Tim "Herb" Alexander
Dodano: 12.11.2015
Wrócił! Możemy odetchnąć z ulgą… radość powrotu do aktywnej gry zburzył zawał serca, który go niespodziewanie dopadł, na szczęście rekonwalescencja przebiega prawidłowo i możemy cieszyć się kolejnymi zakręconymi groove’ami od Herba.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Z wielce utalentowanymi muzykami często jest coś nie tak w sferach życia, które nie są fanom widoczne i słyszalne. Tak z pewnością można opisać niesamowitego Tima Alexandra, który najpierw miotał się nad swoją egzystencją, a po podjęciu decyzji o powrocie do gry dostał zawału serca. Aż dziw bierze, że perkusista dwa razy zastanawiał się poważnie nad tym, czy dalej grać na bębnach podczas, gdy spore grono rozwijających się perkusistów wzięłoby w ciemno warsztat i muzyczną wyobraźnię muzyka, którą spokojnie można nazwać talentem.
Znany z szaleństw Primus zapisał się u fanów wspaniałym groovem i niesamowitymi podziałami rytmicznymi. Wszystko w oparciu o żywe i naturalne brzmienie. Jak się okazuje, jest to muzyczny samouk: "Nawet nie wiedziałem, ze można brać lekcje, jak grać na perkusji, to było dziwne" - wspomina. "Ja to po prostu robiłem, to dla mnie naturalne. Gdy miałem siedem czy osiem lat siadałem na kanapie i grałem na poduszkach do kawałków Elvisa - Live At Madison Square Garden."
Tim wymienia takich perkusistów, jak Neil Peart, John Bonham, Stewart Copeland i Mark Brzezicki jako bohaterów, którzy go formowali, czyli zasadniczo nic odkrywczego w tej materii. Nie zatrzymał się jednak na tej stylistyce i przebiegł po muzycznym świecie dość szybko, a dołączenie do Primus w 1989 roku uformowało jego niepowtarzalny styl.
Chęć eksperymentowania i ciągłego tworzenia czegoś nietuzinkowego doprowadziło go nawet do słynnego teatralnego Blue Man Group (warte uwagi!), które wydaje się idealnym miejscem dla jego zwariowanych pomysłów.
Wreszcie wrócił do Primus ku uciesze wielu fanów, którzy uznają go za tego jednego jedynego garowego tej niesamowicie pompującej rytm kapeli. Po 10 latach nagrał wreszcie studyjny album Primus & the Chocolate Factory with the Fungi Ensemble będący trybutem do… filmu Willy Wonka i Fabryka Czekolady. Typowy Primus!
Paskudny zawał serca zaskoczył muzyka w okresie przygotowań i powrotu do formy po przerwie w grze na bębnach. Na szczęście powoli wszystko się układa po myśli jego i zgłodniałych chorego rytmu fanów. Przeczytajcie sami, co miało na Tima największy wpływ w okresie młodzieńczym i jaki ślad pozostawił w nim pobyt w szpitalu…
Materiał przygotowali: Artur Baran, David West
Zdjęcia: Josh Keppel
Wywiad ukazał się w magazynie lipiec-sierpień 2015
Znany z szaleństw Primus zapisał się u fanów wspaniałym groovem i niesamowitymi podziałami rytmicznymi. Wszystko w oparciu o żywe i naturalne brzmienie. Jak się okazuje, jest to muzyczny samouk: "Nawet nie wiedziałem, ze można brać lekcje, jak grać na perkusji, to było dziwne" - wspomina. "Ja to po prostu robiłem, to dla mnie naturalne. Gdy miałem siedem czy osiem lat siadałem na kanapie i grałem na poduszkach do kawałków Elvisa - Live At Madison Square Garden."
Tim wymienia takich perkusistów, jak Neil Peart, John Bonham, Stewart Copeland i Mark Brzezicki jako bohaterów, którzy go formowali, czyli zasadniczo nic odkrywczego w tej materii. Nie zatrzymał się jednak na tej stylistyce i przebiegł po muzycznym świecie dość szybko, a dołączenie do Primus w 1989 roku uformowało jego niepowtarzalny styl.
Chęć eksperymentowania i ciągłego tworzenia czegoś nietuzinkowego doprowadziło go nawet do słynnego teatralnego Blue Man Group (warte uwagi!), które wydaje się idealnym miejscem dla jego zwariowanych pomysłów.
Wreszcie wrócił do Primus ku uciesze wielu fanów, którzy uznają go za tego jednego jedynego garowego tej niesamowicie pompującej rytm kapeli. Po 10 latach nagrał wreszcie studyjny album Primus & the Chocolate Factory with the Fungi Ensemble będący trybutem do… filmu Willy Wonka i Fabryka Czekolady. Typowy Primus!
Paskudny zawał serca zaskoczył muzyka w okresie przygotowań i powrotu do formy po przerwie w grze na bębnach. Na szczęście powoli wszystko się układa po myśli jego i zgłodniałych chorego rytmu fanów. Przeczytajcie sami, co miało na Tima największy wpływ w okresie młodzieńczym i jaki ślad pozostawił w nim pobyt w szpitalu…
Jakie były twoje pierwsze doświadczenia gry w zespole?
Zacząłem grać w kapelach, kiedy byłem bardzo młody, razem z chłopakami z sąsiedztwa. Trzymaliśmy się razem i po prostu graliśmy covery naszych ulubionych kapel. Gdy miałem 17 lub 18 lat zacząłem grać w swoim pierwszym profesjonalnym zespole, gdzie grałem w każdy weekend dla pieniędzy. Nazywali się Major Lingo. To był świetny zespół, ponieważ byliśmy bardzo oryginalni, graliśmy muzykę inspirowaną od ska przez reggae i afro po rock. Wszystko było oryginalne, graliśmy covery The Clash i covery Talking Heads, nuty reggae, wielka mieszanka. Tak było w połowie lat 80. Światowa muzyka koncentrowała się głównie na Ameryce, więc mieliśmy pełno fanów Grateful Dead na naszych koncertach. Byliśmy 20 lat przed tym, jak pojawiła się ta scena dżemowania. Bylibyśmy całkiem popularni, gdybyśmy grali w obecnych czasach. Byliśmy pod wpływem całej muzyki świata, co bardzo pomogło mi w przełamaniu amerykańskiego stylu gry. Na zestaw perkusyjny musiałem patrzeć bardziej w stylu: jak to postrzegają w zachodniej Afryce? Albo - jak oni rozumieją to w muzyce celtyckiej? Jak mogę to zmiksować? To było naprawdę świetne, że byłem wystawiony na to wszystko, ponieważ moje perkusyjne słownictwo w tamtym okresie było bardzo ubogie. Fakt, że musiałem uczyć się tej całej światowej muzyki, naprawdę wywarł na mnie wpływ. Mam korzenie rockowe w postaci Rush i reszty progresywnego rocka, Led Zeppelin, Van Halen, później słuchałem jazzu w postaci Jean-Luc Ponty, Al Di Meola, Return To Forever, a tam było kilka zabójczych partii bębnów, no i wreszcie mariaż ze światową muzyką. Dzięki temu miałem sporo narzędzi w swoim arsenale stylistycznym.
Gra w Primus wymagała chyba odpowiedniego przygotowania?
Wszyscy trzej jesteśmy wielkimi fanami Rush. Gdy jesteś zaznajomiony z takim podejściem do perkusji to wiesz, co to znaczy zajęty bębniarz. Jak brzmi zajęty basista, kurczę, myślę, że jak zaczynasz w młodym wieku z czymś takim, to zaczynasz naśladować wielu ludzi i później wreszcie odnajdujesz swój styl. W moich wszystkich wcześniejszych doświadczeniach muzycznych byłem bardzo mocno wystawiony na różne rodzaje muzyki, gdzie bębny nie były instrumentem tylko trzymającym rytm. Była to część muzyki w kwestii dynamiki i tego, jak budujesz klimat w piosence. Grając z Lesem (Claypoolem, basistą i wokalistą Primus) zawsze staramy się znaleźć rozwiązania, gdzie będziemy do siebie pasować, gdzie dobrze czuje się muzykę, gdzie powinniśmy nieco pociągnąć do tyłu. Nie staram się grać ponad to, co robi lub to, co robi Larry (LaLonde, gitarzysta). Tu zawsze chodzi o to, by znaleźć miejsce, gdzie pasujesz do muzyki, gdzie da się tego słuchać i jest dobry klimat, będąc przy tym wciąż interesującym. Nie lubię zamykać się w danej koncepcji na zasadzie - ok, zagramy tu stopę, werbel i hi-hat. Nienawidzę takiego podejścia. Na początku zawsze zastanawiam się nad tym, by zagrać coś, czego jeszcze nie grałem. To jest to, czego się nauczyłem od Neila Pearta, bo wydaje mi się, że każda jego piosenka, jaką słyszę, jest wyjątkowa. Tak samo jak melodia jest wyjątkowa dla każdej piosenki, tak samo jego rytmy są wyjątkowe dla każdej piosenki. Naprawdę to lubię. Tak właśnie podchodzę do gry.
Biorąc pod uwagę, że muzyka Primus jest skomplikowana, byłeś zaskoczony sukcesem zespołu?
Pracowaliśmy bardzo ciężko i mieliśmy wyjątkowe brzmienie. Byliśmy przyzwoitymi muzykami i wydaje mi się, że z Primusem trafiliśmy na odpowiedni czas. Pojawiliśmy się w momencie, gdy cała muzyka zaczęła mocno ewoluować w latach 90, co nas podciągnęło. Mieliśmy szczęście i byliśmy przygotowani na to, by wykorzystać okazję.
Wolisz nagrywać, czy grać na żywo?
Lubię obie rzeczy. Lubię robić płyty, uwielbiam słuchać, jak wszystko zbiera się do kupy i uwielbiam słuchać finalnego produktu. Z czasem jest to rzecz, którą słyszałeś tysiąc razy i reagujesz: "Weź to wyłącz", ale inaczej jest, jak słyszysz to po raz pierwszy. Tak, zdecydowanie bardzo lubię klimat pracy studyjnej. Lubię analogowe brzmienie bębnów i basu. Zdigitalizowane brzmienie bębnów doprowadza mnie do szału. Z punktu widzenia słuchacza. Cyfryzacja jest dobra, ale tylko przy nagrywaniu. Kocham analogowe brzmienie, ponieważ ma w sobie więcej czynnika ludzkiego. Wykorzystywane jest brzmienie, a nie cyferki. To jest doświadczenie analogowego brzmienia, czyli to, czym są nasze uszy. Jesteśmy analogowymi ludźmi. Lubię pracę w studio, gdzie kładę bębny na taśmę i słucham, jak brzmienie wydobywa się z głośników, nic się temu nie równa. Potem, jak usłyszysz to tysiąc razy, jesteś na zasadzie: "Ok, posłuchajmy czegoś innego (śmiech)".
Jak doszło do twojej współpracy z Maynardem Jamesem Keenanem w A Perfect Circle i Puscifer?
Primus grał na Lollapalooza w 1993. Poznałem go wtedy i zaczęliśmy działać. Zrobiliśmy kilka drobnych rzeczy. Przyszedł do mnie kiedyś w momencie, gdy pracowałem nad jakąś muzyką. Robiłem coś wtedy z Mikem Bordinem, który przyszedł do mojego domu i zagrał na moich bębnach. Złożyłem to do kupy, po czym wpadł Maynard, zrobił kilka wokali, które wstawiłem do nagrania. To się chyba nazywa Choked. Tak wyglądało nasze pierwsze nagranie. Gdy odszedłem z Primus po raz pierwszy w 1995 roku miałem zespół o nazwie Laundry. Zagraliśmy jako support przed Tool na jakiejś małej trasie. Zaraz po tym Maynard i Billy (Howerdel) założyli A Perfect Circle. Zadzwonili do mnie, bo byli ciekawi, czy dołączę. Powiedziałem, że pewnie, więc zaczęliśmy razem tworzyć. Tylko, że ja mieszkam w północnej Kalifornii, a oni obaj żyją w samym Los Angeles. Billy robił coś z Guns’N’Roses w tym okresie, więc gdzieś na boku nagrywał chyba sporo z Joshem Freese, bo Josh grał wtedy z Gunsami. Chyba właśnie dlatego skończyłem na jednej piosence. Miał całkiem sporo rzeczy z Joshem. Ciekawe, że zanim nagrali, to zagraliśmy trasę z A Perfect Circle, gdzie Maynard nie miał wokali do większości materiału. Coś tam bełkotał, jakieś melodie, a my graliśmy muzykę. To było całkiem fajne. Lata minęły, a ja wylądowałem z Maynardem w Puscifer. Miał na to pewien plan - Puscifer nie był zespołem, to był raczej wydawca, więc ludzie mogli się zebrać i tworzyć muzykę. W większości przypadków były to soundtracki z tego, co mi powiedział. Zebraliśmy się i zrobiliśmy pierwszą piosenkę na płycie pt. Queen B. To jest tylko wokal i bębny. Tak się rozpoczął cały projekt Puscifer, ruszyło to właśnie od tego momentu. Później to przybrało ten wodewilowy charakter, mieszanki komedii z muzyką. To było nawet interesujące.
W swojej karierze masz też występy ze słynnym teatralnym Blue Man Group. Jak do tego doszło?
W tamtym czasie zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle chcę grać jeszcze kiedykolwiek na bębnach. Nie czułem tego… Z drugiej strony potrzebowałem pracować. Skończyłem na tym, że pojechałem do Vegas z moją dziewczyną. Obejrzeliśmy show i byłem pod wielkim wrażeniem: "Łał, to jest niesamowite". Gdy wróciłem do domu, skontaktowałem się z nimi, by zobaczyć, czy jest w ogóle możliwe to, że szukają kogoś do zespołu. Okazało się, że tak. Pojechałem, poszedłem na przesłuchanie i dostałem się do zespołu. Grałem z nimi w Vegas przez jeden rok. To było wspaniałe. Dzięki temu wróciłem do bębnienia. Grało siedmiu perkusistów na raz. Wszystko bardzo starannie. Nigdy wcześniej nie byłem w takim środowisku, dlatego słuchanie tej całej orkiestracji było dla mnie niesamowicie ciekawe. Oni wszyscy są naprawdę dobrymi perkusistami. To było bardzo fajne doświadczenie.
Dużo grałeś przed powrotem do Primus w 2013?
Nie grałem dużo. Siedziałem w domu z moją córką. Les zadzwonił do mnie, by zapytać, czy byłbym zainteresowany powrotem do zespołu. W tym czasie, przez jakieś pięć lat, w ogóle nie grałem. Przechodziłem przez okres zwątpienia i pytania - co robię w swoim życiu? Czy gra na perkusji to jest to, czego chcę. Jakieś sześć miesięcy wcześniej zadzwoniłem do niego tylko, by mu powiedzieć, że myślałem o powrocie do gry w sytuacji, jeżeli byliby zainteresowani zrobić coś ciekawego. No i pół roku później Les zadzwonił do mnie, bo chciał właśnie coś zrobić. Tak więc jesteśmy.
Był jakiś proces wdrażania się w Primus, czy to raczej jak z jazdą na rowerze?
Nie, to było właśnie jak z jazdą na rowerze. Wiele piosenek, które zagrałeś tyle razy, pozostaje w tobie, jakby były wrośnięte. To było całkiem proste. Zajęło mi za to sporo czasu ogarnięcie z powrotem tych wszystkich młynków, ponieważ nie grałem ich długo. Aż wreszcie w zeszłym lipcu dostałem zawału serca, co mnie oczywiście znowu cofnęło. Musiałem poddać się operacji serca, a później znowu musiałem się zebrać z chłopakami. Graliśmy trochę w tamtym roku, nie było tego dużo, więc mogłem spokojnie wracać do perkusyjnej do formy, aż tu nagle przytrafia się ta sytuacja. Oj, chłopie, pracowałem, starałem się wrócić z czopsami. Przeszedłem przez wszelkie powikłania, związane z operacją, jak np. ból pleców. To było naprawdę bardzo ciężkie, ale zacząłem robić pewne ćwiczenie wzmacniające, pilates, jogę, próbowałem utrzymać mięśnie w formie. Kiedy robią ci taką operację to, stary, kładzie cię to do łóżka na miesiące. Powoli zaczynasz chodzić, ale nie możesz niczego dźwigać lub robić cokolwiek, przez to twoje mięśnie stają się bardzo wątłe, na co nie byłem przygotowany. W momencie, kiedy lekarz powiedział mi, że już mogę, to musiałem jechać w trasę. Nie miałem więc czasu, by iść na siłownię lub gdziekolwiek. Byłem skupiony na jednym - czy mogę po operacji grać na bębnach? Wciąż powoli przechodzę rekonwalescencję, bo jak rozcinają ci klatkę, to jest to wyniszczające dla mięśni i nerwów. Na szczęście gram całkiem nieźle i wszystko idzie coraz lepiej.
Mówiłeś wcześniej o swoich wątpliwościach. Czy zawał w jakiś sposób wyklarował twoje podejście?
Zdecydowanie miał na mnie duży wpływ w tej kwestii. Myślę, że byłem w szoku i wypierałem ze świadomości to, co się wydarzyło. Mam 45 lat i mam zawał? Nie jestem jakimś szalonym sympatykiem narkotyków, nie żywię się na Taco Bell, powiem wręcz, że nawet dbam o siebie. Zajęło mi trochę, zanim w szpitalnym pokoju odnalazłem się w tej sytuacji. Znalezienie się tak blisko śmierci zdecydowanie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad darem, jaki otrzymałem. Dostałem dar gry na bębnach i nie wiem dlaczego, i po co, ale jest to coś, co robię. To jak to, co zrobili ze swoim darem Neil Peart, John Bonham, Stewart Copeland i reszta tych perkusistów. Wpłynęło to na mnie i wskazało kierunek, dlatego chyba na swój sposób ja także powinienem służyć innym tym, co robię. Możliwe, że zainspiruje to innych ludzi lub uczyni ich weselszym, jak włączą tę muzykę. To było jedno z moich najważniejszych pytań - czy to, co robię jest wartościowe dla ludzi, czy tylko dla mnie? Czy jest to egoizm, czy też może coś dobrego dla innych? Myślę, że jest to z korzyścią dla świata, by robić to, w czym się jest dobrym. Pomaga to innym ludziom, chociaż… w jaki sposób się to dzieje, raczej sie nie dowiesz. To już od ludzi zależy, kto to weźmie, na kogo to wpłynie i co da. Na mnie właśnie coś takiego miało wpływ w każdej chwili życia. Zawsze staram się pamiętać o tym, że to wszystko może się skończyć, życie może się skończyć w każdej chwili… tak jest. Szczególnie, gdy jednego dnia gram w golfa, a wieczorem jestem na pogotowiu z niedziałającym sercem. Mam to na uwadze i zawsze staram się o tym pamiętać. Staram się ruszyć z tego miejsca. To jest coś, o czym nikt nie mówił. Gdy leżałem w łóżku, wracając do zdrowia, byłem w depresji. Operacja miała na to wielki wpływ, bo wiele dziwnych rzeczy nagle miało miejsce. Czytałem "Tybetańską Książkę Życia i Umierania" i bardzo interesujące było to, jak oni podchodzą do zagadnienia śmierci na co dzień, jak nie w każdej godzinie. Myśl o tym nieustannie, bo ma to wpływ na każdą twoją decyzję, jaką podejmujesz. Nie byłoby tych wszystkich durnych rzeczy na świecie, gdybyśmy mieli świadomość tego, że jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy kierujemy się w stronę śmierci. To wpływa na twój światopogląd. Nie po to, żeby cię kiedykolwiek zdołować, ale myślę, że ważne jest, by ocknąć się ze świadomością, że może to być twój ostatni dzień, chłopie. To nie jest żart. Nie wiesz, kiedy się to stanie, więc idź i zrób coś dobrego. Niech coś się wydarzy.
Materiał przygotowali: Artur Baran, David West
Zdjęcia: Josh Keppel
Wywiad ukazał się w magazynie lipiec-sierpień 2015
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…