Śląski Festiwal Perkusyjny - z motyką na słońce?
100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości przyszło nam świętować w sposób wyjątkowy – podczas festiwalu perkusyjnego. Czy sukces warszawskiego festiwalu Meinl z 2016 roku był jednorazowy? Czy tylko opolski Drumfest jest w stanie udźwignąć logistycznie taką imprezę? Śląskie Centrum Perkusyjne zawiesiło sobie wysoko poprzeczkę, czy aby nie za wysoko?
Porównanie do pamiętnego festiwalu Meinl w Warszawie nie jest przypadkowe także z innego względu. Śląski Festiwal Perkusyjny odbył się przy wsparciu niemieckiej firmy, ale zanim machniemy ręką komentując: „A, to jednak Meinl ogarnął…”, zaznaczamy, że wsparcie ograniczyło się do kwestii artystów, a cały ciężar organizacyjny spoczywał na barkach chorzowskiego sklepu. Jest to niezwykle ważne, biorąc pod uwagę, jakie wyzwanie postawiło przed sobą Śląskie Centrum Perkusyjne. Forma i program imprezy był najeżony miejscami, które aż prosiły się o to, by się „wysypać”. Tym samym naturalnie nasuwa się pytanie, czy sklep nie podszedł do tego wydarzenia zbyt ambitnie?
DZIEŃ I MIEJSCE IMPREZY?
Na miejsce całego wydarzenia Śląskie Centrum Perkusyjne wybrało Chorzowskie Centrum Kultury. Dwupoziomowa sala w teatralnym stylu mogąca pomieścić około 450 osób także nasuwała skojarzenia z warszawskim festiwalem Meinla, który odbył się przecież w teatrze Roma. Pojemność wydawała się idealna, biorąc pod uwagę skalę promocji i dzień imprezy. Wszystko wskazywało, że frekwencja dopisze, co nie jest przecież teraz tak oczywiste. Mieliśmy spokojną śląską niedzielę, a pamiętajmy też, że poniedziałek 12 listopada był także dniem wolnym.