Arkadiusz Letkiewicz (Hunter)
Niezwykle barwna postać naszej sceny perkusyjnej. Muzyk bębniący w zespole Hunter znany jest także ze swojej pracy w służbie policyjnej. Człowiek konkretny i rzeczowy, który ma jasno określone poglądy na sprawy związane z tym, co się dzieje obecnie w muzyce.
Mamy nadzieję, że niniejszy wywiad przyniesie wszystkim czytającym tak dużo satysfakcji, jak nam podczas jego przeprowadzania. Z popularnym „Letkim” znamy się już kilka lat i do naszej rozmowy przymierzaliśmy się dość długo. Przyszedł jednak moment, kiedy trzeba było sobie jasno powiedzieć – dajemy to na papier!
Arek nie lubi owijać w bawełnę, a jego wypowiedzi charakteryzuje stanowczy ton, zawsze z kropką na końcu zdania. Poglądy muzyka są skonkretyzowane i wiadomo, że tym samym niektórym mogą nie przypasować do gustu, ale dzięki temu mamy obraz człowieka, który wie, o czym mówi, nie jest galaretowatą osobowością, która stara się nikomu nie nadepnąć na odcisk i używa rozmytych frazesów bezpiecznych politycznie. Brakuje takich ludzi w naszym świecie, dlatego rozmowa obejmowała nie tylko tematy typowo perkusyjne. Usiedliśmy w jednym z krakowskich hoteli przed występem Hunter na tegorocznych Juwenaliach. Krzątający się obok Daray sprawdzał się jako kelner, donosząc nam odpowiednie napoje do stolika, piwko dla Perkusisty i wodę dla Letkiego. Wiadomo, przed koncertem trzeba działać na spokojnie. Rock and roll można uskuteczniać dopiero po zejściu ze sceny.
Perkusista: Jest jakaś różnica między pracą w zespole a pracą w policji?
Arkadiusz Letkiewicz: Diametralna (śmiech)! W życiu tylu spontanów w policji nie widziałem, jak tutaj w zespole w ciągu jednego dnia.
Myślałem, że jest odwrotnie…
Nie. W policji logika musi górować zdecydowanie nad spontanem. To zbyt odpowiedzialna służba, realizująca zadania z zakresu naszego wspólnego bezpieczeństwa. Muszą dominować zgodne z prawem procedury. Wiem, że ostatnio policja zaliczyła kilka potwornych wpadek, ale to wynika przede wszystkim z braku szkoleń i negatywnego doboru do służby. Obserwuję te zjawiska z przerażeniem. Niestety, za moich czasów też była taka tendencja, żeby wszelkie dziury w budżecie w pierwszej kolejności łatać poprzez zmniejszenie wydatków na szkolenie i doskonalenie zawodowe policjantów. Walczyłem z tym całe życie zawodowe, ale politycy nie rozumieli, że to droga ku katastrofie, tylko odłożonej w czasie. Dla nich ważniejsze było tu i teraz, a potem niech się inni martwią. Mam wrażenie, że teraz to już problem strukturalny. Zwłaszcza, że druga przyczyna tych „wpadek” to ciągłe obniżanie wymagań dla kandydatów do służby w policji. A pamiętajmy, że otoczenie się bardzo dynamicznie zmienia. Przestępcy są bardzo kreatywni i zawsze są krok przed policją. Myślę, że obecne kierownictwo skupia się na tym, żeby ten dystans przynajmniej się nie zwiększał.
Trochę analogicznie jest w muzyce, jeżeli chodzi o edukację państwową, gdzie są obcinane fundusze na edukację muzyczną. Na szczęście mamy jeszcze inicjatywy prywatne.
Na całe szczęście, gdyby tego nie było, to wszystko by już chyba upadło. Teraz jest taka tendencja, że politycy wyznaczają kierunki, trendy i jeszcze wmawiają, co powinniśmy robić, co czuć i jak przeżywać. A niestety wydawanie pieniędzy budżetowych od nich zależy. Kultura jest sankcjonowana i szufladkowana, co oznacza, że tylko wybrany rodzaj twórczości będzie wspierany, a inne nie. Wszyscy wiemy, o czym mówię. Zresztą to żadna tajemnica, że w tej chwili dominuje kult, związany z martyrologią, wiarą, kościołem i wszystkim, co wokół tego. Natomiast swoboda dla twórców, którzy od tego odbiegają, będzie ograniczana. Jeżeli nie w sposób bezpośredni, czyli poprzez szykany, nakazy i zakazy, to właśnie poprzez brak finansowania. W efekcie twórcy nie będą mogli się ani przebić, ani zrealizować założonych celów. A kultura musi być różnorodna. Każdy ma prawo coś dla siebie znaleźć.
Może dzięki temu rock odzyska ten swój blask, głos buntu i walki, z którego zawsze był znany. Zawsze musieliśmy kombinować i przemycać pewne wątki. Myślisz, że jest jeszcze miejsce na coś takiego?
Wygląda na to, że nowi fani muzyki rockowej wręcz nie chcą zawoalowanych treści i czegoś tam przemyconego między wierszami, tylko chcą bezpośrednio pewne rzeczy usłyszeć i niekoniecznie te, o których ja i ty w tej chwili myślimy. Oni chcą więcej luzu. Dla mnie takim przykładem jest chociażby Nocny Kochanek, który ma teksty prześmiewcze i jak widać po frekwencji na koncertach, ludzie tego oczekują. Może trzeba wyrażać się w sposób prosty? Młodzież generalnie nie czyta książek i widocznie słabo rozwijają się ich części mózgu, odpowiedzialne za wyobraźnię (śmiech). To wszystko, co przemycamy w naszych tekstach w Hunterze, może już nie ma sensu. Tylko czy Paweł to udźwignie? (śmiech). Z drugiej strony nagraliśmy bardzo zaangażowany utwór „Niewolność”, który można interpretować jednoznacznie, ale nie widać było jakichś głębszych refleksji. Traktowany jest po prostu jako kolejny utwór Huntera, który być może jest bardziej melodyjny.
Myślisz, że to przez brak czasu i pęd świata?
To rezultat wielu przyczyn. Z jednej strony konsumpcjonizm, brak czasu na refleksję, a z drugiej strony mam wrażenie, że są coraz mniejsze oczekiwania. Chodzi mi o poziom tych oczekiwań. System edukacji też nie pomaga. Programy w szkołach są przeładowane i wszystko skupia się jedynie na przyswajaniu wiedzy. Już nie ma czasu na to, żeby młodzież wyposażyć w narzędzia, umożliwiające im samym dojście do pewnych kwestii. I nie chodzi mi tu o Internet. Ponadto ideologizacja życia publicznego. Obecna sytuacja w kraju przypomina mi (zachowując proporcje) czasy po rewolucji październikowej w Rosji. To wszystko jest bardzo przygnębiające.
Nocny Kochanek to jest takie metalowe disco polo.
Podobno niektórzy tak to określają. Ja nie oceniam. Chłopaki mają swoje 5 minut i niech to wykorzystują na maksa!
Mitloff to fajnie ujął, kiedy wspomniałem o tego typu zespołach. Skwitował: „Takich mamy teraz fanów metalu”.
Właśnie o tym mówię, te oczekiwania są teraz inne. Kiedyś metal miał być mroczny, miał pokazywać jakieś drugie dno. Fani chcieli różnorodności, interpretacji. Sam pamiętam, jak podchodzili do mnie po koncertach i pytali, co Paweł rozumie przez takie czy inne sformułowanie w tekście lub grze słów. Oczywiście w większości przypadków odsyłałem ich do Pawła. W tej chwili nie ma chyba czasu na domysły, trzeba zaśpiewać i powiedzieć prosto z mostu, że ta jest głupia, ta jest brzydka, a ktoś tam jest psychiczny lub garbaty.
Może tak jest, że oni się z tym identyfikują, biorą to do siebie. Jak to mówił Piłsudski: „Kto nie był za młodu buntownikiem, to na starość będzie sku*wysynem”.
Ja na szczęście byłem buntownikiem.
Jak ty się odnalazłeś w Hunterze w ogóle?
To był przypadek. Ja i Paweł jesteśmy ze Szczytna i chodziliśmy do tego samego liceum, z tym, że ja grałem wtedy w innej kapeli, a Paweł zakładał Huntera. To był początek lat 80. Znaliśmy się, ale funkcjonowaliśmy na dwóch różnych płaszczyznach, bo on szedł w stronę metalu, a ja w Black Sabbath, czyli ja hard rock. Słuchałem też bardzo dużo rocka progresywnego, jak Genesis czy Yes. Pewnie dlatego nie złożył mi nigdy wcześniej propozycji wspólnego grania (śmiech). Ale i tak nasze drogi się co jakiś czas przeplatały, widywaliśmy się, ale nigdy nie rozmawialiśmy na temat zespołu czy grania. Pewnego dnia do nas na wieś, do Szczytna, zawitało Lato z Radiem i przyjechał Paweł Kukiz i Piersi. Z Kukizem znamy się od wielu lat i czasami z nim grywałem na koncertach na bębnach. No i wtedy w Szczytnie też zagrałem, chyba cztery kawałki. Po koncercie podszedł do mnie Paweł i powiedział: „Mamy taką sytuację, że Grzesiek Sławiński będzie prawdopodobnie odchodził z zespołu… Mógłbyś z nami zacząć przegrywać próby?”. Byłem na miejscu, w Szczytnie, to było jeszcze przed płytą HellWood. Powiedziałem, że nie ma sprawy i zaczęliśmy próby.
Potem doszedł do zespołu Darek i był taki moment, że w Hunterze było trzech perkusistów (śmiech). Były sytuacje, że oprócz prób musiałem grać koncerty. Na szczęście, w większości przypadków, były to koncerty klubowe. Niestety, później zaczęły się też festiwale, juwenalia, więc to był dla mnie stres potężny. Zawsze kibicowałem Hunterowi, bo to zespół ze Szczytna. Natomiast nigdy nie analizowałem tych utworów pod kątem tego, że mam je zagrać (śmiech). Okazało się, że to wcale nie są takie proste utwory, są dosyć złożone i trzeba było poświęcić wiele czasu, żeby się nauczyć je grać. Były też śmieszne sytuacje, kiedy w czasie ogrywania prób z Hunterem mówiłem chłopakom, że jak będzie koncert to muszą znaleźć jakiegoś profesjonalnego perkusistę. Wiem, że Paweł znalazł trzech, którzy oczywiście byli chętni i za miesiąc mieli być gotowi do gry. Jednak po dwóch tygodniach przysyłali maile, że przeanalizowali materiał i nie dadzą rady. W efekcie ja musiałem grać. Wiesz, jak nie masz punktu odniesienia, to czujesz się dobrze, ale jak punktem odniesienia jest Darek, który jest cyborgiem na perkusji (śmiech), to sam fakt, że usiądziesz za bębnami i wiesz, że wszyscy chcą, żebyś zagrał jak on, to łydki drgają.
To tak, jak w Vaderze, bo wszyscy byli porównywani do Docenta.
To jest dokładnie to samo. Ja nigdy nie miałem aspiracji, żeby Darka zastępować w sensie profesjonalnym. Zawsze zakładałem, że wszyscy, skoro wiedzą, że gram za Darka, to na pewno to będzie inaczej zagrane, ale mimo wszystko zawsze miałem stres z tego tytułu. Nawet teraz, jak jest taka sytuacja, że planujemy koncerty, to pytam Darka, czy będzie na pewno, czy nie będzie takiej sytuacji, że będę musiał go zastąpić. Teraz na szczęście Darek będzie grał z nami cały czas. Najgorsza sytuacja jest dla mnie wtedy, jak się tydzień przed koncertem okazuje, że mam grać, bo wtedy nie dość, że nie śpię co noc ze stresu, to jeszcze cały dzień muszę ćwiczyć (śmiech).
Czasem jest tak, że wskakujesz na kilka utworów za Darka.
Teraz już nie, ale był taki czas, że rzeczywiście się zmienialiśmy podczas koncertów.
Pamiętam, jak graliście w Hard Rocku. Stałem przy barze, wy tam gracie, a tu nagle Darek podchodzi...
Wtedy w Hard Rocku to był taki ukłon w stronę kolegów po fachu. Byłem Zastępcą Komendanta Głównego Policji i sporo policjantów przyszło na ten koncert. Chcieli zobaczyć, że rzeczywiście umiem coś grać na tych bębnach i faktycznie wtedy Darek zagrał pierwszą połowę koncertu, a ja drugą.
Nikt nigdy nie używał twojej gry w zespole jako argumentu w czasie rozmów w policji?
To jest głębszy temat. Na początku była euforia. „Komendant Główny Policji gra w zespole. To świetny przykład na to, że policjanci mają pasje i mogą je w policji realizować, nawet będąc na takim stanowisku”. Wielu mówiło, że to fantastycznie ociepla wizerunek policji. Wielu moich przyjaciół, znajomych poklepywało mnie po ramieniu i mówili, że świetna sprawa. Ale potem sytuacja się zmieniła. Poszedł sygnał z góry, że jednak „nie wypada” i ci sami nagle zmienili zdanie o 180 stopni. Okazało się, że to wstyd, że Hunter to jest zespół satanistyczny, że nie wypada oficerowi policji, pułkownikowi…
To wyobraź sobie, jakby ta sytuacja stała się teraz?
No chyba, że grałbym w jakiejś kapeli dla Radia Maryja! Dzisiaj, jako policjant grający z Hunterem, pewnie bym poszedł odsiedzieć na 2-3 lata (śmiech).
Odsiedzieć! (śmiech)
No tak, nie byłoby „letko”. Generalnie na początku nie mogłem się w tym odnaleźć, w tym medialnym show. Dlatego, że byłem atakowany codziennie o wywiad, spotkania, rozmowy. Byliśmy wielokrotnie w telewizji i jak byłem pytany o sprawy policyjne plus muzykę to było ok, ale jak szedłem na wywiad jako Zastępca Komendanta Głównego Policji w mundurze, a dziennikarze pytali tylko o grę w zespole, to źle się z tym czułem i wiedziałem, że w tym momencie liczba osób, które mnie znienawidzą, będzie coraz większa i będzie rosła proporcjonalnie do ilości programów tego typu.
Życzliwych nie brakuje.
Przez całe życie miałem wielu życzliwych, a zwłaszcza jednego byłego funkcjonariusza SB, który wysłał co najmniej kilkaset anonimów, których byłem głównym bohaterem. Wysyłał je do nieprawdopodobnej liczby instytucji. Że go żółć nie zalała? (śmiech)
Przychodzisz z wielkiej polityki, bo bycie Zastępcą Komendanta Głównego Policji, to jest już temat ministerialny. Jesteś już z tym oswojony i patrząc na tego typu muzykę to jest to po prostu zabawa.
Trochę tak. Jestem bardzo uodporniony przez to, co przeszedłem, zanim odszedłem z policji. Gra w Hunterze to naprawdę frajda i wspaniałe chwile.
Wspominając ten etap w twoim życiu, wspominasz go z jakimś niesmakiem, ulgą, z lekkim uśmiechem pobłażania?
Praca w policji to była dla mnie też swego rodzaju pasja. Świetnie się tam realizowałem. Dzisiaj można na mój temat różne rzeczy mówić, ale jak ktoś zobaczy, czego dokonałem w policji, to musi być obiektywny w tym momencie. Chociażby patrząc na Wyższą Szkołę Policji, którą przez 4 lata kierowałem. Pozyskałem 130 milionów środków zewnętrznych, wybudowałem bibliotekę, centrum analityczno-badawcze i poprawiłem całą infrastrukturę Uczelni. Pozyskałem fantastyczną kadrę naukową. Jak obejmowałem stanowisko rektora, Uczelnia kształciła na poziomie licencjata. Jak odchodziłem – mieliśmy uprawnienia do nadawania stopnia doktora.
A co z kobietami w policji?
Wbrew temu, co niektórzy mówią, ja uważam, że kobiety mają dar analityczny i idealnie sprawdzają się w służbie kryminalnej. Kobiety mają naprawdę duży potencjał, a często kojarzy się policjanta z kimś, kto chodzi po ulicy i wali pałą w razie czego. Policja to jest mnóstwo różnych złożonych zagadnień i problemów, w których policjanci uczestniczą i nie muszą chodzić po ulicy, żeby je rozwiązywać. Kobiety ponadto są bardziej dokładne, bardziej „upierdliwe” (to wiem, bo jestem żonaty) i jak się czegoś uczepią to okazują się bardzo skuteczne.
A co do twojej działalności w Szczytnie to pewnie pojawiły się komentarze, że nakradłeś.
No tak, zwłaszcza, że to były pieniądze unijne, więc na 100% (śmiech). Jak zaczynałem te wszystkie inwestycje to od razu poprosiłem CBA o ochronę antykorupcyjną. Po to, żeby właśnie tego typu tekstów nie było. Doskonale wiedziałem, że sprawdzają wszystkie nasze działania, żeby nie było żadnych wątpliwości.
Czy któryś z tych elementów przydaje ci się w rock’n’rollu?
Wiesz, ja do gry mam bardzo duży dystans. Sprawia mi to wielką frajdę i nie gram dla pieniędzy. Powtarzam to po raz kolejny, a chłopaki z Huntera mogą potwierdzić, że nigdy nie wziąłem ani złotówki za żaden koncert czy płytę. Z tego powodu stać mnie na to, żeby traktować to jako pewnego rodzaju zabawę. Koncerty, spotykanie się z fanami, a od kiedy zaczęliśmy z Pawłem śpiewać razem na scenie, gdzie wspomagam go wokalnie, to już w ogóle jest dla mnie wielka frajda, bo nie siedzę za bębnami i widzę bezpośrednio reakcję publiki.
Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z Darkiem?
To było chyba w sali prób, nie pamiętam dokładnie. Wiem na pewno, że kiedy usłyszałem, jak Darek zagrał bębny na HellWood to mi gacie opadły i na jakiś czas musiałem przestać grać na perkusji (śmiech).
Myślałem, że to cię zmobilizowało…
Przeszedłem traumę i chciałem popełnić samobójstwo – żarcik. Wiesz, ja te kawałki ogrywałem i nagle taki cios! Wtedy zacząłem pić (śmiech).
Te twoje słynne nalewki… Nawet Meinl o nich słyszał.
Faktem jest, że próbuję od wielu lat stworzyć coś wielkiego (śmiech). Praca ta wymaga wielu prób, a co za tym idzie trzeba non stop próbować. Koledzy dzielnie mi pomagają w ulepszaniu receptur. Cały czas dążę do ideału. Mam takie 2-hektarowe siedlisko. Tam powstały dwie nasze płyty, czyli Królestwo i Imperium. To miejsce jest też źródłem wielu składników do nalewek. Oprócz owoców są na przykład choinki. A ze świeżych pędów wychodzi znakomity syrop na kaszel (śmiech). Rzeczywiście, kilka butelek pojechało też do firmy MEINL.
Powiedz mi, jaka jest historia munduru, który masz na scenie?
Jako policjant zbierałem czapki policyjne z innych krajów. Jak zostałem zastępcą komendanta, przyjechała delegacja i przywiozła mi ten mundur. Okazało się, że przygotowali się do wizyty, ponieważ mundur był specjalnie uszyty dla mnie – na mój rozmiar. Wtedy skojarzyłem, dlaczego mój kolega mnie mierzył kilka razy miesiąc wcześniej. Mówił, że chodzi o statystykę (śmiech).
Jak to było z tym twoim konceptem na scenie? Jak to ewoluowało?
Zwyciężyła miłość do munduru (śmiech). Po pierwsze mundur mi się podobał, a po drugie musiałem się wyróżniać. Ja muszę w Hunterze być najważniejszy, najbardziej rozpoznawalny i najpiękniejszy, bo całe życie taki byłem (śmiech). Oczywiście siedząc za bębnami mundur mi przeszkadzał, ale na scenie już czułem się swobodnie. Jeżeli chodzi o zestaw to była też jakaś ewolucja. Zagraliśmy kilka koncertów na dwa zestawy perkusyjne. Inspirowaliśmy się Pulsem Pink Floyd, ale logistycznie to było bardzo skomplikowane, chociaż robiło fajne wrażenie. Dlatego teraz gramy z perkusją i zestawem perkusyjnym.
To, że teraz też śpiewam, to przypadek (wiele ich było w moim życiu). Paweł przygotowywał chór i mieliśmy wspólną próbę. Jak chór zaczął śpiewać, to ja zacząłem śpiewać z nimi te nasze kawałki, na co Paweł powiedział: „Kurde, całkiem nieźle ci to idzie, to może spróbujemy coś na scenie?”. Tak się właśnie zaczęło, najpierw wspomogłem go w jednym utworze, potem drugim, trzecim, a potem zaczęliśmy się już dzielić. Teraz śpiewam nawet niektóre kawałki sam, ale tylko po niemiecku (śmiech). W przyszłym roku jadę w trasę solową i będę tylko Rammsteina śpiewał (śmiech).
Nie dostawałeś ofert współpracy w związku z kumulacją swojej kariery policyjnej i zespołowej od innych artystów?
No właśnie tego nie rozumiem. Wyobraź sobie, że nie (śmiech).
Śledzisz w ogóle nasze środowisko perkusyjne?
Oczywiście, że śledzę! Nie ukrywam, że kiedyś na moment pojawiło mi się takie światełko, że może coś z tego będzie, ale nie pozwoliły ograniczenia i naleciałości z wcześniejszych lat – w latach 80-tych grało się zupełnie inaczej na perkusji. Za cholerę nie mogę się pozbyć tych moich przyzwyczajeń. Darek mi parę razy pokazywał różne rzeczy, ale nie mogę się przełamać. Człowiek ma pewne schematy w głowie i w mięśniach, ciężko się tego wyzbyć. A ja nie mam tyle czasu, żeby teraz siedzieć dniami i nocami i od nowa uczyć się grania na perkusji.
Jesteś w stanie powiedzieć z podniesioną głową: „Jestem perkusistą”?
Nie, ja na pewno tego nie powiem. Bez przesady. Cały czas mam świadomość swoich wad i niedociągnięć. Myślę, że jeżeli ktoś by powiedział, że jestem perkusistą, to na pewno musiałby dodać, że bardzo przeciętnym (śmiech). Oczywiście chciałbym bardzo, żeby ktoś kiedyś (na trzeźwo) tak o mnie powiedział. To byłby zaszczyt dla mnie.
Mało kto ma taką pozycję jak ty, robisz to dla zabawy i robisz to dobrze.
Generalnie, jak już coś robię, to staram się to robić dobrze. To nie jest jakiś slogan, tylko faktycznie tak jest. Jednak notoryczny brak czasu nie pozwala mi na dojście do poziomu, jaki bym chciał osiągnąć. Nadrabiam tym, że non stop słucham muzyki. W samochodzie, w domu, cały czas i to nie tylko metalu, ale jazzu, muzyki elektronicznej i różnych innych. Różne rytmy i mnóstwo rzeczy poznawczych dla mnie. Moi znajomi widzą, że mam płyty od klasyki do death metalu i mówią, że jestem trochę skrzywiony, bo przecież to jest nienormalne. Ja słucham wszystkiego, bo zawsze z każdej muzyki można coś fajnego zaczerpnąć. To, jakiej muzyki słucham w danym momencie, zależy od nastroju. Jak chcę się wyluzować, to sobie włączam na przykład Klausa Schulze i odlot, a jak się czasem wku*wię, to najczęściej Dimmu sobie wrzucam – poważnie! Czasem potrzebuje posłuchać blastów.
Czyli starasz się cały czas coś wnosić do tego zespołu pod kątem muzycznym?
No tak, staram się. Coraz więcej jest mojego wokalu w utworach, nie tylko covery Rammsteina na koncertach. Są też partie specjalnie przygotowane, które śpiewam tylko ja.
Czego w takim razie możemy się spodziewać po nowej płycie?
Jesteśmy w trakcie pracy nad nową płytą i powiem szczerze, że sam nie wiem, czego się możemy po niej spodziewać. Utwory, które przegrywaliśmy na próbach, dopiero nabierają kształtu. Zawsze czuję niedosyt, jak nie jestem w stanie ocenić całego materiału, a w tej chwili nie mogę tego zrobić. Paweł ujawnia linię melodyczną wokalu na końcu, jak już nagrane są bębny i gitary. A wokal jednak może bardzo zmienić cały utwór.
To powiedz nam jeszcze o twojej współpracy z Meinlem.
To był kolejny przypadek w moim życiu (śmiech). Graliśmy koncerty i zacząłem kupować sprzęt, ale w którymś momencie Darek powiedział: „Wiesz co? Przecież to jest też fajna sprawa dla Meinla, jeżeli będziesz na tym sprzęcie mógł grać.” A jaki sprzęt kupiłem za własne pieniądze, żeby grać w Hunterze? No właśnie Meinla. Zacząłem od jakiegoś conga, kupiłem zestaw, statyw i parę innych rzeczy. Darek sprokurował spotkanie z Marcusem i on od razu powiedział, że jest zainteresowany i żebym podał, co sobie życzę. Więc ja oczywiście, jak każdy Polak, byłem bardzo skromny… Czego do dzisiaj żałuję (śmiech). Wymyśliłem parę rzeczy, które by mi się przydały, żeby stworzyć swoje stanowisko perkusyjne. To dosłownie było kilka rzeczy, bo część już miałem. Dorzuciliśmy jeszcze ze trzy blachy – absolutne minimum. Gdybym dzisiaj miał wybierać, to już bym to zrobił inaczej (śmiech). Naturalnie żartuję w tej chwili, bo to, co mam, to jest optymalny zestaw.
A gdybyś dostawił centralę?
My się już ledwo mieścimy na scenie, a poza tym byłby problem z transportem. To, co widać na scenie, to nie jest wszystko, trochę tego sprzętu jeszcze jest. Generalnie współpraca z Meinlem świetnie się układa. Jeździmy na wszystkie Meinl Festivale, a jak pojawią się nowości, to zawsze jest pytanie, czy chciałbym je przetestować. Na ostatnim festiwalu miałem nawet swoje 2 minuty, kiedy zapowiadałem występ Arica Improty. Zresztą relacja z Meinlem nie jest jedynie na płaszczyźnie biznesowej. Mamy bardzo przyjacielskie relacje. Jak jedziemy do centrali w Gutenstetten, to wszystko wygląda, jakby to było spotkanie rodzinne. Podobną atmosferę staramy się stworzyć podczas ich wizyt u nas w Polsce.
Jak sobie radzisz ze stresem przed występami przed publicznością?
Nie mam tego problemu, ponieważ mam doświadczenie. Jestem nauczycielem akademickim i czasem muszę prowadzić wykłady dla kilkuset osób na auli, więc dla mnie to nie ma znaczenia.
Nadal prowadzisz zajęcia?
Oczywiście. Jestem profesorem zwyczajnym w Akademii WSB w Dąbrowie Górniczej. Ale tu ciebie zaskoczę. Nie uczę studentów gry na perkusji, a umiejętności zarządzania organizacjami.
Materiał przygotowali: Maciej Nowak i Magdalena Dudek
Zdjęcia: Romana Makówka