaki to był set, był jak na tamte czasy świetny. Totalny kosmos. Miałem wrażenie, że te bębny grają same...
Studiowałeś medycynę i przez całe studia grałeś w kapeli Kosmetyki Mrs.Pinki, który współzałożyłeś i o którym rozpisywała się zachodnia prasa...
To był wyjątkowo ciekawy epizod, ale także zespół. W 1983 roku podbiliśmy Jarocin, zdobywając nagrodę publiczności. Wystąpiliśmy też na festiwalu Rock Arena, gdzie pojawił się dziennikarz brytyjskiego pisma muzycznego "New Musical Express". Robił wywiady z zespołami m.in. z Republiką, która grała po nas. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu nazwał nas w swoim artykule najnowocześniejszym zespołem w Polsce, a wtedy przecież królowała Republika.
Kiedy kupiłeś sobie pierwsze bębny?
Niestety, niedawno. Jakieś 5 lat temu... (śmiech). Nabyłem fajny zestaw Gretscha. Do grania jakieś bębny zawsze się znajdywały. Ale wcześniej bardzo się starałem nabyć swój sprzęt. W tym celu m.in. w 1989 roku w wakacje wyjechałem pracować do Szwecji. Po powrocie miałem kupić sobie perkusję. Udało mi się kupić jedynie porządną stopkę Yamahy do centralki i werbel, chyba też Yamahy. Wcześniej przez pół roku współpracowałem z Wilkami Roberta Gawlińskiego.
Dlaczego nie zostałeś etatowym garowym Wilków?
Była już końcówka wakacji wspomnianego roku, przeczytałem w gazecie ogłoszenie, że Radio Gazeta, czyli późniejsza ZET-ka, szuka didżejów. Studiowałem wtedy medycynę, miałem rok studiów do końca. Byłem ostatnią osobą, którą przyjęli do tworzącej się stacji. Miałem wtedy spory dylemat. Być perkusistą u Gawlińskiego? Postawić na bardziej stabilną i poważną pracę w radiu? A może zostać lekarzem? Odmówiłem Robertowi, zostałem w ZET-ce, co przyczyniło się do mojej 16-letniej przerwy w graniu.
Sporo czasu...
Sporo. Można powiedzieć, że totalnie zapomniałem przez ten czas, jak się gra.
Jak wracałeś do grania? Wiem, że nie jest to łatwy proces.
Zgadałem się z reporterem Zetki Mariuszem Gierszewskim, który wcześniej grał w swojej funkowej kapeli, że chętnie bym postukał u niego w studiu. To było straszne, ale kilka razy zagraliśmy i coś się zaczynało wykluwać…
Jesteś współzałożycielem zespołu Poparzeni Kawą Trzy. Jak powstał ten band i jak ci się w nim gra? Czy koledzy często marudzą: "Zagraj to tak i tak, a nie tak"?
Powstał właśnie z tego "wykluwania" jak wyżej. Mariusz doprosił swoich sejmowych kolegów z RMF-u Romka Osicę, Krzysia Zasadę i z działu handlowego (obecnie Eska Rock) Mariana Hillę. Potem dołączyli Krzyś Tomaszewski i Jacek Kret. Koledzy rzeczywiście mają swoją wizję tego, jak powinienem grać i często mają rację, tylko ja nie umiem dobrze wykonać ich instrukcji... (śmiech). Ale ja też czasem wymyślę rytm, który oni chwalą.
Sam stroisz bębny?
Nie. Nie umiem stroić bębnów. Nasz znakomity dźwiękowiec i realizator Andrzej Karp stroi ten zestaw. Kiedyś bardzo fajnie nastroił mi bębny Janek Młynarski. Poznaliśmy się z Janem przypadkiem, w programie "Dzień Dobry TVN". Wpadliśmy na pomysł zaprosić dwóch perkusistów, którzy gotują. Jednym z nich był Jan Emil Młynarski. Zapisałem numer tych muzyków i po jakimś czasie zadzwoniłem losowo pod pierwszy numer. Bardzo fajnie nastroił mi set.
Bębny, to już wiemy, Gretsch, a blachy?
Musiałbym spojrzeć... Nie pamiętam...
Jak to nie pamiętam?
No, nie pamiętam. Chyba Sabian. Zaczekaj... Tak, Sabian i Zildjian (śmiech).
Jak perkusista może nie wiedzieć, na jakich blachach gra?!
Dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia. Kupowałem je w sklepie i brzmiały fajnie, więc to dla mnie ma znaczenie. Daję słowo, zapomniałem... Nie przywiązuję do tego wagi. Mam sentyment do Paiste’ów. Może dlatego, że świetny bębniarz - Ian Paice grał od zawsze na Paiste’ach...
W twoim graniu w zespole Poparzeni Kawą Trzy widzę dyscyplinę. Jacy bębniarze cię inspirowali?
Sporo złego wyrządził mi w życiu Terry Bozzio z czasów, kiedy grał z Frankiem Zappą. Interesowałem się jego stylem. Jego styl to, jak wiadomo, jedno wielkie przejście i bardzo mi się to podobało. Wykształcałem to u siebie, ale dziś już nikt tak nie gra, więc bez sensu... (śmiech). Drugi niedościgniony wzór to John Bonham. Dziś bardziej inspirowałby mnie bębniarz Rammsteina.
Czyli prawie jak Bozzio, ale dużo podwójnej stopy...
Nie gram na podwójnej stopie... (śmiech).
Nie daje mi spokoju pytanie o to, kim bardziej się czujesz? Lekarzem? Ważną osobą w mediach? Dziennikarzem? Czy perkusistą?
Ani tym, ani tym... (śmiech). Najbliżej mi do medycyny. To chyba wynika z mojej największej pasji i potrzeby, jaką jest dążenie do wiedzy i zaspokajanie ciekawości. Nie jestem jakimś super perkusistą. Nie znam nut ani tych wszystkich kombinacji rytmicznych. Gram z serducha i uwielbiam to robić. Z drugiej strony bliżej mi chyba do perkusisty niż człowieka mediów. Nie identyfikuję się z mediami. Robię wywiady w mediach, bo mam taką naturę. Jestem ciekawy ludzi. Praca ta jest więc wynikiem cechy mojego umysłu, a nie chęci bycia zauważonym, a ta moja zauważalność jest ubocznym skutkiem tego, jaki jestem.
Rozmawiał: Wojtek Andrzejewski
Zdjęcia: Jarek Woźniak i Robert Causari
Wywiad ukazał się w numerze kwiecień 2015.
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…