Pod lupą - A-ha - Take On Me
Pod lupą
Dodano: 25.09.2015
Podejrzewam, że bez trudu przywołasz w głowie obraz swojego perkusyjnego idola.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Nieważne, czy jest on jeden, czy może cały tuzin - nasza wyobraźnia często podsuwa nam ich widok i to zupełnie automatycznie - kiedy gramy, gdy myślimy o muzyce, w chwili, gdy wkraczamy na scenę, czy wtedy, gdy słuchamy ulubionych kawałków, w których gra właśnie ON... Długie włosy? Broda? A może tatuaż na prawym ramieniu? Muskularny lub wątłej budowy? Schludnie ubrany, a może w typie niedbałego rockandrollowca, starannie, jak przystało na takich... nieuczesany?
I choć sami siebie przekonujemy, że to muzyka jest najważniejsza, no ale... gdyby nie jego charakter i osobowość, nie moglibyśmy się z nim utożsamiać tak bardzo i często, tak potajemnie i tak całkowicie po swojemu...
Jeśli wyobraziłeś sobie już swego mistrza to bardzo dobrze, bo tym razem inaczej - nie będzie idola ani guru, bo główny bohater… Hm, właściwie to kim on jest? Jakoś tak specjalnie nikt o nim nie mówi, nie ma go na plakatach i nawet nie wiemy, czy grywa bez koszulki.
W tym cyklu omawiam utwory, które przeszły do historii - takie, które wydają mi się ważne, cenne, czasem niedocenione albo też takie, o które pytają mnie inni. Za daną partią instrumentalną zwykle kryje się jej autor - perkusyjny gwiazdor - mniej lub bardziej znany. A co, jeśli ścieżka bębnów jest dziełem produkcji? Doskonale znana, całkiem żwawa i nieźle bujająca, ale jednak stworzona sztucznie w muzycznym laboratorium?
Istnieją bowiem utwory obok których trudno przejść obojętnie, a ich rytmiczna energia i porywający puls niejedną parę nóg błyskawicznie kierują na parkiet. Taneczne hity z lat 80 ubiegłego wieku porywały nie tylko melodyjnością, ale i rytmem, a charakterystyczny ich beat od razu pozwalał odgadnąć "Co to i kto to".
I wszystko byłoby "cacy", gdyby nie nasz idol - bo przecież ON faktycznie jest, nie jest wymyślony, czy wyprodukowany - gra dla nas, poci się dla nas... A co z rytmami, które wymyślił ktoś bardziej nieokreślony? Czy są gorsze dlatego, że nie potrafi my skojarzyć ich z konkretną twarzą lub fryzurą? Jeśli faktycznie muzyka jest najważniejsza - a i tak stworzyli ją ludzie o takim samym zestawie chromosomów, jak ci, których znamy z estrady - to co sprawia, że na pewne utwory patrzymy z lekką pogardą? Może ich komercyjność i to, że na stałe wpisały się w dyskotekowy repertuar? I tu zaczyna się robić odrobinę niezręcznie. Mój znajomy pianista Andrzej opowiadał, że w czasach jego młodości na dyskotekach puszczano Herbie Hancocka. Dziś wydaje się to nie do pomyślenia, a my po latach patrzymy z niedowierzaniem, doceniając ówczesną kulturę muzyczną, która w tamtym czasie wydawała się całkiem oczywista i zwyczajna. Tylko jak będzie kiedyś, za 10 lat, gdy muzyka obierze formę nam nieznaną? Może wtedy doceni się wartość dzisiejszego repertuaru, który dopiero dojrzeje muzycznie tak, jak dobre wino, które swoje musi odstać?
Dzisiejszy bohater - utwór "Take On Me" grupy A-ha - jest takim właśnie dziełem produkcji. Nagrany wiele lat temu, jednych może inspirować, dla innych być banalny, ale może jednak warto doszukać się cennych treści w piosence z tamtych lat? Kawałek jest przedstawicielem bogatej w latach osiemdziesiątych rodziny hitów disco-popowych, możemy więc odnaleźć wiele analogicznych do niego produkcji, jak choćby "Footloose" czy "Walking on Sunshine" - różniących się wprawdzie rytmem, ale o podobnej koncepcji i budowie.
Starannie zaaranżowany utwór, jak przystało na tamte lata, może dać nam cenne treści odnośnie pracy z coverami - jak ściągać partie wykonawcy i na co zwracać uwagę podczas budowania własnych aranżacji?
No właśnie, zwróćmy ją najpierw na intro utworu, w którym pojawia się znany światu temat klawiszowy, a przy okazji całkiem ciekawy groove. Przykład 1:
To, że stopa podbija wyraźnie partię tematu to jedno. To, że forma intro jest trójfrazowa, a nie cztero - to drugie (3x4 takty, zamiast 4x4), ale - wytrawny słuchacz wysłyszy coś jeszcze... Charakterystyczne akcenty na hi-hacie (lub bardziej instrumencie imitującym hi-hat), tak powtarzalne, co i nadające ten niepowtarzalny smak - zwróć uwagę zwłaszcza na ostatni akcent w takcie (4i), bo on jeszcze później przysporzy nam małego kłopotu... Dość niewygodne, choć ciekawe muzycznie są dwa akcenty na hi-hacie w drugim takcie przebiegu (czwarta i piąta ósemka taktu), nakładające się z dwiema ósemkowymi stopami (piąta i szósta ósemka). Daje to ciekawy muzycznie efekt, a i niejednemu przysporzy nieco kłopotu, jakże przydatnego w rozwoju swoich technicznych umiejętności.
Przebieg podziału zmienia się nieco w takcie 9 i 11 intra - ze względu na objętość treści artykułu ograniczyłem się do jedynie 4 taktów zapisu nutowego. W takcie 9 i 11 zrezygnowano jednak ze stopy na 2i, zachowując przy tym niezmienny schemat akcentów na hi-hacie, a na koniec 12stego taktu słyszymy całkiem efektowne, choć bardzo proste wypełnienie - dwie ósemki na werblu (3,3i) i dwie na stopie (4,4i) + hi-hat ósemkowo (usłyszysz to w nagraniu). O ile w części instrumentalnej perkusja (stopa) bazowała na melodii, podkreślając jej przebieg, w pojawiającej się zwrotce będziemy pracować już ściśle sekcyjnie - budujemy solidną strukturę z basem (lub też synth bassem, jak kto woli...). Przykład 2:
Gęste rozpędzenie na początku taktu (3 stopy ósemkowe obok siebie), później lekka "dziura" (brak stopy przed 4) i obfite podbicia (m.in. vocalu) na "i". Do tego znów forma nie jest czwórkowa (3 x 4 takty w zwrotce). Dwa ostatnie takty po raz kolejny łamią mechaniczny schemat beatu - ósemkowo, ale całkiem oryginalnie - nałożenie na siebie trzech instrumentów w takcie 11tym na 4i (stopa, werbel, crash) i później znany nam już z intro schemat 4 ósemek na koniec 12 taktu - tym razem z dodanymi do werbla tomami na 3 oraz 4. I wszystko byłoby dość oczywiste i banalne, gdyby nie pewien malutki drobiazg - pojawiający się stale akcent na hi-hacie co cztery takty na 4i - jak za chwilę się przekonamy, nie tylko w intro i zwrotce, ale w całym utworze! Czy to celowy zamysł? Na pewno, tylko … dlaczego właśnie tam? Można by wysnuwać różne teorie spiskowe na ten temat, ale może po prostu autor miał taki kaprys? Będzie to jednak całkiem pożądane, jeśli wiernie odzwierciedlimy ten szczegół swoją grą, grając ów akcent tak, jak w oryginale - jakość tkwi w szczegółach, nawet jeśli czasem nie do końca są zrozumiałe.
Jedną z najbardziej intrygujących części utworu wydaje się być jednak refren - ciekawy rytmicznie, zróżnicowany i całkiem niebanalny jak na tej rangi evergreena. Przykład 3:
Początkowy rozpęd (3 ósemki stopą na początku taktu) i później miarowe "kołki" - stopa ćwierćnutowa przez trzy i pół taktu, cały czas jednak z zachowaniem nieszczęsnego akcentu na 4i (ten dziwny akcent coraz bardziej wygląda na jakiś niezrozumiały nam przekaz podprogowy...).
No i wreszcie pojawia się to, co najciekawsze - w 13 takcie nagły half-time - rytm "spowalnia" za sprawą przesunięcia werbla z 2 i 4 na 3, przyspieszając dopiero chwilę później, w takcie 16tym, w którym ekspresję budują - jak zwykle dotąd - ósemki grane na werblu (3,3i,4,4i) i tomie (tym razem na 4,4i).
Co się jednak okazuje? Zostaliśmy schwytani we własne sidła aranżacyjnej konsekwencji! No bo jak tu zagrać niezmienny akcent na 4i, skoro w takcie 16tym wykorzystaliśmy już wszystkie dostępne nam ręce (werbel i tom na 4i)?
I tu z pomocą przychodzi nasza kreatywność (oraz noga hi-hatowa) - możemy przeto akcent zagrać inną kończyną. Wiadomo, że brzmienie już nieco się zmieni, że będzie trochę niewygodnie, a nawet nieswojo. No, ale o to czasem chodzi - by było inaczej, nieco dziwnie, by dać się trochę zaskoczyć, muzycznie sprowokować, ale tylko po to, by osiągać więcej i by to muzyka sprawiała, że wszystko inne dopasujemy, bo wtedy technika staje się tylko środkiem, a główny nasz cel - nawet, jeśli jest utworem sprzed lat - osiągnie wtedy całkiem nowy wymiar.
Paweł Ostrowski
Programowanie i dogranie talerzy: Paul Waaktaar-Savoy
I choć sami siebie przekonujemy, że to muzyka jest najważniejsza, no ale... gdyby nie jego charakter i osobowość, nie moglibyśmy się z nim utożsamiać tak bardzo i często, tak potajemnie i tak całkowicie po swojemu...
Jeśli wyobraziłeś sobie już swego mistrza to bardzo dobrze, bo tym razem inaczej - nie będzie idola ani guru, bo główny bohater… Hm, właściwie to kim on jest? Jakoś tak specjalnie nikt o nim nie mówi, nie ma go na plakatach i nawet nie wiemy, czy grywa bez koszulki.
W tym cyklu omawiam utwory, które przeszły do historii - takie, które wydają mi się ważne, cenne, czasem niedocenione albo też takie, o które pytają mnie inni. Za daną partią instrumentalną zwykle kryje się jej autor - perkusyjny gwiazdor - mniej lub bardziej znany. A co, jeśli ścieżka bębnów jest dziełem produkcji? Doskonale znana, całkiem żwawa i nieźle bujająca, ale jednak stworzona sztucznie w muzycznym laboratorium?
Istnieją bowiem utwory obok których trudno przejść obojętnie, a ich rytmiczna energia i porywający puls niejedną parę nóg błyskawicznie kierują na parkiet. Taneczne hity z lat 80 ubiegłego wieku porywały nie tylko melodyjnością, ale i rytmem, a charakterystyczny ich beat od razu pozwalał odgadnąć "Co to i kto to".
I wszystko byłoby "cacy", gdyby nie nasz idol - bo przecież ON faktycznie jest, nie jest wymyślony, czy wyprodukowany - gra dla nas, poci się dla nas... A co z rytmami, które wymyślił ktoś bardziej nieokreślony? Czy są gorsze dlatego, że nie potrafi my skojarzyć ich z konkretną twarzą lub fryzurą? Jeśli faktycznie muzyka jest najważniejsza - a i tak stworzyli ją ludzie o takim samym zestawie chromosomów, jak ci, których znamy z estrady - to co sprawia, że na pewne utwory patrzymy z lekką pogardą? Może ich komercyjność i to, że na stałe wpisały się w dyskotekowy repertuar? I tu zaczyna się robić odrobinę niezręcznie. Mój znajomy pianista Andrzej opowiadał, że w czasach jego młodości na dyskotekach puszczano Herbie Hancocka. Dziś wydaje się to nie do pomyślenia, a my po latach patrzymy z niedowierzaniem, doceniając ówczesną kulturę muzyczną, która w tamtym czasie wydawała się całkiem oczywista i zwyczajna. Tylko jak będzie kiedyś, za 10 lat, gdy muzyka obierze formę nam nieznaną? Może wtedy doceni się wartość dzisiejszego repertuaru, który dopiero dojrzeje muzycznie tak, jak dobre wino, które swoje musi odstać?
Dzisiejszy bohater - utwór "Take On Me" grupy A-ha - jest takim właśnie dziełem produkcji. Nagrany wiele lat temu, jednych może inspirować, dla innych być banalny, ale może jednak warto doszukać się cennych treści w piosence z tamtych lat? Kawałek jest przedstawicielem bogatej w latach osiemdziesiątych rodziny hitów disco-popowych, możemy więc odnaleźć wiele analogicznych do niego produkcji, jak choćby "Footloose" czy "Walking on Sunshine" - różniących się wprawdzie rytmem, ale o podobnej koncepcji i budowie.
Starannie zaaranżowany utwór, jak przystało na tamte lata, może dać nam cenne treści odnośnie pracy z coverami - jak ściągać partie wykonawcy i na co zwracać uwagę podczas budowania własnych aranżacji?
No właśnie, zwróćmy ją najpierw na intro utworu, w którym pojawia się znany światu temat klawiszowy, a przy okazji całkiem ciekawy groove. Przykład 1:
To, że stopa podbija wyraźnie partię tematu to jedno. To, że forma intro jest trójfrazowa, a nie cztero - to drugie (3x4 takty, zamiast 4x4), ale - wytrawny słuchacz wysłyszy coś jeszcze... Charakterystyczne akcenty na hi-hacie (lub bardziej instrumencie imitującym hi-hat), tak powtarzalne, co i nadające ten niepowtarzalny smak - zwróć uwagę zwłaszcza na ostatni akcent w takcie (4i), bo on jeszcze później przysporzy nam małego kłopotu... Dość niewygodne, choć ciekawe muzycznie są dwa akcenty na hi-hacie w drugim takcie przebiegu (czwarta i piąta ósemka taktu), nakładające się z dwiema ósemkowymi stopami (piąta i szósta ósemka). Daje to ciekawy muzycznie efekt, a i niejednemu przysporzy nieco kłopotu, jakże przydatnego w rozwoju swoich technicznych umiejętności.
Przebieg podziału zmienia się nieco w takcie 9 i 11 intra - ze względu na objętość treści artykułu ograniczyłem się do jedynie 4 taktów zapisu nutowego. W takcie 9 i 11 zrezygnowano jednak ze stopy na 2i, zachowując przy tym niezmienny schemat akcentów na hi-hacie, a na koniec 12stego taktu słyszymy całkiem efektowne, choć bardzo proste wypełnienie - dwie ósemki na werblu (3,3i) i dwie na stopie (4,4i) + hi-hat ósemkowo (usłyszysz to w nagraniu). O ile w części instrumentalnej perkusja (stopa) bazowała na melodii, podkreślając jej przebieg, w pojawiającej się zwrotce będziemy pracować już ściśle sekcyjnie - budujemy solidną strukturę z basem (lub też synth bassem, jak kto woli...). Przykład 2:
Gęste rozpędzenie na początku taktu (3 stopy ósemkowe obok siebie), później lekka "dziura" (brak stopy przed 4) i obfite podbicia (m.in. vocalu) na "i". Do tego znów forma nie jest czwórkowa (3 x 4 takty w zwrotce). Dwa ostatnie takty po raz kolejny łamią mechaniczny schemat beatu - ósemkowo, ale całkiem oryginalnie - nałożenie na siebie trzech instrumentów w takcie 11tym na 4i (stopa, werbel, crash) i później znany nam już z intro schemat 4 ósemek na koniec 12 taktu - tym razem z dodanymi do werbla tomami na 3 oraz 4. I wszystko byłoby dość oczywiste i banalne, gdyby nie pewien malutki drobiazg - pojawiający się stale akcent na hi-hacie co cztery takty na 4i - jak za chwilę się przekonamy, nie tylko w intro i zwrotce, ale w całym utworze! Czy to celowy zamysł? Na pewno, tylko … dlaczego właśnie tam? Można by wysnuwać różne teorie spiskowe na ten temat, ale może po prostu autor miał taki kaprys? Będzie to jednak całkiem pożądane, jeśli wiernie odzwierciedlimy ten szczegół swoją grą, grając ów akcent tak, jak w oryginale - jakość tkwi w szczegółach, nawet jeśli czasem nie do końca są zrozumiałe.
Jedną z najbardziej intrygujących części utworu wydaje się być jednak refren - ciekawy rytmicznie, zróżnicowany i całkiem niebanalny jak na tej rangi evergreena. Przykład 3:
Początkowy rozpęd (3 ósemki stopą na początku taktu) i później miarowe "kołki" - stopa ćwierćnutowa przez trzy i pół taktu, cały czas jednak z zachowaniem nieszczęsnego akcentu na 4i (ten dziwny akcent coraz bardziej wygląda na jakiś niezrozumiały nam przekaz podprogowy...).
No i wreszcie pojawia się to, co najciekawsze - w 13 takcie nagły half-time - rytm "spowalnia" za sprawą przesunięcia werbla z 2 i 4 na 3, przyspieszając dopiero chwilę później, w takcie 16tym, w którym ekspresję budują - jak zwykle dotąd - ósemki grane na werblu (3,3i,4,4i) i tomie (tym razem na 4,4i).
Co się jednak okazuje? Zostaliśmy schwytani we własne sidła aranżacyjnej konsekwencji! No bo jak tu zagrać niezmienny akcent na 4i, skoro w takcie 16tym wykorzystaliśmy już wszystkie dostępne nam ręce (werbel i tom na 4i)?
I tu z pomocą przychodzi nasza kreatywność (oraz noga hi-hatowa) - możemy przeto akcent zagrać inną kończyną. Wiadomo, że brzmienie już nieco się zmieni, że będzie trochę niewygodnie, a nawet nieswojo. No, ale o to czasem chodzi - by było inaczej, nieco dziwnie, by dać się trochę zaskoczyć, muzycznie sprowokować, ale tylko po to, by osiągać więcej i by to muzyka sprawiała, że wszystko inne dopasujemy, bo wtedy technika staje się tylko środkiem, a główny nasz cel - nawet, jeśli jest utworem sprzed lat - osiągnie wtedy całkiem nowy wymiar.
Paweł Ostrowski
Programowanie i dogranie talerzy: Paul Waaktaar-Savoy
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…