Nicko McBrain (Iron Maiden)
Dodano: 12.02.2016
Jedna z największych osobowości w świecie metalowej perkusji, jaką niewątpliwie jest Nicko, opowiada o nagrywaniu najnowszej płyty i zaprasza na wycieczkę po swoim charakterystycznym zestawie perkusyjnym.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Jest to jeden z tych bębniarzy, którego pod żadnym względem nie da się pomylić z kimś innym. Wizerunek, bębny, jedyny w swoim rodzaju styl gry. Do tego dochodzi niezwykle lubiany zespół, składający się ze świetnych muzyków i jednocześnie naprawdę bardzo fajnych gości, z którymi aż się prosi wyskoczyć do pobliskiego pubu na szybkie piwko. Nicko, obecnie mieszkaniec Florydy, czyli swoistego zagłębia emerytów USA, z pewnością nie myśli o pobieraniu świadczenia emerytalnego. Wciąż myśli o graniu i o swoich zabójczych bębnach, które w niniejszej rozmowie bardzo ciekawie opisuje zarówno pod kątem budowy, jak i wykorzystania w praktyce. A jak jest z tą praktyką?
Nowa płyta Iron Maiden miała przynieść ze sobą to, co słyszeliśmy na kilku poprzednich albumach. Zespół ma o tyle dobrze, że zasadniczo nikt od nich nic więcej nie oczekuje i spokojnie mogą powielać swoje sprawdzone patenty. Tym razem - a z pewnością ja tak miałem - zostałem zaskoczony. Nie chodzi tu o monumentalność albumu z racji jego długości, ale o monumentalność jako całości muzyki w nim zawartej. Tak, jak wspomniał nasz redakcyjny kolega w recenzji płyty w zeszłym miesiącu, nie ma tu tych infantylnych gonitw, a sprawdzone patenty podane są bardzo mądrze, żeby nie powiedzieć sprytnie.
Zgodnie z ostatnią prośbą redaktora naczelnego powiedzmy sobie wprost i nazywajmy rzeczy po imieniu. Jeżeli mamy 6 muzyków instrumentalistów, którzy nie zalewają się w trupa, tudzież nie nakłuwają się igłami w stopy, bo już nie mają gdzie, jeżeli mają świadomość tego, na jakich instrumentach grają, tworzą od ponad 35 lat muzykę wymagającą umiejętności technicznych, to nowy album musi być co najmniej przyzwoity. A The Book Of Souls to album najlepszy od czasów Brave New World, bez wątpienia! Brave… było swoistym być albo nie być dla Iron Maiden, po trudnym okresie lekkiego chaosu w szeregach. The Book… nie jest może tak przełomową płytą w karierze zespołu, bo obecny status kapeli jest zgoła inny. W momencie, gdy każdy oczekiwał kolejnego odcięcia kuponu, zespół zagrał dojrzały album, który pewnie może nieco zawieść ortodoksyjnych fanów, oczekujących wciąż tego typowego, przysłowiowego "patataj". Ale czy biorąc pod uwagę staż, wiek muzyków i obecne czasy, nie byłoby to przesadą? Każdemu nie dogodzisz…
Na albumie - jak zawsze - wielką rolę odgrywa oczywiście Nicko, który napędza płytę swoją grą, chociaż nie robi tego tak szaleńczo jak kiedyś, co jest zrozumiałe z racji pędzących… lat. Nicko nie szafuje siłami, bardzo mądrze tworzy kręgosłup kompozycji, skupiając się tym razem na smaczkach, a nie na frontalnym ataku. Ostatnio pojawiła się wypowiedź Nicko, który dość lekceważąco stwierdził, że cokolwiek (delikatnie mówiąc) by wydali, to i tak by się ludzie cieszyli. Okazuje się jednak, że w przypadku tego albumu Nicko jest bardzo zadowolony, co potwierdzają jego wypowiedzi dalekie od tradycyjnej promocyjnej sztampy i rutyny.
Materiał przygotowali: Rich Chamberlain, Artur Baran, Kajko
Wywiad ukazał się w numerze listopad 2015
Nowa płyta Iron Maiden miała przynieść ze sobą to, co słyszeliśmy na kilku poprzednich albumach. Zespół ma o tyle dobrze, że zasadniczo nikt od nich nic więcej nie oczekuje i spokojnie mogą powielać swoje sprawdzone patenty. Tym razem - a z pewnością ja tak miałem - zostałem zaskoczony. Nie chodzi tu o monumentalność albumu z racji jego długości, ale o monumentalność jako całości muzyki w nim zawartej. Tak, jak wspomniał nasz redakcyjny kolega w recenzji płyty w zeszłym miesiącu, nie ma tu tych infantylnych gonitw, a sprawdzone patenty podane są bardzo mądrze, żeby nie powiedzieć sprytnie.
Zgodnie z ostatnią prośbą redaktora naczelnego powiedzmy sobie wprost i nazywajmy rzeczy po imieniu. Jeżeli mamy 6 muzyków instrumentalistów, którzy nie zalewają się w trupa, tudzież nie nakłuwają się igłami w stopy, bo już nie mają gdzie, jeżeli mają świadomość tego, na jakich instrumentach grają, tworzą od ponad 35 lat muzykę wymagającą umiejętności technicznych, to nowy album musi być co najmniej przyzwoity. A The Book Of Souls to album najlepszy od czasów Brave New World, bez wątpienia! Brave… było swoistym być albo nie być dla Iron Maiden, po trudnym okresie lekkiego chaosu w szeregach. The Book… nie jest może tak przełomową płytą w karierze zespołu, bo obecny status kapeli jest zgoła inny. W momencie, gdy każdy oczekiwał kolejnego odcięcia kuponu, zespół zagrał dojrzały album, który pewnie może nieco zawieść ortodoksyjnych fanów, oczekujących wciąż tego typowego, przysłowiowego "patataj". Ale czy biorąc pod uwagę staż, wiek muzyków i obecne czasy, nie byłoby to przesadą? Każdemu nie dogodzisz…
Na albumie - jak zawsze - wielką rolę odgrywa oczywiście Nicko, który napędza płytę swoją grą, chociaż nie robi tego tak szaleńczo jak kiedyś, co jest zrozumiałe z racji pędzących… lat. Nicko nie szafuje siłami, bardzo mądrze tworzy kręgosłup kompozycji, skupiając się tym razem na smaczkach, a nie na frontalnym ataku. Ostatnio pojawiła się wypowiedź Nicko, który dość lekceważąco stwierdził, że cokolwiek (delikatnie mówiąc) by wydali, to i tak by się ludzie cieszyli. Okazuje się jednak, że w przypadku tego albumu Nicko jest bardzo zadowolony, co potwierdzają jego wypowiedzi dalekie od tradycyjnej promocyjnej sztampy i rutyny.
Pięć lat przerwy i wracacie z dwupłytowym albumem, nieźle…
Ma 92 minuty! To jak cały koncert! To świetny testament dla młodszych zespołów. Mogą spojrzeć na Iron Maiden i na Stonesów, i dostrzec tę długowieczność. Mogą dostrzec pasję, jaką wciąż mamy, gdy razem gramy i radość, gdy siedzimy razem w jednym pomieszczeniu i tworzymy tę magię. Gdy usiedliśmy po skończeniu wszystkich śladów i zapytaliśmy Kevina Shirleya (producent), jak długo trwa płyta, powiedział nam, że 92, na co my zgodnie: "Że co?!". Bruce powiedział: "No dobra, mamy podwójny album, na to wygląda." Ja uważam, że jest to potrójna płyta, jestem staroświecki, jestem winylowym gościem.
Macie piosenki po 18 minut, nie ułatwiacie sobie życia na starość.
Wiem! Ale wszyscy byliśmy tak mocno podnieceni, jak siedzieliśmy razem w studio. Adrian przyszedł ze Speed Of Light, spojrzeliśmy na siebie, jak zaczął grać riff i od razu wiedzieliśmy, że chcemy nad tym pracować. Zakręciło nas to mocno, bo widzieliśmy, że jest to utwór w stylu "raz, dwa, trzy, cztery, widzimy się na końcu numeru". Bardzo prosty, bez żadnych skomplikowanych partii.
Nie jest może skomplikowany, ale ma mocne wejście z cowbellem.
Przez pierwszy miesiąc po prostu pisaliśmy, później pojawił się Kevin, a my przestawiliśmy się na tryb nagrywania. Nauczyliśmy się piosenki i chcieliśmy ją już nagrać. Założyliśmy słuchawki i wtedy wyskoczyłem z tym cowbellem, proszę bardzo! Chłopaki pomyśleli, że to jest świetne. Te małe przejście na początku nie jest do końca takie, jakie chciałem zagrać. Nie miałem tego ogranego, ponieważ dopiero co nauczyliśmy się piosenki. To, co słyszysz, jest z pierwszej wersji nagrania. Po prostu przelecieliśmy przez ten utwór. Byliśmy tak podjarani. Przeniosło mnie to do czasów, jak byłem dzieciakiem, grałem coś w dużym pokoju i jak coś się udawało to wydawało się, że jest genialne. Wciąż mamy w sobie tę adrenalinę. Zdaniem kolegów niektóre moje partie są świetne. Na tej płycie analizowaliśmy wszystko jako zespół. Po raz pierwszy usiedliśmy wszyscy razem w reżyserce po tym, jak wszystko zgraliśmy. Czasami robiliśmy 2 lub 3 wersje i analizowaliśmy każdą z nich. To nie było jakoś ustawiane, tak się po prostu działo. Każdy krytykował grę każdego. 90 procent tego to były komplementy, ale 10 procent było na zasadzie: "Och, tutaj przyspieszyłeś trochę, Nick." Wszystko analizowaliśmy, to było świetne doświadczenie.
Wróciliście do Paryża, do tego samego studia, gdzie nagrywaliście Brave New World w 2000 roku. Jakie wrażenia?
Brave New World było naszym odrodzeniem z Brucem i Adrianem, którzy wrócili w szeregi. Kiedy tam jechaliśmy, nikt nie znał tego studia. Pojechaliśmy tam i proszę, jaki album, brzmienie aż zatykało. Wtedy pierwszy raz pracowaliśmy z Kevinem. Wróciliśmy 14 lat później, wiedzieliśmy 3 lub 4 lata temu, że chcemy zrobić tam nowy album. Chciałem pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło, ponieważ jestem cieniasem, który żyje na Florydzie od 25 lat. Tam było za daleko, Bruce musi być blisko domu z racji jego aktywności jako pilota. Sensowniej było zatem zrobić to bliżej, więc Kevin powiedział Guillaume Tell, na co my: "Dobra. Lecimy!".
Zespół czuje się bardzo swobodnie w tym studio, czuć to w waszej grze na tym albumie.
Weszliśmy tam i wszystko było tak samo - super klimat. Coś jak włożenie starych dobrych kapci. Też myślę, że piosenki to odzwierciedlają. Steve z chłopakami prześcigali się w komponowaniu materiału.
Pracowaliście z Kevinem Shirleyem już na kilku albumach. Jak podchodzi do brzmienia i twoich bębnów?
Tak samo staro. Myślę, że Kevinowi już kalafior wyrasta z ucha! Wchodzę do studia, stroję bębny, on zakłada mikrofony, a ja siadam i gram. Charlie, mój techniczny, siada tam najpierw i ustawia poziomy. Później z Kevinem troszeczkę to rasujemy po tym, jak naciągi już się osadzą. Nagrywam, idę do Kevina i mówię: "Nie chcę tego, tu jest za dużo środka, to mnie nie obchodzi." Jeden z bębnów może dzwonić, a nie powinien, bo masz tam 9 tomów, więc jak walniesz w 10" to np. może nagle odezwać się 15". Muszę je dostroić. Współczesna era jest otwarta na to, żeby zostawić bębny, by robiły, co chcą. Jest to jednak instrument akustyczny, nie możesz fałszować na zestawie, zaklejać go taśmą itp. Zestaw perkusyjny nie jest najłatwiejszą rzeczą do nagrania.
Wygląda to tak, jakbyś wiedział, co chcesz. Jesteś wprawiony w przygotowywaniu brzmienia zestawu do poziomu, jakiego oczekujesz?
Jeżeli chodzi o tę wprawę, jest to bardziej w stylu: "Podoba się? Tak, podoba." No i lecimy. Jestem dość wprawiony. Nie kręcę gałkami i innymi rzeczami. Jak już masz poziomy to wszystko jest łatwe. Kompresja jest różna w różnych utworach, czasami brzmi, jakby mikrofony były bliżej. Na Empire Of The Clouds jest otwarte brzmienie pomieszczenia z dużą ilością ambientu. Tomy na Red And The Black brzmią, jakby mikrofony były bliżej bębnów, nie są tak przestrzenne. Lubię to w tej płycie. Brzmienie bębnów się nie zmienia, ale zmienia się tekstura. Jeżeli używasz klonowych bębnów o dużych rozmiarach, ich brzmienie może się trochę zmieszać ze sobą. Musisz na to zwracać uwagę. Taka jest natura tego drewna. Jak weźmiesz bukowe bębny to zestaw zabrzmi bardziej krucho.
Czy używałeś bębnów Premiera w studio?
To był zestaw Premier Final Frontier, który był ze mną wtedy na trasie. Sporo graliśmy z tymi bębnami przez ostatnie dwa lata. Był dobrze rozegrany, a jak nagrywaliśmy, miał ślady używania na trasie. Wolę wykorzystywać rzeczy, które brzmiały dobrze przez ostatnie parę lat niż wykorzystać coś, co miałem 20 lat temu, ale przez ostatnie 10 lat leżało w magazynie. Te bębny wciąż żyją, mają na sobie wybitych wiele koncertów. Jest to jeden z moich ulubionych brzmieniowo zestawów, więc pomyślałem, że go wezmę do nagrań i jestem z tego bardzo zadowolony.
Werbel też był Premiera?
To był mój werbel Premier Nicko Sicko. Och, chłopie, ta wersja to siedem warstw sykomory, ma rozmiar 14"x5,5".
Wielu perkusistów mówi, że przeskakuje między werblami podczas nagrań oraz że mieszają zestawy. Wychodzi na to, że jesteś stabilny w swoim wyborze.
Zdecydowanie. Nie zmieniłem naciągu w werblu ani razu przez całe nagranie. Wliczam w to granie piosenek, naukę piosenek i ich nagrywanie. Normalnie zmieniałbym naciągi w każdej piosence, ale nie zrobiłem tego, ponieważ werbel, jaki wykorzystywałem, był niesamowity, brzmiał tak dobrze. Stał się trochę płaski i zacząłem nim kręcić. Mówię do Kevina, że potrzebuję zmienić naciąg, a on do mnie: "E tam, nie potrzebujesz, Nicky, chodź tu i posłuchaj." Wszedłem do reżyserki i posłuchałem, brzmiał genialnie. Zazwyczaj jest odwrotnie, świetnie brzmi w pomieszczeniu, a gównianie w reżyserce. Zapytałem go, co takiego zrobił, a on mi odparł, że nic nie robił, to werbel sam w sobie tak brzmi. Steve Harris przyszedł i powiedział: "On zawsze brzmi jak metalowe pudełko po ciastkach!". Rozumiesz? Powiedział, że brzmi jak pudełko po ciastkach, to ja mu na to: "Crawford czy Fox?", ha ha! (analogicznie jak np. Jeżyki i Krakuski - Nicko rzucił po prostu suchym dowcipem, z którego sam się śmiał)
Tytułowy utwór ma ciekawe perkusyjne partie, włączając w to charakterystyczną chinkę na "i".
Stara poczciwa china! Była tym, czego utwór potrzebował, leży tam dobrze. Mówię odważnie, że jest taka Bonhamowska. Miałem to w swojej głowie. Zastanawiałem się, co JB by zagrał w tym miejscu. Pomyślałem, że zacząłby chłostać chinkę na off beat, tak więc postanowiłem to zrobić. Chłopaki przyglądali mi się, gdy to robiłem. Używam talerza 22" w tym miejscu, ponieważ ostatecznie z kompresją brzmi, jakby to była klasyczna 18". Ma moc jak china-hi-hat. Jest bardzo szybka. Myślę, że Kevin specjalnie tak to zrobił, ponieważ chinka nieco dzwoniła przez cały zestaw, ostro w nią napieprzałem.
Znany jesteś z dużych zestawów - 9 tomów i Bóg jeden wie, ile talerzy. Rozglądasz się jeszcze za czymś?
Nie ma gdzie wcisnąć! Uwierz mi jednak, że myślałem o tym. Znasz nas, zakręconych bębniarzy, którzy zawsze myślą o tym, by wstawić kolejny werbel tu, timbale tam, coś tam gdzieś i do tego jeszcze chimes. Na ostatniej trasie graliśmy Can I Play With Madness i w połowie jest moment z cowbellem. Nie miałem gdzie go wcisnąć z racji tego, jak rozbudowane i ustawione są bębny. Gdy grałem na Sonorze to cowbell wystawał mi bezpośrednio z centralki. Później podłączyłem go do hi-hatu. Teraz nie ma, jak go zamontować! Chciałbym dodać troszkę blaszek, bo mam świra na punkcie blach. Kocham talerze, lubię górną część swojego zestawu. Myślałem, żeby wyglądać jak Mike Mangini, ale jaki byłby tego cel? Wystarczająco ciężko jest grać na 9 tomach. W moim wieku, żeby się odwrócić i walnąć w tom 6", muszę się najpierw zastanawiać. Jak byłem młodszy to po prostu w niego uderzałem.
Duży zestaw daje ci na pewno większe możliwości tonalne w studio.
Bez wątpienia. Fajnie jest mieć różne części swojego zestawu, które można wykorzystać - masz niskie tomy i wysokie tomy. To po prostu ja. Mam spory komfort z tym w Iron Maiden. Szczerze mówiąc, lubię grać na 5-elementowym zestawie. Uczyłem się swojego fachu na takim zestawie, chociaż teraz uczę się na 3-elementowym. Gdy zaczynałem swoją pracę w studio, miałem 5-elementowego Haymana i wszytko miałem ustawione płasko, nawet talerze. Dostawałem burę od Paiste, bo strasznie dużo łamałem blach z racji ich płaskiego położenia i walenia w kant. Podczas dżemowania z kumplami w mojej restauracji gram na 4-elementowym Premierze i jadę po nim ostro. Nie ma się nad czym zastanawiać. Czasami, jak masz duży zestaw, możesz przedobrzyć i zagrać za dużo, bo myślisz, że musisz uderzyć we wszystko, co masz. Taką miałem mentalność dawno temu. Dojrzałem wreszcie. Jestem jak butelka dobrego czerwonego wina. Może tylko czasami wali korkiem. Gram na zestawie takich rozmiarów od 1976 roku, konfiguracja talerzy zmieniała się, ale proszę bardzo, oto cały ja, oto mój styl - szczególnie w Iron Maiden. Nie wydaje mi się, że Iron Maiden chciałoby funkcjonować z małym zestawem.
Zmieniałeś czasami charakterystyczne swoje partie…
W jednej z piosenek jest motyw na tomach. Gdy uczyliśmy się tej kompozycji, grałem na centrali 13" i 14". Steve zasugerował, żeby przenieść się na 10" i 12". Takie małe rzeczy, jak ta, pokazują, że gdybym nie miał dużego zestawu, nie miałbym szans zrobić takiego ruchu. Wysokość dźwięku siedzi ci w głowie. Mogę poprzez dynamikę zmieniać przejście z - powiedzmy - 10" na 8".
Jest coś, na co trzeba zwracać uwagę przy tak dużych zestawach?
Masz te alikwoty, na które trzeba uważać. To jest instrument akustyczny. On oddycha i chcesz to słyszeć. Jak grasz na werblu, to zabrzmi on inaczej w miejscu, w którym jesteś i w miejscu, gdzie stoi Steve. Przychodzi do mnie i zaczyna mi jęczeć, jak gramy. No dobra, może nie jęczy, raczej się śmiejemy, ale czasami mnie opieprza i gada mi, że gram jak stary dziadek. Moja odpowiedź jest zawsze prosta: "Jestem starym dziadkiem!".
Jesteś wielkim propagatorem akustycznego brzmienia bębnów, prawda?
Nie chcę oklejać całych bębnów i zakładać wszędzie ringi. Steve mówi, że mój werbel brzmi jak metalowe pudełko po ciastkach, ale wszystko w moich bębnach jest otwarte. Kiedy masz tak wspaniałego producenta jak Kevin, nie potrzebujesz stawiać progów i bramkować wszystkiego. Bramkowanie to wyjście dla leniwego. Wszystko ze sobą gada. Czasami dynamizuję na centralce delikatnymi uderzeniami, więc jeżeli masz ustawiony wysoki próg na bramce to nie usłyszysz tych uderzeń. Podobnie z ghostami na tomach w przejściach, używam ich i nie usłyszysz ich, jeżeli je zbramkuję, a mikrofon nie jest wystarczająco otwarty. Musi być szeroko otwarty.
Masz za to słynny pojedynczy bęben basowy. Jak to się rozwijało na przestrzeni lat? Dlaczego nigdy nie skusiłeś się na drugą stopę?
Zasadniczo wszystko rozwinęło się na bazie współpracy z różnymi basistami. Nigdy nie chodziło o to, jak szybko potrafię zasuwać na pojedynczej stopie. Nigdy nie byłem gościem "na dwie stopy". Gdy dorastałem, jedynymi osobami grającymi na dwie stopy byli Louie Bellson, Ed Shaughnessy i im podobni. Później pojawił się Cozy Powell i Ginger Baker. Nie mieliśmy wielu ognistych bębniarzy, grających na dwie stopy. Nie było tych szybkobiegaczy, jak słyszymy to teraz. Współcześni perkusiści są nieziemscy. Tacy ludzie jak Mangini, cóż on tam wyprawia?! Moja technika gry na stopie wywodzi się ze współpracy ze świetnymi basistami. Mój styl przyjął ten kierunek, że opiera się na grze z basistą, zamiast grać tylko na 2 i na 4. Wstawiałem wiele ozdobników w moje granie w młodszych latach, przez co stało się ono bardziej perkusyjne. Grałem dużo na 3-elementowym zestawie z Pat Travers. I na tych bębnach musisz nagle robić przejścia w wolnych miejscach, ponieważ nie możesz tylko siedzieć i grać groove. Potrzeba tego perkusyjnego klimatu, jak to robił Ginger w Cream.
Przed Ironami byłeś aktywny na scenie sesyjnej, grając wszystko, łącznie z jazzem i funkiem. Miało to wpływ na twoją grę w Ironach? W twoich partiach nie ma typowego metalowego grania.
Dokładnie, jest to mieszanka - dzięki, że to zauważyłeś. To jest mój styl. Jak dorastałem byli Stonesi, The Animals i zespoły im podobne. Brian Bennett, Ringo Starr, Charlie Watts byli moimi inspiracjami. To było proste granie. Nagle pojawiło się The Who oraz John Bonham, moje życie zupełnie się zmieniło. Siedziałem w big-bandach i groove’ach funkowych, uwielbiałem grać funk. Mój styl się opierał na tej muzyce, na muzyce z lat 60, kiedy dorastałem i uczyłem się grać. Później grałem w zespołach bluesowych i zacząłem grać ciężej, zawsze grałem mocno. Uczyłem się rzemiosła, ale lubiłem te funkowe groove’y. Rozwijałem się i grałem z takimi zespołami jak Streetwalkers. Wiele utworów to były melodyjne rockowe utwory, ale było w nich dużo funku. Duży wpływ miał tu gitarzysta Bobby Tench. W chwili, gdy dołączyłem do Maiden, byłem po kolejnym kroku w rozwoju poprzez grę z Patem, wszystkie te wpływy wniosłem ostatecznie do Maiden. Myślę, że na najnowszej płycie słychać te wpływy w mojej grze.
Kolejnym popularnym tematem we współczesnym metalu są triggery. Jaki masz stosunek do tego zagadnienia?
Wiesz co, mój stosunek jest taki, że gram na akustycznym instrumencie. Jeżeli chcesz grać na elektronicznej perkusji to ku*wa graj na elektronicznej perkusji, więc nie staraj się jej zrobić z akustycznych bębnów. Dlaczego to robisz? Dlaczego dajesz elektroniczny trigger na swoich akustycznych bębnach? Nie możesz ich nastroić, a facet za gałkami nie ma przyzwoitej pary uszu albo jest leniwym draniem, więc wszystko bramkuje, no i ostatecznie zostajesz z gównianym brzmieniem. Jestem staroświecki. Jedyną osobą, którą szanuję, a która gra na elektronicznym zestawie, jest Rick Allen. To u niego funkcjonuje dobrze, bo ma przecież tylko jedną rękę, przez co musi używać swoich nóg zamiast brakującej ręki. To działa. Jeżeli masz zamiar grać w kapeli pokroju Kraftwerk to graj na elektronicznym zestawie. Opieprzyłem Alexa Van Halena za to, ponieważ triggeruje wszystko w swoich bębnach. Nie wiem tylko, czy triggeruje werbel. Zapytałem go, dlaczego to robi, bo ma przecież piękny instrument. Powiedział, że chce mieć jednolite brzmienie każdego wieczoru, że to jego brzmienie. Nie mogę dyskutować z czyimś zdaniem, ale jeżeli chodzi o mnie to, nie, dziękuję.
Iron Maiden kontynuuje swoją wielką karierę podczas, gdy wiele zespołów metalowych pojawia się i znika. Jaki jest wasz sekret?
To kwestia jakości muzyków. Wszyscy są wspaniali i jestem bardzo zaszczycony, że zasuwam z nimi, że to ja jestem tym wybrańcem na perkusyjnym stołku. Każdy z nich jest wirtuozem. Tworzenie piosenek, szczególnie na nowym albumie, jest ponadprzeciętne. Chłopaki rozwijają się na każdym albumie. Mieliśmy teraz tę pasję wspólnego grania i przebywania razem jako zespół. To jest to, czym żyjemy, oddychamy i to, co mamy w naszych sercach. Muzyczny ciąg i ambicja nigdy się nie zmieniły. To jest ta zwycięska formuła. Pracowaliśmy bardzo ciężko i nasze morale oraz zasady nie uległy zmianie od pierwszego dnia. Mamy też Kevina, który jest siódmym członkiem zespołu. Mamy też Roda Smallwooda i Andy’ego Taylora. Myślę, że bez nich nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. To wysiłek drużynowy. Dbamy o to, co robimy, bo robimy to dla siebie, to dość samolubne. Robimy to dla siebie, ale chyba fani to polubią, a jak nie to zaje*ście źle! Brzmi to może okrutnie, bo myślimy o fanach, ale przede wszystkim robimy to wszystko dla siebie.
Jakie to uczucie być postrzeganym jako osoba innowacyjna na swoim instrumencie?
To jak sztafeta. Tak, jak wracam myślami do swoich bohaterów. Spotkałem kiedyś Keitha Moona i powiedziałem mu, że jest moim idolem, powiedział, żebym się zamknął! Zostaliśmy kumplami. Największym dowodem uznania jest to, jak dzieciaki do ciebie przychodzą. Spotkałem parę miesięcy temu czterolatka, który powiedział, że jestem jego ulubionym perkusistą. To bardzo dużo znaczy dla mnie. Może to być 4-latek, 14-latek i 44-latek, oni wszyscy dla mnie dużo znaczą. Gdy słyszysz tak mówiących swoich rówieśników i kumpli z branży to też jest świetnie. Kilka lat temu Thomas Lang powiedział mi, że był moim wielkim fanem. Mówił, że słuchał mnie, jak zaczynał grać na bębnach. To mówi Thomas Lang, fenomen. Mówi, że był moim fanem! Pomyślałem: "Co jest ku*wa, przecież potrafisz zrobić jedną ręką to, co ja przez lata próbowałem zrobić obiema!". To wspaniałe uczucie wiedzieć, że ma się wpływ na ludzi.
Grałeś na każdym stadionie na świecie. Co jeszcze wam zostało do zrobienia z Ironami?
The Royal Albert Hall. Zawsze chciałem tam zagrać. Jak miałem 25 myślałem, że jak nagram płytę i zagram w Royal Albert Hall to będzie to. To mnie motywowało. Jeszcze tam nie zagrałem. Nie sądzę jednak, by kiedykolwiek Iron Maiden mogło tam zagrać. Jesteśmy na to za duzi, a tam jest małe granie na 5000 ludzi, ale dla mnie to jest tak samo, jak Amerykanie chcą zagrać w Carnegie Hall - tam akurat grałem. Zawsze chciałem grać w Chinach, myślę, że jest to wielki perspektywiczny rynek dla metalu i Iron Maiden. Może pewnego dnia to się stanie. Te dwie rzeczy chciałbym zrobić, zanim Pan powie: "Chodź synu, przyszedł na ciebie czas."
W związku z tym - masz 65 lat, jak długo będziesz w stanie grać tak intensywnie tak energiczną muzykę?
Spędziliśmy świetnie czas podczas tworzenia tej płyty. W przyszłym roku będzie trasa. Jestem najstarszy w zespole, nie jestem oficjalnie dziadkiem, ale jestem w tym wieku, gdzie człowiek się zaczyna zastanawiać, ile jeszcze pociągnie. Jeżeli będziemy robić takie rzeczy, jak Book of Souls, to kto wie? Jak długo zdrowie dopisuje i potrafimy się podnieść to będziemy działać. Na pewno nie będziemy parodią samych siebie. Jeżeli nie będziemy w stanie wyjść i zagrać Number Of The Beast, Run To The Hills, to gdzie jest sens?
Materiał przygotowali: Rich Chamberlain, Artur Baran, Kajko
Wywiad ukazał się w numerze listopad 2015
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…