Transatlantic - The Absolute Universe
Transatlantic z Mikem Portnoyem wraca z płytą studyjną po 7 latach, co się zmieniło?
Napęd: Mike Portnoy
Typ silnika: rock progresywny
Trasa: Neal Morse z zespołem namieszali troszkę w kwestii tego wydawnictwa. Nie chodzi do końca o treść, a o wersje płyt. Od razu pojawiły się trzy rodzaje, z czego najważniejsze jest rozróżnienie „Forevermore” i „The Breath Of Life”. Niby prosta relacja w postaci wersji dłużej i krótszej z tym, że krótsza wersja nie polega jedynie na edycji, ale też niekiedy na zmianach samych kompozycji. Można to tłumaczyć na różne sposoby, z pewnością ktoś dojrzy w tym sprytny ruch marketingowy lub wręcz finansowy, ktoś inny, kto zna bliżej sylwetki twórców skieruje się w stronę niespokojnych artystycznych umysłów. Jakkolwiek panowie tego nie opisują, mamy przed sobą taki właśnie efekt końcowy, który mimo wszystko daje możliwość wyciągania wspólnych wniosków i prezentuje pewien spójny obraz.
Neal Morse podobnie jak Mike Portnoy uczestniczy w kilku różnych projektach muzycznych w mniejszym lub większym stopniu oznaczonych łatką rocka progresywnego, często są to ich wspólne nagrania. Taka aktywność może rodzić słuszne podejrzenia o powtarzalność. Na szczęście mamy do czynienia z fachowcami, którzy mają świadomość sytuacji.
Początek niniejszego albumu (w obu wersjach) chyba nie mógł się zaczynać bardziej „transatlanticowo”. Nie inaczej jest dalej, dlatego też wniosek jest bardzo prosty – kto lubi estetykę jaka miała miejsce na wcześniejszych płytach, będzie zadowolony z niniejszych nagrań. One jednak nagrody albumu dekady nie przyniosą w przyszłości, mimo że zespołu w wersji studyjnej nie słyszeliśmy od 2014 roku, więc tęsknota u niektórych mogła się pojawić. Czy można mówić tu o rutynie? Raczej o doświadczeniu i dogłębnej znajomości tematu. Podstawowe klocki z których składa się rock progresywny zostały wymyślone już bardzo dawno i przez ostatnie kilkanaście lat trwa tak naprawdę tworzenie nowych kombinacji i układów w oparciu o znane elementy. Transatlantic składa je po swojemu w swoim dawno wypracowanym stylu.
Wracając do podwójnej wersji albumu (trzecią jest kompletne połączenie dwóch), tej progresywnej słodyczy brzmieniowej w wydaniu 90 minutowego „Forevermore” może być dla mniej delikatnych za dużo, ale ze względu na to, że jest to album konceptualny, czyli mający wspólną treść, dobrze zachować tenże koncept. I tu z odsieczą przychodzi wersja „The Breath Of Life”.
Przejdźmy teraz do bębniarskich aspektów zawartych na tej płycie. Transatlantic nie jest zespołem, gdzie dominują karkołomne pasaże w dziwnych podziałach, mimo że takie też się tu znajdują. Dużo tu trójdzielnego grania w stylu 6/8, lub wolnego 4/4, a wszelkie połamańce służą zmianie opisywanej myśli lub kulminacji jak np. w „Looking for the Light”. Mike korzysta z arsenału swoich umiejętności perkusyjnego wyrażania zachowując duży zapas, chociaż dla wielu będzie to wciąż poziom nieosiągalny. Jeżeli była mowa o rutynie, to ewentualnie tutaj można pokusić się o takie określenie, ale też nie w całości. Gra pewnie i solidnie, tak jak zwykł przyzwyczaić. Jego partie są osadzone w kompozycjach, tworząc całość, a nie odlepiony szkielet jak na ostatniej płycie solowej Johna Petrucciego. Poza tym naprawdę ciężko w takiej muzyce czymś nowym zaskoczyć, żeby nie przekombinować. Od tego Mike ma inne projekty.
Tymczasem transatlantyk płynie dalej, a na pokładzie większych zmian nie ma.
Wrażenia z jazdy: Brzmienia, melodie, harmonie – to po prostu klasyczny Transatlantic, czyli zwiewny, z pozytywnym lub też budującym przekazem, czasami wręcz skoczny rock progresywny z dużą dawką słodkości brzmieniowej, podniosłymi rozjazdami i nutą patosu. Stanowczo nic odkrywczego, ale tym razem jest to dobra cecha, bo sporo fanów lubi taką stylistykę i potrzebuje takiej muzyki, a jeżeli będziemy chcieli czegoś nowego i innego to po prostu sięgnijmy po płyty innych projektów – Neal Morse & Mike Portnoy.
Odcinki specjalne: Wstęp do „The World We Used to Know” (na Forevermore). Nie chodzi o to co gra „Żelazny” Mike – bo to akurat nie jest coś super trudnego – tylko w jaki sposób to gra. Ta swoboda, lekkość i oddech, których brakuje u wielu młodych „spiętych tygrysów”.