Jacek Żelazek
O bębnach szamańskich, djembe, zapomnianych tarabanach i po prostu graniu, rozmawiamy z Jackiem Żelazkiem.
Urodził się w 1979 roku we Włocławku. Edukację muzyczną rozpoczął od skrzypiec i perkusji. Porwały go bębny afrykańskie, na których grał w różnych zespołach rockowych i jazzowych. Studiował socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. W wieku 26 lat rozpoczął naukę gry na congach u Davida Saucedo Valle. W efekcie współtworzył z nim formację Odo Irawo, a po niej grał z The Voices, Flash Mob Orchestra, Florence Jenkins Project, Don Vasyl i Cygańskie Gwiazdy.
Chętnie tworzy i współtworzy bębniarskie projekty muzyczne: Żemiga - tańce przy bębnach, Słoma-Etno-SoundSystem, wspólnie ze Słomą i DJ China, Los Rumberos de Praha Vieja, wspólnie z kubańskim tancerzem i congistą Rayem Cuza. Wytwarzania bębnów nauczył go Paweł Myczkowski. Dla nich w 2010 roku porzucił karierę socjologa i poważne stanowisko w administracji państwowej. Prowadzi pracownię pod nazwą BebnyJackaZelazka.pl. Nie lubi mówić o sobie "perkusjonista". Woli "congista". Robienie bębnów i gra na scenie to jego dwie pasje, które go spełniają. Jest aktywnym edukatorem i muzykoterapeutą.
Wojtek Andrzejewski: Czytałem i maksymalnie skróciłem twoją biografię. Cholernie zaimponowało mi, że pewnego pięknego dnia zrezygnowałeś z pracy urzędnika przy cieplutkim biurku i całkowicie poświęciłeś swoją uwagę bębnom. Ale do świata instrumentów percussion wszedłeś przez jazz.
Jacek Żelazek: Kiedy miałem kilkanaście lat i byłem w siódmej klasie, modne było granie na bębnach i słuchanie reggae. Bardzo imponowało mi to, że ktoś potrafi wybrzmiewać różne rytmy, bo już wtedy interesowałem się muzyką etniczną. Gdzieś to we mnie siedziało. O bębny w latach ‘94-‘95 było w Polsce trudno, więc grało się na słoikach i innych dobrze brzmiących wynalazkach. Z czasem uzbierałem pieniądze na bębny i zacząłem grać z różnymi zespołami. Głównie rockowymi. Spontaniczne zabawy z dźwiękami przy ogniskach skończyły się, gdy we Włocławku, z którego pochodzę, pojawił się projekt jazzowy, do którego trzeba było się solidnie przygotować. Współpracowałem przy nim z genialnym i bardzo wymagającym gitarzystą - Adamem Palmą. W liceum zacząłem chodzić do szkoły muzycznej na kontrabas. Nie wytrzymałem przy tym instrumencie zbyt długo, bo ciągnęło mnie do bębnów, do perkusji. Rytm to mój język. Zacząłem uczyć się w Bydgoszczy u Piotra Biskupskiego, wielkiego profesora i mentora. Rozsmakowałem się w jazzie. Spotykaliśmy się z Piotrem raz w miesiącu. Dawał mi strasznie dużo roboty do domu. Moje liceum to był jazz.
Na studiach zawiesiłeś granie...
Zacząłem mocno filozofować i groove z kapelami poszedł w las (śmiech). W tym czasie modny stawał się nurt "Buena Vista Social Club". Byłem na ich koncercie w Poznaniu, na Malcie. Oczarowały mnie te rytmy. Próbowałem do tego grać, ale mój warsztat wtedy jeszcze nie nadawał się do grania takich rytmów. Jednak zachwyciła mnie ta muzyka. Zacząłem uczyć się gry na congach, równocześnie pisząc doktorat z socjologii.
Jak i u kogo się uczyłeś? Był to wtedy w Polsce mało popularny instrument.
Chodziłem na warsztaty perkusyjne do Nikodema Bąkowskiego. Polecam młodym adeptom sztuki bębniarskiej udział w warsztatach, bo one bardzo otwierają umysł na granie. Później uczyłem się grać u meksykańskiego bębniarza - Davida Saucedo Valle, z którym szlifowałem granie na congach. Z czasem rozpocząłem z nimi stałą współpracę. Z Davidem, który niestety już nie żyje, grałem w zespole Odo Irawo. To był wulkan. Nieprawdopodobnie potrafił grać i zarażać pasją. Coraz mocniej wchodziłem w rytmy na bębny Bata. Instrumenty te kojarzone są z Kubą, choć pochodzą z Afryki, z plemienia Yoruba. To zupełnie inne rytmy i wszechświat rytmiczny. Rytmy na Bata rozpisane są na trzy bębny - Iya, Itotele i Okonkolo. Wielu topowych, amerykańskich perkusistów czerpało inspirację z tych rytmów. W tym celu jeździli na Kubę. Nie, żeby nauczyć się grać te rytmy, bo zajmuje to sporo czasu, ale żeby zrozumieć rytmikę polirytmiczną, opartą na graniu na 2 i 3 na zmianę, i następnie przekładać ją na granie na perkusji. Bardzo zakręciły mną te rytmy. W tym czasie poznałem też Pawła "Pabla" Myczkowskiego, który nauczył mnie sztuki robienia bębnów. Po studiach zacząłem pierwszą poważną pracę w administracji państwowej, gdzie spędziłem 7 lat...
I zacząłeś produkować bębny w biurze? (śmiech)
No nie... (śmiech). Ale cały czas o nich myślałem. I to tak mocniej, mocniej, mocniej. W końcu w 2010 roku zwolniłem się z pracy na etacie i założyłem pracownię "13 bębnów". Przez pierwsze dwa lata działałem w Fabryce Wódek "Koneser" w Warszawie. Wykonywałem tam congi, djembe, bębny szamańskie, bębny bata, bębny basowe, werble solid shell. Prowadziłem też warsztaty i dawałem lekcje gry na bębnach. Sam też dużo grałem, na koncertach i eventach firmowych. Można było z tego wtedy nieźle żyć, podobnie, jak dziś, o ile robi się to z głową.
Jakie rytmy sprawiały ci trudności?
Jest taki rytm Mozambique, to jest rytm afrokubański. Miałem z nim nieco pod górkę. Klimat i groove rytmu Rumba Guaguancó też sprawiał mi trochę kłopotów. Jest bardzo specyficzny. Ludzie najdłużej uczą się Rumby...
Jak młody perkaszynowy zapaleniec powinien wdrażać się w temat tych egzotycznych instrumentów i rytmów?
Dużo techniki! Godzinka dziennie ćwiczenia i duuuużo słuchania muzyki i grania do niej. Ja swoich uczniów proszę o to, by to, co technicznie dostają u mnie na zajęciach, wykorzystywali w graniu do swojej ulubionej muzyki. Taka implementacja rytmów bardzo rozwija wyobraźnię muzyczną, która jest niezbędna do improwizacji. Co z tego, że ktoś zna dziesięć rytmów, ale gdy pojawia się muzyka, to nagle okazuje się, że nic z nimi nie potrafi zrobić, bo muzyka mu przeszkadza. Trzeba grać do muzyki.
Oprócz tego, że jesteś perkusjonistą, wytwarzasz bębny. W tym bębny szamańskie, które niosą ze sobą wiele legend. Co to za instrument?
Ogólnie mówiąc jest to bęben obręczowy, na którym gra się pałką. Instrumenty te są bardzo popularne na całym świecie i wyglądają podobnie, choć występują w odległych od siebie rejonach świata - od Syberii przez Europę do Ameryki Północnej i Południowej. Grają na nich szamani. Pełnią funkcję leczniczą i rytualną. Warto jednak zauważyć, że nazwa "bęben szamański" to jest po części wytwór współczesnej kultury, ponieważ wiele innych bębnów, których nie nazywamy potocznie szamańskimi pełniło lub pełni do dziś funkcje rytualne, lecznicze lub magiczne. Jako przykład weźmy irańskie bębny obręczowe - Duffy, wykorzystywane przez Sufich do "duchowych podróży", na których gra się dłońmi. Albo bębny djembe, które w Afryce są wykorzystywane również w trakcie ceremonii plemiennych, a które wyglądają już zupełnie inaczej niż bębny szamańskie. Istnieje obiegowa opinia, że gra się na nich intuicyjnie. Z mojego punktu widzenia jest trochę inaczej. Można tak grać, ale można również grać wszystkie rytmy, także afrokubańskie. Jest też możliwość włączania figur werblowych, przy czym zawsze jest to instrument bardzo transowy. Poza dźwiękiem bębna szamańskiego ważnym elementem jest jego odczuwalna wibracja. Wibruje skóra oraz drewno. Jeżeli zależy ci na tym, aby wibracja twojego bębna była niska oraz odczuwalna dla innych w odległości kilku, kilkunastu centymetrów od ciała, to odpowiednim bębnem będzie duży bęben (o średnicy między 47 a 60 cm). Na siłę wibracji bardzo duży wpływ ma również jakość drewna, z którego wykonana jest obręcz, czyli jego wartość rezonansowa. W sprawie bliższych konsultacji w tym temacie zawsze zapraszam na osobiste spotkanie, bo mogę o nich mówić przez cały dzień... (śmiech).
Robisz też tarabany, bębny o poważnej tradycji w naszej szerokości geograficznej.
To trochę mój wyrzut sumienia wytwórcy instrumentów z Polski. Bo tylko te djembe, Afryka, a ja jestem fanem Kujaw, mojego regionu. Robiłem bębny Taiko z Japonii, bębny z Kuby, czy polinezyjskie Pachu. Wszystko przez to, że przynosili do mnie ludzie takie bębny do naprawy, a później pytali, czy mógłbym im taki bęben zrobić. I robiłem. Jeśli chodzi o tarabany i bębenek radomski, to wykonałem ich kilka, natomiast nie zajmuję się tym na stałe. Zrobiłem np. dla Nikodema Bąkowskiego obręcze do bębna, który brzmi dokładnie tak samo, jak nasz taraban, a jest to bęben z Kuby. Zmierzam do tego, że ludzie na pewnym etapie rozwoju wymyślali na całym świecie instrumenty dość podobne. Różni się tylko technika gry na nich i rytmy.
Czy to prawda, że najlepiej wielkie bębny typu Taiko, taraban, wyrabia się na mrozie?
Owszem. Najlepszym czasem na ścięcie drzewa przeznaczonego na wyrób instrumentów jest styczeń. Trzeba to drewno do półproduktu przerobić do końca marca. W tym czasie najlepiej usuwa się środek pieńka. Czekanie z nim do maja może skutkować tym, że się zepsuje.
Słucham ciebie i zastanawiam się, czy bardziej czujesz się wytwórcą instrumentów perkusyjnych czy perkusjonistą?
To zależy, w którym tygodniu (śmiech). Mam taką życiową sinusoidę. Jak dużo gram z różnymi artystami, to brakuje mi czasu na robienie instrumentów. Z kolei, kiedy sporo czasu i uwagi poświęcam wytwarzaniu bębnów, tęsknię za graniem na scenie, bo to też bardzo lubię. Staram się te dwa światy równoważyć, ale bywa ciężko (śmiech). Każdy nowy bęben, który robię, niemalże automatycznie wykorzystuję sam do grania, ucząc się nowych technik i rytmów. W ten sposób zacząłem grać na bębnach obręczowych Bliskiego Wschodu. Jeśli chodzi o mnie, to wolę nazywać siebie congistą niż perkusjonistą. Nie lubię słowa "przeszkadzajki". "Perkusjonalia" też nie lubię. W tradycyjnym zespole kubańskim jest congista, gość od bongosów i inny, który gra na timbalesach i ma do tego ze dwie blachy. Jest też człowiek od shakera. Na naszym rynku muzycznym słaba jest świadomość tego, że bębny conga świetnie mogą brzmieć np. w jazzie. Tak, jak na przykład u Cassandry Wilson. W Europie Zachodniej congi słychać w kapelach hip-hopowych, jazz i wielu innych klimatach. My, tu u siebie, mamy jeszcze wiele do zrobienia. Przed nami fascynująca przygoda odkrywania tego instrumentu.
Rozmawiał: Wojtek Andrzejewski
Foto: Joanna Zakrzewska, Mikołaj Myczkowski
Artykuł ukazał się w numerze wrzesień 2017