PIONIERZY POLSKIEJ PERKUSJI cz.2
W pierwszym odcinku naszego cyklu przedstawiliśmy sylwetkę wybitnego artysty. Zanim świat zaczął zachwycać się aktywnością Phila Collinsa, my mieliśmy Andrzej Dąbrowskiego. W drugiej odsłonie cyklu przeskoczymy na drugi biegun popularności.
Jako naród mamy ogólną tendencję do heroicznego prezentowania naszego wizerunku. Nie lubimy mierzyć się z niewygodnymi faktami naszej historii lub krytycznymi opiniami na nasz temat. Czasami jednak trzeba powiedzieć pewne rzeczy wprost.
Na łamach Jazz Forum, nasz dzisiejszy bohater powiedział: „Kiedy do Warszawy przyjechał po raz pierwszy Willis Conover (pamiętam, było to w roku 1959) odbył się koncert z udziałem wszystkich czołowych polskich zespołów jazzowych. Po koncercie, na spotkaniu w „Hybrydach”, Conover powiedział, tego nie zapomnę, iż najmocniejszą stroną polskiego jazzu są pianiści. Wykazują oni największą dojrzałość. Natomiast na ostatnim miejscu postawił właśnie perkusistów i ogólnie sekcje rytmiczne. Uznał, że jest to najsłabsza strona polskiego jazzu. To było bardzo znamienne stwierdzenie, które mocno zaciążyło na nas, perkusistach. Niektórzy poczuli się zdyskwalifikowani. Inni zrozumieli, że muszą jeszcze bardzo dużo popracować. Sekcja rytmiczna przez długi czas uważana była za piętę achillesową polskiego jazzu i długo toczyły się dyskusje, którą z nich można już uznać za dobrą. Tę złą passę przerwał dopiero Andrzej Dąbrowski; później także Adam Jędrzejowski.”
Tadeusz Federowski
Zdecydowanie jeden z najbardziej niedocenianych perkusistów w Polsce, który w swoim skromnym podejściu przecierał wiele szlaków rodzimym perkusistom.
„Cała moja przygoda muzyczna była od początku dziełem przypadku. Bieg wydarzeń toczył się jakby niezależnie od mojej woli. Spotykałem ludzi, którzy nadawali kierunek temu biegowi. Ja pozwalałem nieść się tej fali zdarzeń, licząc na przychylność losu.” Mówił w rozmowie z Jerzym Bojanowskim do Jazz Forum 2/1993. Z tego właśnie źródła, dzięki uprzejmości redakcji, korzystamy z poniższych cytatów.
Warto opisać jego pierwsze lata, ponieważ dzięki relacji pana Tadeusza dowiadujemy się, jak to wszystko dokładnie wyglądało. Zaraz w latach powojennych trenował pływanie przy polskim YMCA (zlikwidowany w 1949 roku). W tym czasie działał tam już Hot Club, a przy nim zespół jazzowy o nazwie Marabut, w którym grał na akordeonie i śpiewał późniejszy słynny aktor Edmund Fetting. Na perkusji grał Mirosław Ufnalewski. Z biegiem czasu Hot Club rozrósł się w dynamicznie działający ośrodek jazzowy, któremu ton, ze swoim big bandem, nadawał Karol Bovery, świetny saksofonista tenorowy rodem z Czech. „Naprawdę „bakcyla” jazzowego złapałem po obejrzeniu głośnego filmu amerykańskiego „Serenada w Dolinie Słońca” (wszedł na ekrany w Polsce bodaj w 1947 lub 1948 r.), oczywiście za sprawą znakomitej orkiestry Glenna Millera, występującej w tym filmie.
Zanim Kraków i Warszawa stały się głównymi ośrodkami jazzowymi w Polsce, pod koniec lat 40, duże znaczenie w tej materii miało Zakopane, gdzie panowała nieco luźniejsza atmosfera niż w wielkich miastach. Koledzy pana Tadeusza jeździli, a później zdawali relację jeszcze bardziej podkręcając wyobraźnię.
Ciekawe było jeszcze jedno źródło informacji o kulturze zachodniej: „Z wypiekami na twarzy chodziliśmy do ambasady amerykańskiej na organizowane tam projekcje filmów jazzowych. Jaka to była dla nas atrakcja, trudno dziś wyrazić! Wymagało to jednak pewnej odwagi, gdyż groziło niejednokrotnie przykrymi konsekwencjami. Niestety, odczułem je na własnej skórze. Wychodząc pewnego dnia z ambasady, zostałem zatrzymany przez dwóch cywilnych funkcjonariuszy i odprowadzony do komisariatu przy ul. Pięknej. Tam obrzucono mnie stekiem wyzwisk, wylegitymowano i zrewidowano moją szkolną teczkę, zapewne w poszukiwaniu jakichś „wrogich” materiałów. Na szczęście niczego takiego nie miałem. Wśród podręczników szkolnych, w teczce, była historia WKP (b) (czyli „Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia (bolszewików)” poprzednik KPZR), na widok której funkcjonariusze nieco złagodnieli. Zagrozili jednak, że jeśli zamierzam zdać maturę, to lepiej abym nie bywał w ambasadzie. Następnie spisali moje personalia i częstując kopniakiem wypuścili. Tak więc los jazz fana nie zawsze był w tych latach wesoły.”
Wreszcie zespół Pinokio w 1951 roku: „Pinokio było dla mnie przedsionkiem do jazzu. Tam stawiałem pierwsze kroki jako perkusista. Prawie wszyscy startowaliśmy, mniej więcej, z tego samego pułapu.” Później rozpoczęły się kolejne projekty, aż wreszcie pionierski wyjazd zagraniczny w 1958 roku: „Na tournee po Danii pojechaliśmy w ramach wymiany kulturalnej. Wcześniej zespoły duńskie gościły u nas. Warto podkreślić, że był to pierwszy po wojnie wyjazd polskiego zespołu jazzowego za tzw. „żelazną kurtynę” i już choćby z tego powodu nasze pojawienie się tam stanowiło niejaką sensację.”
Pamiętajmy, że muzyk w 1954 roku zdobył dyplom Politechniki Warszawskiej i gdy rozstał się z Pinokiem poświęcił się pracy zawodowej, co trwało dość krótko, bo rok. Mimo wszystko, przez bardzo długi okres, Tadeusz Federowski traktował granie na bębnach, jako zwykłą przygodę. Świadomość statusu zawodowego pojawia się później: „Muzykowanie, które nieoczekiwanie dla mnie, stało się w końcu moim drugim zawodem, traktowałem zawsze jak przygodę. O ile ma to w moim przypadku oczywiste uzasadnienie, biorąc pod uwagę długi okres amatorskiego uprawiania muzyki, to ku memu zaskoczeniu odczucie to nadal towarzyszyło mi w latach, kiedy jazz stał się moją profesją. Z tą chwilą zmienił się tylko mój stosunek do instrumentu, który zacząłem traktować jak warsztat pracy. Postanowiłem w miarę regularnie ćwiczyć, nie tylko po to, by przygotowywać się do prób i koncertów. Chciałem też poprawić swoją technikę, wyeliminować nerwowość, uzyskać lepsze „osadzenie” rytmu. Jest to pojęcie z kategorii trudnych do wytłumaczenia; podobnie jak pojęcie swingu. Można powiedzieć, że jest to jakby osiągnięcie właściwego, równego tempa w grze. Jeśli perkusista opanowany jest wyłącznie myślą, by swingować, zapomina właśnie o tej kwestii solidnego osadzenia rytmu. Osadzenie rytmu z jednoczesnym jego ,,rozkołysaniem” eliminuje wszelką nerwowość tempa i wprowadza pewien spokój w rytmiczny przebieg utworu. Daje to soliście możność skupienia się wyłącznie na improwizacji.”
Czesław Bartkowski na temat Tadeusza Federowskiego:
„Genialna, absolutnie genialna postać, którą pies z kulawą nogą się nie interesuje i o której nie mówi. Latami powtarzałem różnym kronikarzom, że muszą z nim jak najwięcej rozmawiać, żeby zachować tę perłę! Jego gra była emanacją pulsacji jazzowej, swingu. Człowiek niesamowitej kultury i charyzmy, a przy tym szalenie skromny. Obawiał się, że osiągnął już pułap swoich możliwości stylistycznych i czasami - jak było coś nowego, współczesnego – zbyt łatwo się wycofywał. Kilkakrotnie w takiej sytuacji zwracał się do mnie, mówił: „Czesiu, to weź może ty…”, a ja mu na to: „Tadziu kochany, przecież ty genialnie to robisz!”. Nie grał modernistycznie, bebopowo, ale był po prostu mistrzem swingu. Człowiek pełniący wiele funkcji w PSJ, a do tego grający w nieprawdopodobnie różnych konstelacjach. Słyszę teraz, że są nagrania Tadzia z Komedą. Wychodzi właśnie płyta poświęcona Januszowi Skowronowi, a tam utwór grany w takim składzie: Tadzio Federowski, Tomasz Stańko, Janusz Skowron. Zbitka niesamowita!”.
Materiał zebrał przygotował: Staszek Piotrowski
Podziękowania dla Jazz Forum