Niepokorny Gene Krupa

Jest to jedna z najważniejszych postaci w historii perkusji, zarówno pod kątem rozwoju gry, innowacyjności sprzętowych, jak i kreowaniu wizerunku perkusisty, chociaż poniższa historia nie należy do chwalebnych, ale stanowi ciekawy obraz tamtych czasów.
Rodzice chcieli by został… księdzem, nie wyszło. Syn polskich emigrantów pokochał bębnienie, które było przepustką do kolorowego świata rozrywki, a ta - jak wiadomo – najeżona jest wieloma pokusami. Szczególnie gdy jesteś ważną osobistością amerykańskiej sceny muzycznej.
Przypał, czy przypal?
Na początku lat 40, zaraz po skończeniu 30 lat, Gene wspiął się na szczyt popularności, która przerosła jego oczekiwania. Jakże odlegle i dziwnie to brzmi, wiedząc, że w tym czasie niemieckie bomby tłukły w polskie miasta.
USA żyło i tętniło muzyką, a Krupa stał się najpopularniejszym perkusistą w kraju, bijąc kolejne rekordy frekwencji na swoich koncertach, został celebrytą. USA miało jednak swoje problemy i wizję poszczególnych spraw, które patrząc z perspektywy, zarówno czasu jak i miejsca, były błahe, ale wówczas traktowane bardzo serio.
Tak właśnie było w przypadku marihuany, która była tematem super poważnym i cokolwiek się złego działo wokół, było z nią łączone. Młodzież, która szalała w rytm bębnów „Sing Sing Sing” natychmiast budziła podejrzenie, że jest w jakiś sposób dodatkowo nakręcona. Nikt ze starszego pokolenia nie brał pod uwagę tego, że po prostu tak może działać muzyka. W 1938 roku pojawiło się nawet rządowe ostrzeżenie o ewidentnym powiązaniu muzyków grających swing i marihuany!
