Calvin „Cee-Rod” Rodgers

Dodano: 14.11.2018
Autor: Emilia Benedykcińska

„Kocham grać na bębnach, to po prostu wspaniałe uczucie, kiedy siadam za zestawem i jest to takie moje intymne miejsce, gdzie mogę się modlić, pobyć sam i po prostu poczuć się lepiej”

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.

Jeśli nie jest wam obca twórczość zmarłej niedawno królowej muzyki soul Arethy Franklin to istnieje duże prawdopodobieństwo, że niejednokrotnie słyszeliście tego faceta za bębnami. Latami był odpowiedzialny za rytm m.in. u króla R’n’B R. Kellego, a na co dzień występuje z legendarnymi The Isley Brothers. Jednak to muzyka gospel jest jego prawdziwą pasją i miłością. W jego muzycznym CV można znaleźć nazwiska gigantów tego gatunku: Byron Cage, Fred Hammond, Kirk Franklin, Marvin Sapp czy Donald Lawrence. Zachęcam was do przeczytania wywiadu z nazywanym najlepszym bębniarzem gospel wszech czasów, kultowym Calvinem Rodgersem.

Emilia Benedykcińska: Pochodzisz z rodziny o tradycjach muzycznych. Na początek zatem standardowe pytanie. Jak zaczęła się twoja przygoda z bębnami?

Calvin Rodgers: Mój ojciec był muzykiem, grał na gitarze i keyboardzie, a także pisał utwory. Jako dziecko spędzałem z nim wiele czasu i w pewnym momencie po prostu zakochałem się w bębnach. Moja mama powtarzała, że jak byłem naprawdę mały to bębniłem dosłownie na wszystkim, na czym się dało. Myślę, że od urodzenia byłem zakochany w rytmie, perkusji, różnych dźwiękach, które się z nią wiążą.

Gospel to jedno z pierwszych słów, które przychodzi do głowy, gdy wypowiadamy nazwisko Calvin Rodgers. Czy nazwałbyś muzykę gospel swoim głównym gatunkiem muzycznym?

To jest na pewno mój główny gatunek muzyczny i to z pewnością jest mój ulubiony styl w muzyce. Gram dużo różnej muzyki i uczyłem się grania wielu różnych stylów muzycznych, ale jako, że jestem chrześcijaninem i wierzę w Jezusa Chrystusa, co uważam za jeden ze swoich największych atutów jako muzyka, jest to najbliższy mojemu sercu gatunek. Ta muzyka pozwala mi na całkowitą ekspresję. Kiedy myślę o muzyce gospel to wiem, że to nic innego jak niesienie dobrej nowiny. Czuję, że ja również mogę podzielić się tą dobrą nowiną, siedząc za zestawem. Jest to też forma mojej wdzięczności za łaskę i miłosierdzie, moja miłość do Jezusa Chrystusa – nic nie mogłoby być możliwe bez niego. Jestem także ogromnie wdzięczny za mój talent, którym mogę dzielić się z tysiącami ludzi, za podróże, za to, że mogę dzięki mojej pracy utrzymywać swoją rodzinę, zadbać o swoje dzieci – to jest piękne. Piękne jest to, że mogę to wszystko robić. Jeśli nikt nigdy nie usłyszałby mojej gry, a ja wciąż miałbym ten talent, który mam, to nadal byłbym ogromnie wdzięczny za ten dar. Kocham grać na bębnach, to po prostu wspaniałe uczucie, kiedy siadam za zestawem i jest to takie moje intymne miejsce, gdzie mogę się modlić, pobyć sam i po prostu poczuć się lepiej.

Czy miałeś kiedyś wątpliwości co do grania muzyki poza gospel? Czy pójście w kierunku muzyki rozrywkowej sprawiało tobie lub twoim najbliższym jakiś problem?

Tak, mojemu ojcu nie podobało się to, że gram inne style. Tu nie chodziło o to, że on wątpił, czy potrafię grać inaczej – mój ojciec zakładał, iż w związku z tym, że wychował mnie w duchu kościoła, to gospel jest odpowiednią muzyką dla mnie. Pamiętam, jak byłem w liceum artystycznym i zacząłem uczyć się jazzu – czasem brałem udział w różnych konkursach. Na jeden z występów przyszli moi rodzice i moi nauczyciele zaczęli z nimi rozmawiać. Powiedzieli moim rodzicom wiele wspaniałych rzeczy na mój temat i wtedy mój ojciec powiedział do matki: ”Wiem, że on świetnie brzmi i wiem, że może grać wszystko, ale to nie jest jazzman!”.

Jak się poczułeś?

Nie przeszkadzało mi to. Mój ojciec był oldschoolowcem, tradycjonalistą. On chciał, bym miał wiele możliwości, takich, których on nie miał, gdy był młodym chłopakiem. Wiem, że nie mówił tego po to, by mnie zniechęcać czy demotywować. On po prostu nie czuł tego – swoją drogą to właśnie ojciec był osobą, która podarowała mi wiele albumów jazzowych. Dostałem od niego te albumy jako dziecko, żeby słuchać, inspirować się i uczyć. Myślę, że w pewnym momencie mój ojciec zmartwił się, że idę w kierunku bycia perkusistą jazzowym i powtarzał w kółko: „To nie jest jazzman!” Mój tata potrafił czasem powiedzieć coś, co wprawiało ludzi w zakłopotanie, bywał trudny do zrozumienia, a jego słowa łatwo mogły być źle zinterpretowane. Ja wiem na pewno, że nie mówił tego dlatego, że nie wierzył we mnie, czy nie cierpiał jazzu, ale po prostu on znał najlepiej moje mocne strony. Przyszedł nawet na mój koncert, gdy grałem z R. Kellym, widział mnie z The Isley Brothers – podobało mu się, ale prawdziwym fanem był wtedy, gdy grałem gospel. Uwielbiał, gdy pracowałem z artystami, wywodzącymi się z gospel.

Rodzice wiedzą najlepiej?

Tak! Mój ojciec przekazał mi całą wiedzę, on nauczył mnie wszystkiego o bębnach. Potrafił prowadzić swój samochód, słuchając radia i natychmiast rozpoznać mnie za bębnami w jakimś utworze. Dzwonił do mnie i mówił: „Hej, słyszałem ten kawałek w radio, to ty tam bębnisz, prawda?”. A ja odpowiadałem, że tak. Wiele osób, które wychowywały mojego ojca, grono starszych członków rodziny, którzy byli dla mnie jak dziadkowie, również martwiło się o to, jakie gatunki będę grał, ale nikt nigdy nie powiedział mi, co powinienem, a czego nie powinienem robić w muzyce.

Czy przemycasz czasami to, czego nauczyłeś się grać w kościele, do muzyki popularnej?

Tak, jak najbardziej. Myślę, że gdy grasz gospel, szczególnie, gdy dorastasz, grając ten rodzaj muzyki, masz taki wewnętrzny instynkt. Mam taki swój naturalny instynkt właśnie jako bębniarz, który wywodzi się z wielu lat doświadczenia w graniu gospel. Wykorzystuję go grając wszystkie formy muzyczne, to część mojego brzmienia. Ten instynkt włącza się, gdy gram jazz, gdy gram R&B czy inną muzykę rozrywkową.

Słuchanie ciebie to przyjemność, twoje granie jest smaczne i z klasą. Włączając utwory, w których nagrywałeś perkusję, słyszy się, że ten facet po prostu wie, co robi za zestawem. Ale wiesz… Jest teraz tylu nowych, młodych bębniarzy, którzy bardzo inspirują się tobą. Co myślisz o wszędobylskich chopsach? Czy to jeszcze w ogóle gospel? Ludzie na całym świecie wciąż inspirują się gospelowymi drummerami, ale dla niektórych to staje się monotonne...

Szczerze… Myślę, że określenie „gospel chops” jest bardzo mylące. Sama nazwa gospel chops i odwołanie się do poszczególnych „licków” i „chopsów” – to nie ma nic wspólnego z gospel chops. Ten styl gry został nam zaprezentowany przez młodsze generacje muzyków, którzy niekoniecznie są muzykami gospel. Była taka popularna płyta DVD „Gospel chops VOL 1” z Tonym Roysterem Jr. i Thomasem Pridgenem w rolach głównych, którzy owszem zaczynali od grania gospel, ale nie są perkusistami gospel. Ich wpływy i sposób, w jaki grają muzykę i te wszystkie informacje, które chcieli nam przekazać, przekazali przez to DVD właśnie, ale jeśli mam być szczery to to ma korzenie jeszcze wcześniej. Np. Chris Dave jako jeden z pionierów w mojej generacji zapoznał nas z graniem „poza kreską taktową” czy graniem fraz double time w stylu half time. Chris Dave nam to pokazał, choć oczywiście było kilku poprzedników, którzy zaczynali to kreować: Gerald Heyward, Jeff Davis. Wielu muzyków i artystów głównego nurtu nie znałoby tego stylu, gdyby nie właśnie to pamiętne DVD. Ci, którzy grają w tym wideo, nie są jednak muzykami gospel, a to nie są gospel chopsy. Dzięki temu video mogliśmy po prostu poznać ich nazwiska.

Odpowiadając na twoje pytanie, tak, granie zbyt wielu chopsów jest zbędne i monotonne. To się robi na zasadzie: słyszałem to już, to już było. Dużo bębniarzy gra trzydziestosekundowe 64-ki, to brzmi podobnie, różni się tylko najwyżej frazą. Myślę, że muzycy muszą zrozumieć, że nie ma nic złego w pozostawieniu przestrzeni w muzyce. Słucham wielu perkusistów i czasem próbuję nadążyć za nimi, grają bardzo szybko, ale gdybyś wydrukowała to, co grają – tam nie ma przestrzeni na NIC. Myślę jednak, że ten styl powoli odchodzi, muzyka ciągle się zmienia a to jest proces, to kwestia czasu, jak zobaczymy, że to się zmieni na lepsze. Nie wiem, czy moje granie może być uznane za granie gospel chops, bo ja nie staram się grać na siłę szybko, moje granie ma na celu nadanie utworowi przestrzeni. Nauczyłem się tego grając R&B i muzykę rozrywkową, to kombinacja przestrzeni, odpowiedniego stosowania fraz i patentów – granie oszczędne wymaga dyscypliny. Nauczyłem się tego także studiując muzykę jazzową, to uważam za swój styl grania. Dużo ludzi wścieka się na tych bębniarzy, którzy grają gospel chops. To nie fair, bo to utalentowani młodzi ludzie, ale niestety często brakuje im prawdziwej pokory. To sprawia, że zastanawiasz się, czy w ogóle chcesz z kimś takim pracować, nie możesz mu nic powiedzieć, niczym się tak naprawdę podzielić i to jest frustrujące.

Czy jest jakiś perkusista młodego pokolenia, którego szczerze podziwiasz, szanujesz i o którym myślisz: „Tak, ten koleś jest totalnym kozakiem!”?

Jest wielu takich bębniarzy! Jest kilku z Chicago m.in. Josiah Maddox, on ma brata, który nazywa się Leonard Maddox. Clemons Poindexter, który jest moim kuzynem. On i jego brat Jermaine Poindexter to świetni muzycy. Lubię też bębniarza o nazwisku Tony Taylor, zwycięzcę Drum Off sprzed bodaj dwóch lat. Jest ich wielu.

W środowisku bębniarskim jest coraz więcej fantastycznych kobiet. Czy masz jakieś swoje ulubienice? Personalnie mam kilka, które darzę szczególną sympatią a moją faworytką pozostaje chyba wciąż Cora Coleman-Dunham…

Oczywiście Cora Dunham, bez wątpienia. Cindy Blackman, Anika [Nilles] – uwielbiam jej styl gry, ona ma ten luźny trochę hip-hopowy indie klimat w swoim graniu. Jest też Venzella Joy, która obecnie gra u Beyonce, jest naprawdę dobra. Lubię tę dziewczynę, która wrzuca dużo klipów na Instagram – Taylor Gordon [Thepocketqueen]. Ona potrafi wybierać fantastyczne fragmenty muzy, takie partie bębnów, które są naprawdę świetne do zagrania.

Co z wielkimi legendami, twoimi przyjaciółmi, starymi wyjadaczami w branży? Daj mi trzy nazwiska!

Wow! Dobre pytanie. Will Kennedy, Dave Weckl, Joel Smith – gospelowy drummer, który przez lata grał z legendą muzyki gospel Walterem Hawkinsem. Dzięki Joelowi zrozumiałem, że chcę grać na bębnach do końca swojego życia. Jest taki utwór „Until I found the Lord” – Joel, który jest basistą i perkusistą miał 16 lat, kiedy w 1976 roku nagrał bębny do tej piosenki. To nagranie jest fenomenalne! On nagrywał na wielu płytach, ale to szczególne nagranie, które usłyszałem po raz pierwszy, gdy miałem może 6 lat sprawiło, że poczułem się niesamowicie. Ono rozpaliło wewnętrzny ogień i pasję, jakimi obdarzyłem później mój instrument i spowodowało, że już na zawsze chciałem się dzielić tym uczuciem z innymi. Chciałem, by ludzie poczuli dokładnie to samo co ja, kiedy pierwszy raz usłyszałem ten utwór.

Co jest dla ciebie ważne w graniu muzyki? Na co kładziesz największy nacisk?

Najwięcej uwagi poświęcam znajdowaniu tego „czegoś”, co mogę zaoferować danemu utworowi od siebie, jak mogę dołożyć swoją cegiełkę i podzielić się z piosenką swoimi najlepszymi stronami. Nieważne, czy to kawałek instrumentalny czy wokalny, czy to ballada czy szybki utwór – moim głównym zmartwieniem i celem jest jak mogę najlepiej spełnić swoją rolę i dorzucić od siebie to, co mam najlepsze. Później pracuję nad dźwiękami, a także tym, jakie chcę uzyskać brzmienie. I w końcu decyduję, co chcę naprawdę zagrać.

Czy jest coś takiego, co wkurza cię w muzyce? Słuchasz utworu i myślisz: nie lubię tego, to mi się nie podoba?

He he. Jest kilka takich rzeczy, ale jedna szczególnie mnie drażni. Nie lubię, gdy ludzie…

Grają za dużo?

Tak, właśnie. Powiem to jeszcze raz – moją pierwszą myślą zawsze jest, jak mogę najlepiej przysłużyć się utworowi. Wkurza mnie, kiedy ludzie nie myślą o piosence, myślą wyłącznie o sobie. Nie lubię także, jak nie wkładają serca w granie muzyki. Szczególnie, kiedy muzycy zastanawiają się tylko nad kasą, splendorem, kobietami albo innymi rzeczami, które nie mają nic wspólnego z muzyką. Nie cieszy mnie praca z muzykami tego typu. Chcę pracować z ludźmi, którzy szczerze kochają muzykę, którzy kochają to, co robią i których motywuje nic innego jak muzyka. Jeśli w graniu muzy motywują cię inne rzeczy, możesz podejmować decyzje oparte na bardzo złej ocenie. To będą decyzje motywowane ewentualnymi zyskami, a nie mające nic wspólnego z tym, co robisz. I to w końcu się ujawni.

Grałeś w swojej karierze z wielkimi artystami takimi, jak Aretha Franklin, The Isley Brothers, Kirk Franklin, Marvin Sapp, Dianne Warwick, Donald Lawrence. Praca z którym artystą była dla ciebie największym muzycznym wyróżnieniem i najbardziej intensywnym przeżyciem?

To bardzo trudne pytanie, ale muszę powiedzieć, że chyba najbardziej rozwinąłem się pod skrzydłami Freda Hammonda. On dał mi możliwość rozwinięcia skrzydeł jako muzyk i jako producent, przy nim wiele również aranżowałem. Fred pozwolił mi także robić muzycznie rzeczy, które zawsze chciałem robić, ale nie miałem ku temu okazji. Mój czas w jego bandzie obfitował w wiele cennej nauki, a zarazem mnóstwo inspiracji. Nauczyłem się wiele o sobie jako o osobie, ale również perkusiście – zacząłem postrzegać bębny z innej perspektywy, od strony produkcyjnej. Zawsze cieszyła mnie też praca z Aaronem Lindseyem, który wyprodukował album Marvina Sappa „Thirsty”, na który nagrałem perkusję. Ten album jest uznawany za jedno z moich najlepszych nagrań studyjnych. Wraz z Aaronem mieliśmy okazję współpracować z Israelem Houghtonem i Tommym Simsem. Ta grupa ludzi to prawdopodobnie moje ulubione osoby do pracy. Tommy Sims napisał „Change the world” z Erikiem Claptonem – to też wspaniały basista i autor piosenek. Kocham pracę z Israelem Houghtonem, pisze wspaniałe utwory, ma ogromną wiedzę i umie z niej korzystać. Inspiruje się bandami od The Beatles po Foo Fighters, Nirvanę, Paula Simona i jest bardzo otwarty muzycznie. On zna dużo muzyki afrykańskiej, reggae, jest fanem muzyki jamajskiej, więc miksujemy ze sobą ogromnie dużo różnych stylów i wpływów. To wielki gar kipiący wieloma składnikami!

Fantastycznie! Czy najbliższa wizyta będzie twoją pierwszą w Polsce? (wywiad przeprowadzony był przed październikową wizytą - przyp. red.)

Tak, to moja pierwsza wizyta w Polsce!

Wow! Co do tej pory słyszałeś o Polsce? Mów prawdę!

Słyszałem, że będę potrzebował kogoś, kto przetłumaczy mi menu w restauracji, ha ha! To wszystko, co słyszałem! Ludzie mówili mi, że jedzenie w Polsce jest fantastyczne.

Damy radę! A co chcesz zaprezentować polskim fanom i uczestnikom kliniki? Na czym chcesz się skupić?

Chcę pokazać, jak ważne jest to, by mieć wiele opcji jako muzyk. Jak być perkusistą, który będzie w stanie zagrać wiele stylów i w każdym być naprawdę dobrym. Myślę, że to jest w jakimś sensie klucz do sukcesu. Jeśli możesz grać jazz, gospel, muzykę country – to moim zdaniem odniesiesz sukces. Rób to, co kochasz i to, co robisz naprawdę dobrze i rób to z dobrych pobudek i powodów. Nie skupiaj się na rzeczach, które mogą cię rozpraszać, skup się na muzyce i miłości do muzyki, wszystko inne, co idzie za tym, przyjdzie naturalnie później. Nie rób tego dla pieniędzy czy endorsementu, dla lanserskich sesji zdjęciowych, dla popularności w social media. Wszystko, co robię, robię dlatego, że to kocham.

To widać i da się to wyczuć. Myślę, że to jedna z rzeczy, która cię wyróżnia w środowisku. Jesteś prawdziwy. To ważne, szczególnie w tym sztucznym świecie, gdzie konkuruje się na lajki i wyświetlenia.

Tak, dlatego to tak ważne, by skupiać się na tym, co naprawdę jest istotne.

Czego oczekujesz od publiczności w Polsce, czego się spodziewasz po tej klinice? Masz jakieś ulubione momenty w prowadzeniu warsztatów?

Uwielbiam robić kliniki! Najbardziej lubię prowadzić warsztaty z jeszcze jednym bębniarzem, szczególnie za granicą, gdzie muzyka jest inaczej odbierana i bardziej doceniana niż w Stanach Zjednoczonych. Energia i percepcja jest zupełnie inna, kocham energię, jaką otrzymuję z grania tu w Europie czy gdziekolwiek indziej poza Stanami. Czuję, jak ludzie cieszą się tym, co robię, jak naprawdę czerpią z tego garściami. To daje mi niesamowity zastrzyk energii! To jest chyba moja ulubiona rzecz w robieniu klinik właśnie, ta wymiana pozytywnej energii i oczekiwania ludzi względem mnie, które mam nadzieję spełniać.

Często bywasz w trasie? Jak wygląda twoje życie „on the road”?

Odkąd nie gram z Fredem Hammondem bywam w trasie, ale są to głównie weekendy z The Isley Brothers. Czasami jest to czwartek, piątek, sobota, a później wracam do domu i gram w kościele w niedzielę. Chciałbym chyba pojechać w jeszcze jedną trasę w życiu z jakimś popowym artystą, to takie moje finalne marzenie, jeśli chodzi o trasy. Jak dostanę taką szansę na pewno skorzystam i wiem, że da mi to wiele radości. Niekoniecznie chciałbym wyruszyć w trasę z artystą gospel, to raczej byłby ktoś związany z muzyką popularną.

Czego słucha Calvin Rodgers w wolnym czasie?

Oh, man! Mam pewne ulubione standardy. Jestem wielkim fanem Will’a Kennedy i The Yellowjackets – to są moje ulubione albumy i słucham tego bardzo często. Kocham wszystko, co robił Tony Williams.

Uwielbiam Tony’ego!

Ja absolutnie też. Oscar Peterson to z kolei pianista, którego często słucham. Dave Weckl. Lubię też pewne gospelowe standardy, tradycyjne albumy takich artystów, jak Walter Hawkins, Thomas Whitfield, Andrae Crouch, Israel Houghton, Fred Hammond. Są też nowsze rzeczy, które naprawdę mi się podobają, lubię Charlie Putha, uwielbiam Johna Mayera (jestem wielkim fanem Steve’a Jordana tak poza tym). Lubię Tim’a McGraw, uwielbiam granie na bębnach w stylu Nashville, podoba mi się bębnienie w stylu country, te wielkie tomy. Podoba mi się, jak w country duży nacisk kładzie się na produkcję bębnów. Jest taki fenomenalny norweski wokalista Ole Borud, ma świetne aranżacje, przypomina trochę ten band Dirty Loops. Jestem również wielkim fanem muzyki big bandowej: Frank Sinatra, Ella Fitzgerald, Sarah Vaughan, Count Basie Orchestra – uwielbiam te klimaty. Wiele też zależy od mojego nastroju, jak każdy dopasowuję muzykę do swojego samopoczucia w danej chwili.

Czy jest coś, czego słuchasz i jednocześnie pragniesz, by nikt nie dowiedział się, że tego słuchasz, bo jest to zwyczajnie żenujące? Jako miłośniczka muzyki soul, jazz, hiphop, funk i klasyki z nadzieją zastanawiam się, czy nikt nie widział, jak wpisywałam w wyszukiwarkę jakiś utwór house podczas treningu..

Ok. Powiem to i mam nadzieję, że nikt nie zrozumie tego źle. Czasem mam taki dzień, że wiesz… Trochę się tego wstydzę, że tak bardzo lubię muzykę Beyonce.

Beyonce jest suuuuuuper!

Ha ha ha, ona jest mega utalentowana, a piosenki są naprawdę fantastyczne, teksty też, ale one wszystkie są w stylu „If I were a boy” albo „I’m in love with you”. Bez urazy, ale te piosenki są takie dziewczyńskie. Jednocześnie są naprawdę dobre. Jak jadę samochodem w lato to opuszczam szyby, chcę mieć świeże powietrze, a gdy nagle w radio leci Beyonce to na wszelki wypadek lekko je podnoszę. Pamiętam, jak raz jechałem taką dziwną dzielnicą, to dosyć problematyczne sąsiedztwo i śpiewałem sobie głośno Beyonce, koleś stanął obok mnie...

Która piosenka?

Nie powiem tego za żadne pieniądze, nie przyznam się.

Proszę! Będę wiedziała tylko ja. I osoby, które przeczytają ten wywiad.

Ok… Śpiewałem „Crazy in love”...

BANGER!

Wiesz, jak myślisz o wizualach, które się wiążą z tym kawałkiem i video, gdzie Beyonce potrząsa pupą, to od razu myślisz sobie JA NIE CHCĘ BYĆ FACETEM, który tak tańczy albo nie chciałbym zobaczyć kolesia, który porusza się do kawałków Beyonce! Ten koleś na światłach miał na sobie czapkę bejsbolówkę, tank topa, palił papierosa i patrzył na mnie na zasadzie: „Typie, co ty w ogóle wyprawiasz?!” Paliłem się ze wstydu, serio. Dużo moich znajomych myśli, że nie cierpię Beyonce, bo za każdym razem, gdy leci w radio zmieniam stację, ale już wiesz, dlaczego tak się dzieje. Kiedyś miałem nawet okazję zagrać kilka telewizyjnych show z Destiny’s Child. Kiedy grałem z R. Kelly, Beyonce z ekipą wpadała na nasze koncerty, to było w czasach, gdy dziewczyny dopiero stawały się popularne. Ona jest naprawdę miłą osobą, rozmawia z każdym i ma wspaniałą energię.

Co poradziłbyś młodym, aspirującym muzykom i perkusistom? Nie tylko jako ceniony perkusista, ale przede wszystkim jako człowiek..

Po pierwsze – spędzaj tyle czasu z instrumentem, ile to możliwe. Jako młody chłopak spędzałem masę czasu za zestawem. To mi się naprawdę, naprawdę opłaciło. Byłem pracowity pod tym względem. Koszykarz trenuje bez względu na to, czy jest zima, lato, jesień czy wiosna. Jak jest lato, to wychodzi na boisko na zewnątrz. Myślę, że to bardzo ważne, by spędzać jak najwięcej czasu ze swoim instrumentem bez względu na wszystko. Czasem siedziałem za bębnami po 6 albo więcej godzin dziennie i nie odchodziłem od nich do momentu aż naprawdę musiałem. Ćwicz tak dużo, jak możesz. A jak już nie możesz, to jeszcze sobie poćwicz. I powiem to jeszcze raz: odkryj i rozwiń w sobie miłość do muzyki i tego, co robisz. Niech to będzie zawsze twoją motywacją.

Rozmawiała: Emilia Benedykcińska
Zdjęcie główne: Marcin Masalski. Pozostałe: archiwum artysty

QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.