Pod lupą - Prince - Musicology
Pod lupą
Dodano: 16.08.2016
Lepiej coś dostać, czy zdobyć to samemu? Sławę, pieniądze, czy spadek po wuju.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Na pewno łatwiej, gdy więcej masz na starcie, zdecydowanie byłoby gorzej, gdy startując stalibyśmy już u… mety. Nie byłoby wtedy do czego tak gnać, za czym tęsknić i czego pragnąć. Setki godzin, przegranych w niedogrzanej ćwiczeniówce lub zbyt dusznej kanciapie stałyby się niepotrzebne, gdyby na skutek genialnych cudów techniki każdy mógł się rodzić "Colaiutą", "Chambersem" czy "Langiem" - do wyboru… Ten nagły nadmiar wolnego czasu byłby nam wtedy ciężarem i przecież nawet długie stawianie sprzętu nie uwolniłoby nas z tego koszmaru nadmiernej swobody perkusisty-wirtuoza.
Na całe "szczęście" nikt tak przecież nie ma. Rodzimy się bezbronni, nienauczeni, nienaumieni. Ktoś obok chodzi i też tak chcemy, ktoś coś do nas mówi, więc fajnie wiedzieć o czym. Ta zachłanność poznawcza stale nas podkręca - chcę więcej, szybciej, lepiej, dalej, dłużej… Może to nie takie łatwe doceniać niedociągnięcia i niedoskonałość własną, ale wygrywa ten, kto umie czynić z nich siłę sprawczą do ciągłego rozwoju. Wygrywa z samym sobą, a to często najważniejsza z rywalizacji!
Z dzisiejszym bohaterem mam za to pewien dylemat. Jego arystokratyczny tytuł raczej sugeruje stagnację. Życie w bezpiecznym orszaku ojca - króla (kimkolwiek byłby król). Z pewnością tak wpływowy stary trochę by nas rozleniwiał… Na całe szczęście i nasz bohater umknął złowrogiej karze nazbyt łaskawego losu. Bo chociaż rodzinna arystokracja mogłaby stępić niejeden książęcy zapał, całkiem inaczej rzeczy się mają, gdy tytuł, jakim władamy, nadamy sobie sami.
Prince wydaje się przeczyć kanonom księcia z bajki, takiemu, co by leżał i pachniał, a od czasu do czasu może i coś nagrał. Ten tytan pracy, tak płodny muzycznie i twórczy, może i kontrowersyjny, jak na "Małego Księcia" lub może zbyt wielogatunkowy, jak na swój książęcy wizerunek. Jednak niezaprzeczalnie warto zakosztować choćby jednego dania z imponująco pokaźnego menu tego artysty. W tym odcinku doszukamy się skarbów w utworze nie tak pierwszoplanowym, jak na pewno bardzo inspirującym rytmicznie, w kawałku "Musicology". Aby wyłapać jak najwięcej książęcego smaku, nie ograniczymy się jedynie do odklepania monotonnego podziału - zmierzymy się w pełni z tym cyberpotworem - tak, by dopełnić tym, co sztuczne to, co naturalne i doprawić niejako prądem i elektroniką to, co akustyczne i bezprądowe.
Szkielet rytmiczny piosenki wydaje się niezmienny i mocno przewidywalny. Podział w pulsacji schuffle, okraszony stałymi, dość oryginalnymi elementami.
Początek taktu zdaje się dość statyczny (stopa bez hi-hatu na raz), by już chwilę później ruszyć z piskiem opon - synkopowany hi-hat wybija akcenty na "i", złamany werbel dodawany między 2i i 3, przesunięta o ósemkę stopa z 3 na 3i … jakby tego było mało, jeszcze dziwnie rozkołysany werbel, ustawiony z premedytacją szesnastkę po 4, tak jakby wypadł z drogi na najbliższym ostrym zakręcie.
W pierwszym takcie werbel końcowy zagęszczony jest do dwóch trzydziestodwójek. Zwróćmy uwagę, że to zagęszczenie wybija nieco z shuffle’owego pulsu. Gdyby podział budować konsekwentnie w stosunku do time’u, dużo bardziej naturalnie było by figurę na 4 pierwszego taktu (hihat i dwa werble) zagrać jako triolę szesnastkową (HH,SD,SD), ale cóż - kto zabroni księciu odbiec na moment od regularnego shuffle? Kolejną niezwykłością podziału jest konsekwentnie grany (przynajmniej w wersji płytowej) tom na raz w drugim takcie - zamiast lub oprócz stopy. Jednakże zapisałem podział w wersji ze stopą na "raz", tak dla większej poprawności politycznej podziału (bo przynajmniej w muzyce pozwolę sobie na tę poprawność).
To, co wyraźnie zwróciło moją uwagę, gdy już całkowicie poddałem się niosącym falom tego rytmu, to kilka warstw rytmicznych nachodzących na siebie, tak świetnie uzupełniających się w całości. Stopa melodyjnie współtworzy podział z basem, werbel dryfuje trochę "obok" tak, jakby lekko zjeżdżał na pobocze, ale tylko na chwilę, by zaraz znów wrócić na jezdnię… Wspaniałym dopełnieniem i "klejem" zarazem dla tych obu zdaje się być hi-hat - grany dosyć leniwie, z właściwym sobie flow, bardziej brzmiącym jak shaker, akcentujący synkopy i zagęszczony swingowo pod koniec drugiego taktu (akcentowana na hi-hacie ostatnia szesnastka przed 4 drugiego taktu oraz po niej 4 i 4i).
Można by pewnie równie skutecznie uprościć hi-hat do "gołych" ósemek, a opisane akcenty wbić w puszczanego loopa. No, ale wtedy nie byłoby tej frajdy z ożywienia podziału, ponadto, jeśli już wspomagamy się elektroniką, nie ograniczajmy przez to własnej sprawności technicznej. By być konsekwentnym w dochodzeniu prawdy, nie sposób przemilczeć kolejnej warstwy podziału - syntetycznych klapów na 2 i 4. To one "prostują" podział, trzymając go stabilnie na własnym pasie jezdni. Są jak kontrola trakcji lub ABS - gdy zarzuci nas złamanym werblem po 4, gęstymi trzydziestodwójkami i stopą dość rozbieganą, nie jest nam straszny już żaden zakręt, czy nawet… pęknięta opona.
Pierwsza myśl, odrobina paniki lub przynajmniej chwila zastanowienia - czym zagrać to, co doszło, którą ręką i skąd wziąć trzecią rękę, by zagrać 3 instrumenty na raz (na 2 każdego taktu)? Nie jestem wprawdzie wróżką z YouTube i nie na wszystko ci odpowiem. Wiem za to, jak poradzić sobie i z tym dylematem. Nie tyle może instalując dodatkową kończynę, co używając w tym celu innego najważniejszego naszego organu (tak, tak … chodzi o mózg właśnie).
Najprościej oczywiście będzie na skróty - wgrywamy loopa na 2 i 4, no i po zawodach. Ponieważ jednak kochamy to, co nieoczywiste - w przeciwnym razie nie należelibyśmy do elitarnej grupy garkotłuków, czyli perkusistów - zagrajmy te klapy na dodatkowym instrumencie - werbel typu "szmata" lub elektroniczny pad wyzwalany z modułu - wybór należy do ciebie.
W takim wypadku oczywiście musimy odpuścić hi-hat grany na 2, a jeśli bardzo się z nim związaliśmy, można zagrać go nogą. Pozostaje jeszcze kwestia geo-logistyki góry. Z której strony i którą ręką, tak, żeby się w tym wszystkim nie poplątać? Najbardziej oczywiste zdaje się przenieść rękę werblową (najczęściej lewą) na pad (lub "szmatę"), grające na 2 i 4 - w takim układzie ręką hi-hatową zagrać musimy też werbel na 2, wynikający z podziału, by już kolejny werbel (przed 3) zagrać tą werblową, która musi zdążyć wrócić na swoje miejsce.
Stanowczo odradzam jednak taki system, bo już pod koniec pierwszego taktu (werbel po 4) możemy sobie połamać zęby tą gimnastyką - sprinterski powrót ręki na dwie trzydziestodwójki mógłby się skończyć niejedną kontuzją…
Bez sensu byłoby toczyć takie boje, więc dużo prostszym będzie po prostu odwrócenie werbli (nie sprężynami do góry, ale werbel "szmatowy" przed nami jako główny, a ten zwykły - z boku, za hi-hatem). I oto mamy rozwiązanie przebiegłe niczym koń trojański! I w tym wypadku ręką hi-hatową gramy klapy, werblowa za to wędruje za hi-hat - na drugi werbel, grany jako "pierwszy".
Ten sam efekt uzyskamy, jeśli dysponujemy padem elektronicznym i zamocujemy go po stronie "ridówki". Wówczas ręka werblowa może grać główny werbel tam, gdzie go od wieków mamy, czyli pomiędzy nogami…
Oczywiście, decydując się na odegranie klapów i werbla, siłą rzeczy musimy zrezygnować z kilku uderzeń w hi-hat, w końcu nie rozmnożymy sobie nagle kończyn. Dlatego kolejnym z rozwiązań byłoby "wbicie" w loopa shakera, który by wiernie odgrywał hi-hat, wraz z jego akcentami, a my mielibyśmy sprawę mocno uproszczoną, grając jedynie ósemki na hi-hacie i to tam, gdzie byłoby to możliwe do zagrania (czyli na pewno nie na 2).
Gimnastyka i trudy aranżacyjne, które podejmujemy, by przełożyć partie elektroniczne na akustyczny bęben, z pewnością będą należycie obfitować - nie tylko większą swobodą techniczną, ale przede wszystkim rozwojem muzykalności i umiejętności orkiestracji. Nie chodzi nawet o to, że w praktyce i tak zwykle odpuścimy sobie większość z tych zabiegów, ale dużo ważniejsza jest późniejsza swoboda - w dowolnym momencie będziemy w stanie dograć do loopa tam, gdzie potrzeba. To właśnie ta swoboda scalenia się z resztą i idealnego zgrania z elektroniką czynią z ciebie muzyka wysokiej klasy - z jednej strony ludzkie emocje, z drugiej - niemal automatyczna dokładność, no i poza tym - kreatywność, której żadna maszyna ( i wielu ludzi ) nie posiada.
Na deser zostawiłem bridża (od 2:05 w nagraniu studyjnym), ciekawą część,w której także mieszamy "prąd" z "człowiekiem". Ciekawe jest i dość zastanawiające, że po tej części całość groovu zaczyna wyraźnie przyspieszać… Czyżby człowiek jednak zaczął dominować nad bezwzględnie równą maszyną?
Dwa ostatnie takty podziału (takt pierwszy i drugi, stanowiący już filla), a po nich niezbyt gęste, ale jakże dosadnie osadzone tomy.
Przyglądając się podziałowi z pierwszego taktu, warto dodać, że wreszcie z "asymetrycznych" trzydziestodwójek po 4, wyklarowała nam się oto pięknie okrąglutka triola (PLL), tak, jakby autor zapomniał się na moment i instynktownie zagrał to, co naturalnie czuje… Nasza ciekawość powinna jednak sięgnąć jeszcze dalej, o dwa takty wędrując na prawo. Bo obok pięknie brzmiących soczystych tomów, znów mamy wsparcie elektronicznych placków, podbijających efektownie wybrane dźwięki akustyczne. Co ciekawe, użyto dwóch różnie brzmiących klapów - wyższy podbija brzmienie wyższe, by na niższym syntetyk zabrzmiał już odpowiednio niżej.
Podobnie, jak w przypadku groovu, w zależności od tego, z której strony umieścimy urządzenie "klapujące", taką odbierzemy kolejność rąk do zagrania i tomów, i padów (najwygodniej na pewno grać tomy ręką hi- -hatową, a na padach dogrywać tą werblową). I tak oto dobrnęliśmy do samego końca tej książęcej historii.
Praca nad szczegółami, grzebanie się w niuansach, co gorsza - zero blastów i czopsów, bez efektownych sztuczek, czy żonglerki pałkami… W pewnych dziedzinach muzyki liczy się każdy oddech, muśnięcie pałką, najmniejszy drobiazg, który odkryje to, co ludzkie w tym, co pozornie ster ylne i zautomatyzowane.
Nie wiem, czy to domena arystokracji, czy po prostu otwarcie się na muzykę. Z pewnością jednak warto czasami na moment wyciszyć myśli, spowolnić oddech i zrobić dwa kroki do tyłu… Ustąpić miejsca komuś ważnemu, poświęcając mu choćby chwilę. A wtedy dostrzeżesz ten książęcy orszak - może już nieco przestarzały jak na dzisiejsze czasy. W których niemodne już ani berło, ani trony, no i zbyt ekstrawagancki facet na obcasie…
Ale gdy tylko zamknę się na chwilę i dam mu przemówić, odkrywam coś zupełnie nowego - ten książę tak wcale nie różni się ode mnie czy ciebie… Zwyczajny z niego człowiek, a jego muzyka - wcale niemniej ludzka od tej, która dziś lub jutro akurat będzie na topie…
Paweł Ostrowski
Lekcja ukazała się w numerze kwiecień 2016
Na całe "szczęście" nikt tak przecież nie ma. Rodzimy się bezbronni, nienauczeni, nienaumieni. Ktoś obok chodzi i też tak chcemy, ktoś coś do nas mówi, więc fajnie wiedzieć o czym. Ta zachłanność poznawcza stale nas podkręca - chcę więcej, szybciej, lepiej, dalej, dłużej… Może to nie takie łatwe doceniać niedociągnięcia i niedoskonałość własną, ale wygrywa ten, kto umie czynić z nich siłę sprawczą do ciągłego rozwoju. Wygrywa z samym sobą, a to często najważniejsza z rywalizacji!
Z dzisiejszym bohaterem mam za to pewien dylemat. Jego arystokratyczny tytuł raczej sugeruje stagnację. Życie w bezpiecznym orszaku ojca - króla (kimkolwiek byłby król). Z pewnością tak wpływowy stary trochę by nas rozleniwiał… Na całe szczęście i nasz bohater umknął złowrogiej karze nazbyt łaskawego losu. Bo chociaż rodzinna arystokracja mogłaby stępić niejeden książęcy zapał, całkiem inaczej rzeczy się mają, gdy tytuł, jakim władamy, nadamy sobie sami.
Prince wydaje się przeczyć kanonom księcia z bajki, takiemu, co by leżał i pachniał, a od czasu do czasu może i coś nagrał. Ten tytan pracy, tak płodny muzycznie i twórczy, może i kontrowersyjny, jak na "Małego Księcia" lub może zbyt wielogatunkowy, jak na swój książęcy wizerunek. Jednak niezaprzeczalnie warto zakosztować choćby jednego dania z imponująco pokaźnego menu tego artysty. W tym odcinku doszukamy się skarbów w utworze nie tak pierwszoplanowym, jak na pewno bardzo inspirującym rytmicznie, w kawałku "Musicology". Aby wyłapać jak najwięcej książęcego smaku, nie ograniczymy się jedynie do odklepania monotonnego podziału - zmierzymy się w pełni z tym cyberpotworem - tak, by dopełnić tym, co sztuczne to, co naturalne i doprawić niejako prądem i elektroniką to, co akustyczne i bezprądowe.
Szkielet rytmiczny piosenki wydaje się niezmienny i mocno przewidywalny. Podział w pulsacji schuffle, okraszony stałymi, dość oryginalnymi elementami.
Początek taktu zdaje się dość statyczny (stopa bez hi-hatu na raz), by już chwilę później ruszyć z piskiem opon - synkopowany hi-hat wybija akcenty na "i", złamany werbel dodawany między 2i i 3, przesunięta o ósemkę stopa z 3 na 3i … jakby tego było mało, jeszcze dziwnie rozkołysany werbel, ustawiony z premedytacją szesnastkę po 4, tak jakby wypadł z drogi na najbliższym ostrym zakręcie.
W pierwszym takcie werbel końcowy zagęszczony jest do dwóch trzydziestodwójek. Zwróćmy uwagę, że to zagęszczenie wybija nieco z shuffle’owego pulsu. Gdyby podział budować konsekwentnie w stosunku do time’u, dużo bardziej naturalnie było by figurę na 4 pierwszego taktu (hihat i dwa werble) zagrać jako triolę szesnastkową (HH,SD,SD), ale cóż - kto zabroni księciu odbiec na moment od regularnego shuffle? Kolejną niezwykłością podziału jest konsekwentnie grany (przynajmniej w wersji płytowej) tom na raz w drugim takcie - zamiast lub oprócz stopy. Jednakże zapisałem podział w wersji ze stopą na "raz", tak dla większej poprawności politycznej podziału (bo przynajmniej w muzyce pozwolę sobie na tę poprawność).
To, co wyraźnie zwróciło moją uwagę, gdy już całkowicie poddałem się niosącym falom tego rytmu, to kilka warstw rytmicznych nachodzących na siebie, tak świetnie uzupełniających się w całości. Stopa melodyjnie współtworzy podział z basem, werbel dryfuje trochę "obok" tak, jakby lekko zjeżdżał na pobocze, ale tylko na chwilę, by zaraz znów wrócić na jezdnię… Wspaniałym dopełnieniem i "klejem" zarazem dla tych obu zdaje się być hi-hat - grany dosyć leniwie, z właściwym sobie flow, bardziej brzmiącym jak shaker, akcentujący synkopy i zagęszczony swingowo pod koniec drugiego taktu (akcentowana na hi-hacie ostatnia szesnastka przed 4 drugiego taktu oraz po niej 4 i 4i).
Można by pewnie równie skutecznie uprościć hi-hat do "gołych" ósemek, a opisane akcenty wbić w puszczanego loopa. No, ale wtedy nie byłoby tej frajdy z ożywienia podziału, ponadto, jeśli już wspomagamy się elektroniką, nie ograniczajmy przez to własnej sprawności technicznej. By być konsekwentnym w dochodzeniu prawdy, nie sposób przemilczeć kolejnej warstwy podziału - syntetycznych klapów na 2 i 4. To one "prostują" podział, trzymając go stabilnie na własnym pasie jezdni. Są jak kontrola trakcji lub ABS - gdy zarzuci nas złamanym werblem po 4, gęstymi trzydziestodwójkami i stopą dość rozbieganą, nie jest nam straszny już żaden zakręt, czy nawet… pęknięta opona.
Pierwsza myśl, odrobina paniki lub przynajmniej chwila zastanowienia - czym zagrać to, co doszło, którą ręką i skąd wziąć trzecią rękę, by zagrać 3 instrumenty na raz (na 2 każdego taktu)? Nie jestem wprawdzie wróżką z YouTube i nie na wszystko ci odpowiem. Wiem za to, jak poradzić sobie i z tym dylematem. Nie tyle może instalując dodatkową kończynę, co używając w tym celu innego najważniejszego naszego organu (tak, tak … chodzi o mózg właśnie).
Najprościej oczywiście będzie na skróty - wgrywamy loopa na 2 i 4, no i po zawodach. Ponieważ jednak kochamy to, co nieoczywiste - w przeciwnym razie nie należelibyśmy do elitarnej grupy garkotłuków, czyli perkusistów - zagrajmy te klapy na dodatkowym instrumencie - werbel typu "szmata" lub elektroniczny pad wyzwalany z modułu - wybór należy do ciebie.
W takim wypadku oczywiście musimy odpuścić hi-hat grany na 2, a jeśli bardzo się z nim związaliśmy, można zagrać go nogą. Pozostaje jeszcze kwestia geo-logistyki góry. Z której strony i którą ręką, tak, żeby się w tym wszystkim nie poplątać? Najbardziej oczywiste zdaje się przenieść rękę werblową (najczęściej lewą) na pad (lub "szmatę"), grające na 2 i 4 - w takim układzie ręką hi-hatową zagrać musimy też werbel na 2, wynikający z podziału, by już kolejny werbel (przed 3) zagrać tą werblową, która musi zdążyć wrócić na swoje miejsce.
Stanowczo odradzam jednak taki system, bo już pod koniec pierwszego taktu (werbel po 4) możemy sobie połamać zęby tą gimnastyką - sprinterski powrót ręki na dwie trzydziestodwójki mógłby się skończyć niejedną kontuzją…
Bez sensu byłoby toczyć takie boje, więc dużo prostszym będzie po prostu odwrócenie werbli (nie sprężynami do góry, ale werbel "szmatowy" przed nami jako główny, a ten zwykły - z boku, za hi-hatem). I oto mamy rozwiązanie przebiegłe niczym koń trojański! I w tym wypadku ręką hi-hatową gramy klapy, werblowa za to wędruje za hi-hat - na drugi werbel, grany jako "pierwszy".
Ten sam efekt uzyskamy, jeśli dysponujemy padem elektronicznym i zamocujemy go po stronie "ridówki". Wówczas ręka werblowa może grać główny werbel tam, gdzie go od wieków mamy, czyli pomiędzy nogami…
Oczywiście, decydując się na odegranie klapów i werbla, siłą rzeczy musimy zrezygnować z kilku uderzeń w hi-hat, w końcu nie rozmnożymy sobie nagle kończyn. Dlatego kolejnym z rozwiązań byłoby "wbicie" w loopa shakera, który by wiernie odgrywał hi-hat, wraz z jego akcentami, a my mielibyśmy sprawę mocno uproszczoną, grając jedynie ósemki na hi-hacie i to tam, gdzie byłoby to możliwe do zagrania (czyli na pewno nie na 2).
Gimnastyka i trudy aranżacyjne, które podejmujemy, by przełożyć partie elektroniczne na akustyczny bęben, z pewnością będą należycie obfitować - nie tylko większą swobodą techniczną, ale przede wszystkim rozwojem muzykalności i umiejętności orkiestracji. Nie chodzi nawet o to, że w praktyce i tak zwykle odpuścimy sobie większość z tych zabiegów, ale dużo ważniejsza jest późniejsza swoboda - w dowolnym momencie będziemy w stanie dograć do loopa tam, gdzie potrzeba. To właśnie ta swoboda scalenia się z resztą i idealnego zgrania z elektroniką czynią z ciebie muzyka wysokiej klasy - z jednej strony ludzkie emocje, z drugiej - niemal automatyczna dokładność, no i poza tym - kreatywność, której żadna maszyna ( i wielu ludzi ) nie posiada.
Na deser zostawiłem bridża (od 2:05 w nagraniu studyjnym), ciekawą część,w której także mieszamy "prąd" z "człowiekiem". Ciekawe jest i dość zastanawiające, że po tej części całość groovu zaczyna wyraźnie przyspieszać… Czyżby człowiek jednak zaczął dominować nad bezwzględnie równą maszyną?
Dwa ostatnie takty podziału (takt pierwszy i drugi, stanowiący już filla), a po nich niezbyt gęste, ale jakże dosadnie osadzone tomy.
Przyglądając się podziałowi z pierwszego taktu, warto dodać, że wreszcie z "asymetrycznych" trzydziestodwójek po 4, wyklarowała nam się oto pięknie okrąglutka triola (PLL), tak, jakby autor zapomniał się na moment i instynktownie zagrał to, co naturalnie czuje… Nasza ciekawość powinna jednak sięgnąć jeszcze dalej, o dwa takty wędrując na prawo. Bo obok pięknie brzmiących soczystych tomów, znów mamy wsparcie elektronicznych placków, podbijających efektownie wybrane dźwięki akustyczne. Co ciekawe, użyto dwóch różnie brzmiących klapów - wyższy podbija brzmienie wyższe, by na niższym syntetyk zabrzmiał już odpowiednio niżej.
Podobnie, jak w przypadku groovu, w zależności od tego, z której strony umieścimy urządzenie "klapujące", taką odbierzemy kolejność rąk do zagrania i tomów, i padów (najwygodniej na pewno grać tomy ręką hi- -hatową, a na padach dogrywać tą werblową). I tak oto dobrnęliśmy do samego końca tej książęcej historii.
Praca nad szczegółami, grzebanie się w niuansach, co gorsza - zero blastów i czopsów, bez efektownych sztuczek, czy żonglerki pałkami… W pewnych dziedzinach muzyki liczy się każdy oddech, muśnięcie pałką, najmniejszy drobiazg, który odkryje to, co ludzkie w tym, co pozornie ster ylne i zautomatyzowane.
Nie wiem, czy to domena arystokracji, czy po prostu otwarcie się na muzykę. Z pewnością jednak warto czasami na moment wyciszyć myśli, spowolnić oddech i zrobić dwa kroki do tyłu… Ustąpić miejsca komuś ważnemu, poświęcając mu choćby chwilę. A wtedy dostrzeżesz ten książęcy orszak - może już nieco przestarzały jak na dzisiejsze czasy. W których niemodne już ani berło, ani trony, no i zbyt ekstrawagancki facet na obcasie…
Ale gdy tylko zamknę się na chwilę i dam mu przemówić, odkrywam coś zupełnie nowego - ten książę tak wcale nie różni się ode mnie czy ciebie… Zwyczajny z niego człowiek, a jego muzyka - wcale niemniej ludzka od tej, która dziś lub jutro akurat będzie na topie…
Paweł Ostrowski
Lekcja ukazała się w numerze kwiecień 2016
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…