Djembe Kangaba
Po wypiekach na twarzy zasapanego kuriera, który wnosił do redakcji wielki karton z bębnem djembe marki Kangaba, jaki dopłynął do nas z afrykańskiej miejscowości Bamako w Mali, wnioskowałem, że musi być to solidny, ciężki instrument.
Z twardego drzewa. Kurier pocił się szczerze, bo 61-centymetrowy bęben o 31-centymetrowej średnicy membrany z koziej skóry okazał się niezwykle solidny. I wdzięczny.
Powiadam wam, bęben robi ogromne wrażenie na laiku, ale i na zawodowcu. Zwłaszcza masa bębna i twardość ścianek korpusu, który po wyjęciu z pudła natychmiast rozbudziłem drganiem powietrza, grając głębokie i ciepłe, pastelowe basy z równie barwnymi, wyrazistymi brzmieniami średnich i wysokich, świetlistych tonów. Dopiero później zajrzałem do wnętrza bębna, w którym w odróżnieniu od gładzi chińskich zabawek, wytwórcy pozostawili ślady swojej prymitywnej, ale jakże cholernie szczerej, dobrej roboty. Drzazgi, wióry, ślady dłuta. Cudowne...
Bębny Kangaba pachną Afryką. Może zabrzmi to głupio, ale jako niepoprawny aromatyk, widząc te poszarpane kawałki drewna w środku korpusu, pooddychałem troszeczkę tym instrumentem. Warto było, bo i brzmienia testowanej Kangaby nie niosły ze sobą duchoty, spotykanej w bębnach djembe maszynowej, masowej produkcji. Kangaba to djembe, które żyje. To nie tylko przedmiot.
Bębny djembe pochodzą z Zachodniej Afryki, a ich tradycja funkcjonowania w tamtym obszarze geograficznym sięga setek lat. Jest to także podobno najpopularniejszy bęben na świecie i prawdopodobnie dlatego Chińczycy na potęgę "tłuką" w fabrykach maszynami dyskusyjnej jakości kopie tego, co prostymi narzędziami w drewnie lenke, dugura czy gueni, robią malijscy rzemieślnicy z maleńkiej wytwórni bębnów Kangaba. Instrument jest atrakcją wizualną i podobno w niektórych domach djembe stoją tylko w celach ozdobnych. Tych, którzy chcieliby zdziałać z tym instrumentem coś więcej - grać na nim, pracować w mniej lub bardziej profesjonalny sposób, muszę zapewnić, że Kangaba nie robi zabawek. To profesjonalne bębny. Z solidnie wypracowanego drzewa, z naciągiem z koziej, golonej żyletką skóry "Sahelu", który na obręczy i kielichu bębna napina system 38 pionowych oplotów. Podobno z europejskiej linki, ale głowy nie dam sobie uciąć, bo może się jeszcze przyda.
Dlatego każdy prawidłowo zagrany dźwięk dawał oddech. O dobrej robocie wytwórców pomyślałem dopiero po jakichś dwóch godzinach grania, kiedy ręce popuchły od basu, tonu i slapów (dun, ta, tin w jęz. malinke), jakimi obdarzałem swoich tolerancyjnych sąsiadów. Co ciekawe - mieszkańcy Mali wierzą, że dźwięki i rytmy djembe leczą różne schorzenia i przypadłości. Mogę więc z powodzeniem stwierdzić, że poddawałem sąsiadów muzykoterapii.
Korpus bębna jest bez zarzutów. Zero sęków. Powierzchnia bębna wypolerowana kosmicznie dokładnie. Noga bębna udekorowana została charakterystycznymi wzorami etno, nawiązującymi do Mali. Wisienką na tym bębniarskim torcie jest piękny, barwny, materiałowy oplot obręczy górnej. Wszystko wykonane z taką precyzją, że z niedowierzaniem kiwałem głową, oglądając na stronie www.kangaba.com zdjęcia skromnego warsztatu bębniarskiego w Bamako, który w latach 80 założył skromny kowal, znudzony wytwarzaniem prostych narzędzi gospodarskich.
Jak ustaliłem z firmą Music Partners Polska, dzięki uprzejmości której testowałem tego afrykańskiego kolosa, koszt bębna wyniesie 799 zł, co jak sądzę jest bardzo dobrą ceną za ręcznie, a nie maszynowo, wyprodukowany instrument. Nawet, gdyby miał być jedynie egzotyczną ozdobą prosto z Czarnego Lądu. Jest to jednak bardzo poważny, wspaniale brzmiący w trzech dźwiękach instrument do zastosowań profesjonalnych i warto mieć to na uwadze.
Instrument dostarczył: Music Partners (musicpartners.pl)
Tekst i fot. Wojtek Andrzejewski
Test ukazał się w numerze listopad 2016
{GAL|4858}