Blue Man Group
Dodano: 30.05.2017
Dla większości rodzimych odbiorców Blue Man Group to trzech pomalowanych na niebiesko kolesi, którzy tworzą spektakl, oparty na obrazie i bębnieniu w różne ciekawe ustrojstwa, rytmiczna mieszanka koloru światła z lekką dawką nieszkodliwego humoru.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Do tego od czasu do czasu panowie wydadzą sobie jakąś płytę i już. Nic bardziej mylnego… To jest prawdziwa firma, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Blue Man Group to nie jest zespół w muzycznym tego słowa znaczeniu. Jest to firma, która powstała ćwierć wieku temu z inicjatywy trzech przyjaciół Phila Stantona, Chrisa Winka i Matta Goldmana. Z czasem projekt rozrósł się do rozmiarów o skali światowej. Niebieskie maski stały się obiektem pożądania wielu artystów, którzy chcieli dołączyć do grupy i tworzyć jeden z lokalnych składów Blue Man. Przypomnijmy, że jednym z Blue Man był zakręcony Tim Alexander, znany chociażby z Primus. Jednym z Blue Man, akurat w odsłonie europejskiej, jest David Anania, który może być kojarzony z oficjalnymi prezentacjami marki Gretsch, jakie mieliśmy przyjemność publikować w zeszłym roku.
Przesłuchania trwają praktycznie cały czas i zawsze potrzebny jest jakiś nowy Blue Man. Nie jest to łatwa robota, bo obok wymagań związanych z fizjonomią, potrzebne są umiejętności aktorskie i oczywiście perkusyjne.
Nasi goście to weterani Blue Man Group, którzy w hierarchii firmy należą do tych, którzy decydują o obrazie, kształcie i kierunku, jaki ma obierać projekt. Steve Ballstadt oraz Andrew Schneider. Steve jest częścią grupy od 2005 roku. Na początku perkusista koncertowy, obecnie pełni funkcję jednego z dyrektorów muzycznych i scenicznych. Andrew natomiast był zaangażowany we wszystkie trzy albumy, jakie wydała grupa. Był realizatorem i producentem, a także zajmował się miksem.
Z pewnością dużą radość daje tworzenie nowego materiału. Zespół nie ogranicza się do prostych edycji i zbierania pomysłów ze swoich koncertów. Proces twórczy może być spełnieniem marzeń wielu eksperymentatorów muzycznych, ponieważ mieszana jest tu kreatywność pracy za stołem mikserskim z pracą z instrumentami. Tak było w przypadku zeszłorocznej płyty Three, którą mieliśmy przyjemność recenzować na naszych łamach. Na tym przykładzie można zrozumieć, ile radości daje praca w tym zespole, nie tylko na teatralnej scenie. Pokazuje to też drugą twarz projektu Blue Man i podkreśla, że wydawanie regularnych pozycji jest równie ważne jak kolejne numery na scenie. Faktem jest, że odstępy miedzy płytami są olbrzymie, ale pamiętajmy, że dochodzimy do miejsca, gdzie ma zostać wyłączony zmysł wzroku i musimy wyobrazić sobie występ tylko poprzez materiał audio.
O tym ciekawym elemencie życia Blue Man i ogólnie o byciu w Blue Man opowiadają Andrew Schneider i Steve Ballstadt.
Powiedz nam o swoich korzeniach perkusyjnych…
Steve: Zaczynałem od pianina, a później jak większość hiperaktywnych chłopaków przeskoczyłem na coś znacznie głośniejszego. Gram od 13 roku życia. Przez całą szkołę średnią grałem w zespołach i nigdy nie przestawałem. Grałem trasy, nagrywałem i w pewnym momencie w 2005 roku kolega dał mi informację, że jest przesłuchanie do Blue Man Group.
Jak wyglądało przesłuchanie?
Steve: Było nieco intensywne. Nigdy wcześniej nie przechodziłem przez poważne przesłuchania. Artyści, z którymi nagrywałem, dawali mi pracę bardziej dzięki znajomym aniżeli poprzez hardcore’owy proces przesłuchań z wieloma osobami gapiącymi się na ciebie. Każdy startujący do Blue Man Group przechodził przez proces przesłuchań co najmniej dwukrotnie, przez co rozumieli, o co chodzi w muzyce, podczas, gdy ja dostałem się tam w ostatniej sekundzie i nie miałem zielonego pojęcia, o co chodzi i czego będzie się ode mnie oczekiwać. Chłopaki grali piosenkę i wszyscy mieli możliwość grania razem z nimi. Zasadniczo proszą, żebyś powtórzył coś, co słyszałeś wcześniej tylko raz. Było to nieco przytłaczające. Muzyka, jaką grają podczas przesłuchań, jest twoją pierwszą stycznością z muzycznym słownictwem Blue Man Group. Nie gra się takiej muzyki poza Blue Man. Było to nieco przytłaczające, ale jednocześnie zabawne.
A ty, Andrew? Jak dołączyłeś do zespołu?
Andrew: Mam długą historię ze wszystkimi albumami z Blue Man. Pierwszy album, jaki nagrywali - Audio - realizowałem w studio. Przyjaźniłem się z producentami pierwszych dwóch płyt, wiec zostałem wciągnięty w pracę realizatorską pierwszej płyty i miks drugiej. Pomiędzy płytami była długa przerwa. Muzyka na Audio pojawiła się po tym, jak show trwał już około 10 lat, zatem było 10 lat materiałów. Pomiędzy płytami drugą i trzecią przerwa wynosiła 13 lat, zatem mieliśmy tutaj 13 lat materiału, który był przygotowany w tym okresie na potrzeby koncertów. Wyszło na to, że trzeba zrobić kolejną płytę. Na Three wystąpiłem w potrójnej roli. Byłem jednym z dwóch producentów, miksowałem materiał i realizowałem nagrania.
Jak powstaje muzyka w takim zespole? Czy rzeczywiście pochodzi ona z koncertów, jakie daje zespół?
Andrew: Muzyka na Audio była inspirowana muzyką, jaka była na koncertach, ale na płycie przywdziała własną formę. Tak samo było w przypadku płyty Three. Mieliśmy jakieś punkty wyjścia z wielu materiałów, ale byliśmy też chętni do dalszej eksploracji. Zrobiliśmy mocne demo przed wejściem do studia. Praktycznie trzy lub cztery miesiące nagrywania demówek. Nagrywaliśmy demówki nawet w trakcie nagrywania płyty. Gdy nagrywaliśmy piosenki czwartą, piątą i szóstą, jednocześnie nagrywaliśmy demo piosenek siedem, osiem i dziewięć. Podczas nagrywania trwał też proces tworzenia.
Steve: To był interesujący proces. Gram koncerty z zespołem od 2005 roku i zagrałem wszystkie możliwe wariacje koncertów, trzyczęściowy, czteroczęściowy, pięcioczęściowy, sześcioczęściowy i w każdym przypadku piosenki przybierały inne formy. Zagrałem te wszystkie rodzaje koncertów Blue Man przez osiem czy dziewięć lat w Europie i Japonii i każdy koncert ma wyjątkowe piosenki. Dzięki temu mieliśmy bardzo dużo materiału do inspiracji, z którego mogliśmy czerpać i wielu muzyków do wyboru, to był prawdziwy nadmiar materiału. Wszystko jednak poskładało się naturalnie. Wszyscy z nas doskonale rozumieją, jak wygląda estetyka Blue Man, dlatego proces przebiegł organicznie. Zgadzaliśmy się co do tego, jaki powinno mieć to kształt. Zajęło to jednak troszeczkę, ponieważ jest bardzo dużo detali. Część bazowała na poszukiwaniach i robiliśmy coś na bieżąco. To wszystko dzieje się poprzez wzajemną współpracę i wspólny wysiłek. Andrew i Jeff Turlik (drugi producent) mieli ostateczną wizję, jak to poskładać do kupy i uczynić album spójnym.
Jak zrobiliście ostatni materiał na płytę?
Andrew: Nie ma ustalonej metody, jak tworzymy materiał, każda piosenka ma swój własny proces. Na ostatnim albumie piosenka Snorkelbone była zainspirowana instrumentami samymi w sobie i cała reszta była zbudowana wokół tego. Piosenka Hex Suit - to był znów kiedyś pomysł, żeby wykorzystać te świecące garnitury, jakie Blue Man zakładają na koncertach i stworzyć coś z elektronicznymi brzmieniami. W tym miejscu powstał pomysł, by napisać muzykę do tego. Piosenka Vortex miała w swojej elektronicznej wersji demo elektroniczny "beat" z tymi wszystkimi kiepskimi edycjami. Gdy doszło do nagrań, zdecydowaliśmy, że chcemy wykorzystać te partie, więc hi-hat zaczął naśladować te nieudane edycje z materiału demo. Proces był bardzo kreatywny, ale bardzo różny w zależności od poszczególnych piosenek.
Czy dobór instrumentarium ma wpływ na proces komponowania?
Steve: Mamy trochę brazylijskich instrumentów, trochę instrumentów Hang, które nigdy wcześniej nie były wprowadzane w koncerty Blue Man. Z pewnością pomagają stworzyć interesujący materiał.
Jak wam się udaje to wszystko trzymać w kupie? Z tyloma perkusistami i perkusjonistami?
Steve: Andrew jest w tym ekspertem! Możemy mieć pięciu perkusistów w jednym pomieszczeniu, którzy grają w tym samym momencie, wszyscy są omikrofonowani i każdy ma swoją przestrzeń. Utwór musi oddychać, ale zaczyna szybko gęstnieć.
Andrew: Zdecydowanie były takie momenty w późniejszym etapie, gdzie trzeba było podejmować decyzje o odejmowaniu elementów.
Steve: Tak generalnie wygląda ten proces. Ładujemy wszystko pod sam gwizdek i zaczynamy później odejmować poszczególne elementy w zależności od potrzeb miksu.
Andrew: Wrzucają co się da i sobie idą, a ja muszę zostać i to ciąć (śmiech). Nie, no, żartuję.
Ale serio, to wygląda jak ciężki orzech do zgryzienia…
Steve: To naprawdę jest monumentalne zadanie do wykonania w przypadku instrumentalnego albumu, który mieści się w konwencji i jest przy tym interesujący. Andrew ma najcięższe zadanie z nas wszystkich. Mamy tyle osób z tyloma pomysłami. Ma te wszystkie instrumenty i musi ustalić, jak wydobyć z tego przyzwoite brzmienie, gdzie powinien je wstawić i w jakich okolicznościach. Potem masz pełno ludzi grających w tym samym momencie, a na Andrew spoczywa odpowiedzialność za to, by brzmiało to dobrze.
Andrew: Sposób, w jaki odbieram większość muzyki Blue Man w kwestii bębnów, to oczywiście bębny, ale w ujęciu melodyjnym. Musisz znaleźć melodię i emocję, która napędza konkretną kompozycję, a często są to bębny, więc musisz znaleźć przestrzeń, by mogły oddychać. The Forge to piosenka, gdzie mamy dwa zestawy perkusyjne, zestaw perkusjonaliów i trzy sety bębnów, gdzie pięć osób gra na tomach i werblach. To był punkt wyjściowy do odchudzania utworu. Posiadanie tych wszystkich instrumentów w jednym nagraniu jest niesamowite, patetyczne wręcz, ale potrzebujesz mieć melodię bębnów, jaka będzie przenikać przez utwór.
Jak tym wszystkim żonglujesz? Czy materiał muzyczny jest spisany w nutach?
Andrew: W momencie, gdy wchodzisz tak głęboko, jak w The Forge, gdzie masz 20 bębniących ludzi to materiał jest w miarę spisany, ale głównie początkowa robota na zestawie. Jest sporo rzeczy przygotowanych, później przychodzi czas nagrań i materiał nie jest w sobie tak zamknięty, by nie móc nic poeksperymentować.
Steve, jak podchodzisz do nagrań, mając tylu muzyków dookoła?
Steve: Wszyscy nauczyliśmy się grać na bazie tego paradygmatu. Mamy świadomość tego, że pewne rzeczy mogą się bardzo szybko zagęścić i powstanie potrzeba zmniejszenia zawartości. To wciąż musi działać, ale myślę, że każdy ma świadomość potęgi przestrzeni i potęgi nut. Musimy być ostrożni w komponowaniu i strojeniu, przez co uzyskujemy maksymalny rezultat. Kompozycyjnie, żeby to wszystko zadziałało, jest to bardzo duże wyzwanie. Rzeczy mogą zmienić się o 180 stopni bardzo szybko, jeżeli masz dwóch gości w pomieszczeniu grających fajny fragment, ale możesz wziąć trzech gości, by zagrali te same partie i nagle okazuje się, że musisz wszystko poprzestawiać. Przybliżony obraz tego, co chcemy, uzyskujemy w miarę szybko, później zajmujemy się już detalami.
Andrew, byłeś zaangażowany we wszystkie płyty Blue Man. Jak zmieniało się podejście przy kolejnych produkcjach?
Andrew: Ostatnio po 13 latach między kolejnymi płytami pojawiło się dużo elementów elektronicznych, które zostały dodane do ogólnego brzmienia. Wiedziałem, że tym razem będzie dużo komputerowych elementów na płycie, w związku z tym w momencie, gdy doszło do wykonań perkusyjnych, chciałem mieć pewność, że uchwycimy właśnie ten wątek wykonawczy. Chciałem, by żywe granie zabrzmiało żywo. Nie chciałem płyty protoolsowej, dlatego prawie wszystkie ścieżki bębnów zostały nagrane na taśmę i były minimalnie edytowane. Każda piosenka to było wykonanie, co wymuszało fakt, że nigdy nie będzie drugiej takiej samej. Chciałem uchwycić esencję wspólnej gry grupy ludzi w jednym pomieszczeniu.
Z perspektywy koncertowej - co jest największym wyzwaniem, by być częścią Blue Man Group?
Steve: Ekscentryczność muzyki oraz muzyczne słownictwo. W chwili, gdy grasz na scenie, masz te wszystkie dziwne instrumenty, zakręcone kompozycje, a jako perkusista musisz tym kierować. To spektakl prowadzony perkusyjnie i jest przy tym bardzo dynamiczny. To nie jest miejsce, w którym siedzi orkiestra symfoniczna, wszystko może się zmieniać z wieczora na wieczór. Musisz mieć kolosalną orientację, co się dzieje w twoim muzycznym otoczeniu oraz w przestrzeni wokół ciebie. Wymagania tej roboty są niesamowite. To bardzo fizyczna robota. Wymaga się też od ciebie, byś tworzył osobowość na scenie, jesteś widoczny dla publiczności i masz wpływ na cały spektakl. To jest coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem i wymaga to bardzo dużo ciężkiej pracy oraz dyscypliny. Wkładasz tak wiele w koncert, jednak dostajesz dużo satysfakcji. To przenosi się też do studia, ci wszyscy goście działają bardzo intensywnie i są wielce utalentowani.
A z perspektywy grania? Jaka jest różnica w stosunku do gry z orkiestrą czy z zespołem?
Steve: Ta robota ma swój własny język. Gramy dużo nietradycyjnie, a to jest akurat super, takie plemienne, jest dużo grania na tomach. Zawsze poszukujesz pulsu, tworzysz puls bicia serca gdziekolwiek grasz. Wciąż komponujesz, takt za taktem, nuta za nutą i przy tym kontrolujesz sam siebie, by mieć pewność, że nie grasz nad kimś i robisz to, co wymaga twoja rola. Jest tu nieziemsko duża dawka odpowiedzialności. Twoje wyczucie czasu i puls poddawane są wielkiej próbie, bo jest bardzo dużo bębniarzy, grających w tym samym momencie. Ostatecznie zagłębiasz się dalej i dalej, jak powinno to wyglądać…. To jest nieustanny pościg za doskonałością.
Andrew, jak dużo myślisz na temat wykonania materiału na koncertach, pracując nad płytą Blue Man?
Andrew: Blue Man to bardzo wizualny spektakl, dlatego odtworzenie tego w formacie audio oznacza, że musisz dokonywać wyborów brzmieniowych i kompozycyjnych, które pozwolą, by płyta była spójna z tym, czym jest Blue Man, ale musi przecież też być spójna sama w sobie. Blue Man to ogrom bębnienia podczas koncertów, dlatego z nowym materiałem skoncentrowaliśmy się na tym, by przełożyć to na występy na scenie. Musimy dopasować wiele partii do potencjalnych aranżacji koncertowych i mieć pewność, że da się je zagrać w środowisku scenicznym.
Materiał przygotowali: Artur Baran, Rich Chamberlain
Zdjęcia: Lyndsey Best
Wywiad ukazał się w numerze luty 2017
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…