Voo Voo - Premiera
W zasadzie w każdej piosence jest coś wyjątkowego w grze Michała.
Napęd: Michał Bryndal (Agora, 2022)
Typ silnika: rock
Trasa: Zespół Voo Voo ma to do siebie, że oprócz solidnej i wiernej grupy oddanych fanów, cieszy się dużą estymą wśród muzyków. Wiadomo, że w ekipie są instrumentaliści, którym spokojnie można przypisać tytuł artystów w swoim fachu. Nie chodzi tu oczywiście o instrumentalną pirotechnikę, tylko o muzyczną wrażliwość, smak i wyobraźnię, która jest sprawnie przekazywana za pomocą swoich instrumentów. W chwili, gdy robi to cała formacja, a nie tylko jeden czy dwóch muzyków, otrzymujemy niesamowicie organiczny efekt. Niezależnie od natężenia dźwięków, sprawia to wrażenie dużej bliskości. Tak można w skrócie opisać sposób oddziaływania Voo Voo. W przypadku niniejszej płyty, metoda jest bardzo podobna. Z pewnością duże znaczenie ma tu forma rejestracji oparta na kolektywnym zgrywaniu materiału, co dodatkowo świadczy o wzajemnej chemii i wspólnym języku muzyków. Nawet gdy linie wokalne są wtórne na potęgę, to ich treść oraz muzyczna oprawa są tak mocno dystynktywne, że w połączeniu z umiejętnym rozkładem nastroju, nie ma możliwości by słuchacz wpadł w pętlę „wciąż tego samego utworu”. W całości dominuje tu jednak w miarę stonowany klimat i nawet żywsze kompozycje mają w sobie dużo lekkości i pozbawione są nerwowej szarpaniny. Zespół - wraz z dwiema paniami w gościach - nigdzie się nie śpieszy, nikt nikomu nic nie chce udowadniać.
Na perkusji Michał Bryndal, który zadziwia swoją grą. Dlaczego? Jest to bębniarz, którzy zasiadł na niesamowicie gorącym perkusyjnym stołku. Nie tylko spełnił oczekiwania fanów, związane z odnalezieniem się w starych utworach, ale też wniósł własny, wyjątkowo indywidualny charakter, który jest doskonale wpasowany w równie indywidualny styl zespołu! Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nie będzie przesadą, że z punktu widzenia perkusyjnego, mamy do czynienia z prawdziwym fenomenem. Takich przykładów – nie tylko w Polsce – jest bardzo mało. Na najnowszej płycie Michał po prostu szaleje, chociaż uwaga! Zwrot „szaleje” należy dopasować do wspomnianego stonowanego charakteru całości. Oprócz wspaniałego operowania dynamiką i artykulacją, na uwagę zasługuje fantastyczne brzmienie beczek, w które uderza. Jak się okazuje, jest to zestaw Ludwig Chrome Over Wood, na którym wcześniej grał nie kto inny, jak nieodżałowany Stopa.
W zasadzie w każdej piosence jest coś wyjątkowego w grze Michała. Z jednej strony wszystko siedzi i nie ma absolutnie wrażenia „przegranych” partii, jednak z drugiej strony, po wsłuchaniu się w kilka z nich zauważamy, że dzieje się naprawdę sporo. Po prostu trzeba wiedzieć, kiedy, ile, co, gdzie i jak. To przecież takie proste… dla Michała.
Wrażenia z jazdy: Album swobodny, lekki, bez łoskotu, bliski w odbiorze. Skutecznie rozjaśnia i dodaje ciepła długim wieczorom. Płyta kompletnie sprzeczna z tym, czym jesteśmy bombardowani co sekundę przez serwisy informacyjne, ale z drugiej strony tworzy obraz namacalnej, nieodległej, "sąsiedzkiej". Takie spokojne wyczekiwanie na lepsze dni, które bez wątpienia nadejdą. Nie wpłynie na pewno na bieg muzycznej historii w Polsce, ale zważywszy na ogólne wrażenie jakie wywołuje, dobrze, że pokazuje się właśnie w tym czasie. Miło.
Odcinki specjalne: Michał ma ich tu sporo. Wyróżnijmy dwa. Pierwszy to partia zwrotkowa w „Leżozwierz”, a drugi to wiadomo – przesmaczne solo w intro do „Bez saxu”! Świetny przykład, jak można gęsto i sprawnie technicznie zabębnić, nie tworząc kiczowatego wrażenia występu cyrkowego. No i ten sound Ludwiga!