Jest to perkusista, o którym mówi się "młode pokolenie". Obecnie termin ten niekoniecznie musi oznaczać nieopierzonego pasjonata, szalejącego za zestawem.
Mateusz jest idealnym przykładem na to, jak próg muzycznej dojrzałości został przesunięty i jak szybko można być gotowym do profesjonalnych sesji.
W obecnych czasach termin "młode pokolenie" ma nieco inne znaczenie niż 15-20 lat temu, gdzie np. młody Gary Novak uznawany był za fenomen i wszyscy byli pod wielkim wrażeniem, jak odnajdywał się w Electric Band. Nie trzeba już chyba wspominać, jakie wrażenie robił wtedy Tony Royster... Od tego czasu, dzięki łatwemu dostępowi i szybkości przepływu informacji, młodzi bębniarze wchłaniają informacje znacznie wcześniej. Z drugiej strony trzeba jeszcze wszystkie dane dobrze wyselekcjonować, samemu odpowiednio je przetworzyć i wprowadzić sprawnie w czyn, a to już nie jest takie proste z racji indywidualności charakterów.
Pamiętam występ naszego gościa podczas festiwalu Drumfest w 2010 roku. Przykuł uwagę wielką kulturą gry, starannością i precyzją. Miał wtedy raptem 20 lat, dlatego dało się wyczuć w jego grze wielkie wpływy perkusyjnych idoli. W jego przypadku chodziło akurat głównie o Dave’a Weckla. Na szczęście nie było to ślepe naśladownictwo, co dawało nadzieję na to, że za jakiś czas perkusyjne wpływy ustąpią miejsca kolejnemu procesowi, jakim jest krystalizowanie własnej osobowości. Tak to wyglądało u wielu wspaniałych amerykańskich perkusistów, których uznaje się obecnie za wielkich profesjonalistów. Dzięki takiej kombinacji - wielki wzór i własna świadomość - powstają perkusiści kompletni. Mateusz, dzięki pracy muzycznej i okołomuzycznej (produkcja, profesjonalna strona www), jest właśnie na tej drodze, a przecież przyjął jako bazę wyjściową piekielnie trudne gatunki, jakimi są klimaty fusion czy jazz, chociaż rock czy pop-rock nie są mu obce. Swoją drogą jego nastawienie i podejście do sprawy może przypominać postać Michała Dąbrówki, a tu już wiadomo - żartów nie ma.
Obraziłbyś się, gdybym cię nazwał Davem Wecklem?
Nie obraziłbym się, bo to świetny perkusista i człowiek, a zresztą nie byłbyś pierwszy. Faktem jest, że w wieku gimnazjalno-licealnym byłem zafascynowany jego postacią do granic możliwości. Znam wszystkie płyty, na których wystąpił, szkoły, które wydał i wywiady na pamięć. Ćwiczyłem z jego nagraniami, zarówno play alongami, jak i normalnymi płytami. Śledziłem każdy jego ruch za zestawem. Jak sobie teraz o tym pomyślę, to nazwałbym to nawet obsesją.
Finalnie wyszło mi to na dobre z kilku powodów. Szkoły Weckla są świetne do nauki. Sposób jego gry, sound, rzetelność i profesjonalizm to dobra baza wyjściowa.
Rozumiem, że przekładało się to na twój sprzęt.
Pierwszy set profesjonalnych talerzy, jakie dostałem, to… oczywiście Sabian Evolution w dokładnej konfiguracji mistrza. Nie zastanawiałem się wtedy, co odpowiada moim preferencjom, tylko na czym i jak zagrałby to Weckl. Oczywiście nie był to jedyny perkusista, jakiego znałem, lecz w moim rankingu był na 1 miejscu, potem długo, długo nic i reszta świata (śmiech).
Poszukiwałeś jednak innych brzmień?
Zabawne i zarazem smutne jest to, że w momencie, kiedy poszedłem na warsztaty z udziałem Dave’a nie usłyszałem nic, co by mnie zaskoczyło. Znałem jego zagrywki, sposób frazowania, akompaniowanie do takiego stopnia, że nie wywierało to na mnie większego wrażenia. A wręcz przeciwnie. Chciałem sięgnąć po coś nowego i na szczęście wtedy pojawiły się studia na Wrocławskiej Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego na Wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej. Wykładowcy, z którymi miałem zajęcia, zasypywali mnie masą różnorodnych stylistycznie nagrań, lecz najważniejsze dla nich było, aby każdy młody adept sztuki perkusyjnej odnalazł swoją własną drogę, swój język muzyczny i styl. Bardzo im za to dziękuję. Wiadomo, że należy słuchać innych muzyków, podpatrywać i uczyć się od najlepszych, ale w graniu chodzi o wyrażanie siebie, a nie kopiowanie innych. Czuję, że zajęcia na pierwszym i drugim roku były przełomowe.
Dalej było już z górki, ponieważ dorastając w środowisku muzycznym wraz z kolegami z Akademii chcąc nie chcą poznaje się nowych perkusistów. Każdy inspiruje się kimś innym. Moim zdaniem największy rozwój daje egzystowanie w muzycznym kolektywie. Wymiana opinii z rówieśnikami. Chyba dlatego Drummers Collective ma taką renomę. Wiadomo, że przyjeżdżają tam najwięksi wymiatacze prowadzić zajęcia, ale to studenci nakręcają do ćwiczenia siebie nawzajem. Często bywało tak, że któryś z kolegów podrzucił jakąś ciekawą płytę. Na celowniku pojawili się wtedy między innymi: Chris Dave, Mark Colenburg, Steve Jordan, Jojo Mayer, Matt Chamberlain, Mark Guiliana, Keith Carlock, Brian Blade, Tony Williams, Kendrick Scott, Richard Spaven.
Od tamtej pory zaczęła się zabawa dźwiękiem. Stałem się zwolennikiem mniejszego instrumentarium z maksymalnym jego wykorzystaniem. Poznaję swoje instrumenty na nowo i cały czas poszukuję nowych brzmień. Nie uznaję czegoś takiego jak zły zestaw lub kiepski talerz. W swojej kolekcji posiadam werbel Jurczuk i jest to jeden z lepszych nisko brzmiących werbli, na jakich nagrywałem. Wszystko zależy od sposobu wykorzystania.
Odnoszę wrażenie, że celujesz w bycie sidemanem…
Ja po prostu chcę grać i nie martwić się o to, co "włożyć do gara". Jestem otwarty na każdą współpracę. Nie wybrzydzam, jeśli jakieś granie nie odpowiada moim preferencjom. Nie boję się wyzwań. Wiem, że mam spory warsztat umiejętności, aby poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Bardzo lubię pracę w studiu nagrań. Jest to praca, w której dba się o każdy detal i zazwyczaj jest czas, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Można wtedy spokojnie się zastanowić, jakiego użyć werbla lub czy zagrać groove z jeszcze większym tyłem. Efekty takich nagrań można podziwiać długofalowo. Koncert jest wydarzeniem szybkim. Wychodzisz na scenę i grasz. Wiadomo, że kontakt z publicznością jest ważny, lecz w przypadku naszego fachu jest to ciężkie do zrealizowania, gdyż siedzimy z tyłu. Do tego dochodzi maksymalne skupienie, a jeśli gra się koncert jednorazowo po przebytej jednej próbie to już w ogóle.
Na żywo radzisz sobie doskonale…
Nad nawiązywaniem kontaktu z publiką staram się pracować np. ustawiając zestaw bokiem do sceny i zabierając na koncert instrumenty, które faktycznie są mi niezbędne, tym samym nie blokując dostępu widza do moich głupich min, jakie robię w trakcie grania (śmiech). Oczywiście energii, jaka wytwarza się podczas grania koncertu, nie da się porównać z niczym innym. Na bok odchodzą wszelkie licki, które grasz w ćwiczeniówce. Liczy się stuprocentowa skuteczność.
Zatem w jakim graniu czujesz się najlepiej?
Ciężko mi wymienić jedną stylistykę, w której czuję się dobrze, ponieważ - jak zresztą zdążyłeś zauważyć - staram się prezentować sidemańskie podejście do gry, a jak wiadomo z definicji sideman powinien być biegły w wielu stylach. Bardzo lubię dobrze "osadzony groove", swingowanie w big bandzie i dobrze wpasowane czopsy jako element przejścia.
Jak to wygląda w praktyce?
Na co dzień współpracuję w wielu projektach od jazzu przez rock, pop, funk, hip-hop, gospel, poezję śpiewaną po electro. Każdy z tych gatunków wymaga ode mnie posługiwania się innym instrumentarium i przede wszystkim innym językiem muzycznym. Cieszę się, że trafiają mi się tak różne stylistycznie grania, ponieważ rzadko się nudzę i cały czas rozwijam, poszerzając zakres umiejętności. Często są to projekty jednorazowe, będące zwieńczeniem jakiegoś wydarzenia. Ostatnio dość mocno zajmuję się produkcją muzyczną i miksowaniem. Traktuję to jako dodatkowy fach. Mam swoje małe studio i jestem w stanie nagrać w nim dobre bębny, a co lepsze - samemu je sobie zmiksować. Również to pomaga mi zrozumieć ideę gry na zestawie. Jestem w stanie spojrzeć na partię perkusji przez pryzmat całego utworu, a nie tylko jednej składowej.
Wspomniałeś, że nie wybrzydzasz, ale kiedy i w jakich okolicznościach powiedziałbyś "nie"?
Myślę, że są trzy powody. Po pierwsze, kiepska atmosfera pomiędzy ludźmi w zespole, bo wiadomo, że aby tworzyć dobrą muzykę na scenie, trzeba najpierw dobrze się rozumieć poza nią. Po drugie, stylistyka muzyczna, wykraczająca poza moje przygotowanie do jej wykonania. Po trzecie, granie za "pół darmo". Wiadomo, że są sytuacje, w których przychodzi grać za darmo, bo albo jest to element promocji, albo kumpel cię poprosi. Nie mam nic przeciwko takim sytuacjom. Muzyka jest najważniejsza. Ale można się zdenerwować, próbując załatwić koncert klubowy, kiedy pan właściciel jako formę wynagrodzenia za twoje dwugodzinne show proponuje ci obiad. Albo to, że przeciętny odbiorca, przychodzący na koncert, myśli: "Łał - ja pracuję cały miesiąc za 3 tys., a ten sobie za jeden wieczór grania bierze jedną trzecią mojej wypłaty". No tak, ale czy ten gość spędził 15 lat na ćwiczeniu? Czy on wie, że żeby zagrać dany koncert trzeba zrobić ileś tam prób, które zajmują nieraz po całe dnie? Do tego dochodzą koszty paliwa, eksploatacja instrumentu i w naszym wypadku eksploatacja ciała. Nie będę tutaj wspominał o artystach, którzy poświęcają tygodnie na pisanie nowych kompozycji…
To po co ci to wszystko (śmiech)? Jak to się stało, że zacząłeś grać na bębnach?
Ponoć już w przedszkolu przejawiałem łatwość w nauce melodii i rytmu. Pani rytmiczka kazała moim rodzicom wysłać mnie do szkoły muzycznej. Pierwsze 4 lata grałem na fortepianie. Nie miałem do tego zacięcia, więc nie szło mi to zbyt dobrze. W międzyczasie mój starszy brat pożyczył perkusję od kolegi, bo sam chciał sobie pograć, a ja bez żadnego problemu usiadłem i zagrałem podstawowy 8th note groove. Rodzice zdecydowali, że do końca podstawówki przeniosą mnie na perkusję - był to rok 2000. Na klasyczną, bo tylko taka była, a później - jak nie będę chciał - to pójdę do normalnej szkoły. Tak się jednak nie stało. Po ukończeniu szkół muzycznych I i II st. przyszedł czas na Akademię Muzyczną we Wrocławiu, tym razem już z profilem perkusji jazzowej, czyli zestawu.
Jesteś więc perkusistą z wykształceniem. Uważasz, że perkusista współczesny musi być wykształcony w tym kierunku?
Nie uważam, żeby konieczne było kończenie studiów z perkusji, aby być dobrym perkusistą. Zdarzają się świetne "naturszczyki", mają swój styl, ale często czegoś im brakuje. Albo nie czytają nut, albo nie mają techniki. Oczywiście ukończenie studiów nie gwarantuje bycia świetnym muzykiem. Czasami studiowanie takiego kierunku może zadziałać nawet odwrotnie, czyli odrzucić od pasji. Są też tacy, którzy nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić i idą na studia muzyczne tylko po to, aby mieć papier. Jednakowoż studiowanie daje pewne podstawy, do których czasem ciężko jest dojść w pojedynkę. Dobrze jest mieć jakiegoś mentora. Ja właściwie od początku wiedziałem, że pójdę na studia z perkusji, ponieważ w niczym innym się nie widziałem i nie żałuję. Czuję, że wyniosłem stamtąd bardzo wiele. Po pierwsze, miałem styczność ze świetnymi wykładowcami, którzy w żaden sposób nie narzucali mi swoich racji. Przekazywali jedynie swoje poglądy muzyczne. Po drugie, poznałem masę świetnych instrumentalistów, z którymi mam kontakt do dziś. A najlepsze jest to, że studiowałem coś, co jest moją pasją od wielu lat. Jeśli chodzi o przyszłość tego kierunku, to się nie boję, bo zawsze będą chętni. Wszystko zmierza ku temu, aby być jak największym profesjonalistą, a co za tym idzie posiadać pewne podstawy. Takie, jak znajomość nut, umiejętność gry w big bandzie i mniejszych składach, znajomość podstawowych styli muzycznych.
Wykształconemu perkusiście jazzowemu dużo łatwiej jest przystosować się do zagrania reggae, latin czy rocka niż odwrotnie. Dzieje się tak dlatego, że stopień trudności grania jazzu jest bardzo wysoki. Język wykonawczy jest na tyle zaawansowany, że właściwie da się zagrać prawie wszystko. Wydaje mi się, że innym muzykom również łatwiej się współpracuje z kimś, komu nie jest obca muzyczna nomenklatura. Tak więc podsumowując uważam, że dobrze, aby współczesny perkusista był wykształcony.
Wziąłeś udział w kilku konkursach perkusyjnych m.in. w konkursie w Opolu i Warszawie. Po co?
Zdecydowałem się pojechać na konkursy solowe, aby sprawdzić poziom swojej gry na tle rówieśników. Drum Fest był w roku 2010, a Warsaw Drummer Festival w 2015. Oba udało się wygrać. Dobrze wspominam oba konkursy. Choć czuję pewien niedosyt. W obu przypadkach było tak samo. W momencie wygłaszania werdyktu każdy cię szanował, gratulował i poklepywał. Dzień później moja wygrana w zasadzie nic nie znaczyła. Nie czuję, aby wygranie dwóch największych festiwali perkusyjnych w Polsce dawało jakiś prestiż i ułatwiało start w branży muzycznej. Dzisiaj na konkursy jeździ się tylko po nagrody.
W ramach Drum Fest wystąpiłeś rok później przed pokazem Dereka Roddy, tam była ciekawa sytuacja zdaje się…
A tak. Pojechałem na koncert z całym sprzętem, zapominając o dywaniku pod perkusję. Kiedy już pogodziłem się z faktem, że w trakcie grania wszystko będzie mi odjeżdżać, nagle wyskoczył Derek i wyciągnął swój "super poręczny dywanik pod perkusję", który - jak stwierdził - zawsze nosi przy sobie. Były to trzy dywanowe kółka, które po złączeniu tworzyły jedną całość na wymiar centrali i statywów. Dziwne (śmiech). Rozłożył go i ustawił mi na nim centralę. Po koncercie, kiedy chciałem oddać mu jego własność, powiedział, że podobała mu się moja gra i że daje mi go w prezencie. Mam go do dzisiaj.
Nie masz obaw co do swojej przyszłości jako perkusisty?
Czasem nachodzą mnie obawy, bo jest to dość niepewny zawód. Nie wiem, co będzie za 15 lat. Na razie skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Ale po pierwsze nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić cokolwiek innego, a po drugie zabrnąłem już tak daleko, że głupio byłoby się wycofać. Wiadomo, że są miesiące lepsze i gorsze. Często koledzy perkusiści boją się oddać jakieś granie, żeby nie zostać wygryzionym. Tak to już u nas jest. W każdym razie czuję, że powoli brnę do celu, a co najważniejsze realizuję się w tym, co robię, a osoby, z którymi przychodzi mi współpracować, są zadowolone. Czegóż chcieć więcej? No może porządnego endorsementu i jakiejś współpracy na międzynarodową skalę…
Chcesz coś zrobić pod własnym szyldem?
Aktualnie zabieram się bardzo poważnie do nagrania solowego albumu. Na razie mam tylko szkice i wiem, że zabierze mi z rok lub dwa, żeby go zrealizować, ale wszystko będę robił po swojemu, bo mam takie możliwości. Zaproszę do współpracy moich wspaniałych kolegów, a sam album będzie w pełni moim pomysłem na wyrażenie swojego muzycznego JA.
Rozmawiał: Artur Baran i Maciej Nowak
Foto: Adrian Pytlik
Sprawdź: mateuszbrzostowski.com
Wywiad ukazał się w numerze grudzień 2015