Felieton Piotra Pniaka: Do widzenia, by Dzień dobry
Uprawianiu sztuki perkusyjnej towarzyszą różne sytuacje, również te pozamuzyczne.
Artyści ćwiczą indywidualnie, ale też spotykają się na próbach, na tzw. „soundchecku”, koncercie i podczas nagrań. Każda przerwa w pracy lub każde oczekiwanie na działania muzyczne może stać się czasem wypełnionym iście ułańską fantazją i... grzechem.
Mam tu na myśli stosowanie różnego rodzaju narkotyków, bo trzeba przyznać, że niewiele jest zespołów, w których nikt nie sięga po skręta lub inne proszki czy piguły, a i alkohol na „popitkę bywa stosowany”. Dlaczego poruszam ten temat? Otóż uważam takie zjawisko za pewnego rodzaju przeszkodę we wspólnym muzykowaniu oraz współpracy. Na przestrzeni lat widziałem wielu muzyków, którzy aplikowali sobie różnego rodzaju używki i albo nic to do artyzmu nie wnosiło, albo – co częściej – artyzmowi stawało na drodze, powodując przy okazji wiele innych nieporozumień i konfliktów. Oczywiście, można uznać, że niewielka ilość miękkich narkotyków nie ma większego wpływu na jakość wykonywanej pracy, ale skoro tak, to pytanie brzmi – po co stosować coś, co „nie działa”?
Problem z narkotykami polega na tym, że ludzie je stosujący oswajają się z nimi i uzależnieni są głównie od stanu, jaki osiągają. Dlaczego ludzie stosują takie środki? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć nietrudno się domyślić, że może chodzić o osiągnięcie stanu odprężenia czy relaksu lub też stanu pobudzenia w celu lepszej koncentracji czy efektywności podczas wykonań. Jakie mogą być konsekwencje takich zachowań, a raczej jakie są, bo mówimy o powszechnym i częstym zjawisku, a nie jednorazowej sytuacji: ktoś, gdzieś, kiedyś.
Jako perkusista współpracujący na przestrzeni lat z różnymi artystami byłem zaskakiwany wybrykami różnych muzyków instrumentalistów, ale chyba największą palmę mają osoby zwane wokalistami, choć czasami nie wiadomo czemu. Moje doświadczenia, ale też rozmowy z innymi muzykami potrafią szczerze zmartwić, zwłaszcza kogoś, kto muzykę kocha, a zawód swój traktuje poważnie.
Kilka przykładów sytuacji:
1. PRÓBA ZESPOŁU.
Muzycy stawiają się systematycznie na próby pewnego artysty, któremu, jak twierdzi on sam, bardzo zależy na jakości aranżacji i jej wykonania na żywo przez zespół. Pada wiele słów o tym, jak to trzeba drobiazgowo i szczegółowo podejść do tematu. Jest też informacja, że czasu jest bardzo mało i w związku z tym ilość prób wzrośnie. Na tym etapie wszyscy muzycy wiedzą, że do wykonania prac muszą się lepiej przygotować, a czasu na próby wygenerować znacznie więcej. Oczywiście próby są nieodpłatne, nie ma też zwrotu za paliwo dla muzyków z tego samego miasta ani dla tych, którzy przyjeżdżają, robiąc kilkaset kilometrów w jedną tylko stronę. Już to nie wygląda na ok, ale gorsze dopiero się zaczyna.
Artysta, siedzący przy laptopie, co chwilę wychodzi do łazienki, a każdy jego powrót do sali prób przynosi coraz bardziej zaskakujące i abstrakcyjne zachowania, co finalnie powoduje, że nie jest on w stanie wykonać żadnej operacji na komputerze, a kluczem do odbycia udanej próby było właśnie przygotowanie formy i aranżacji, by muzycy mogli po pierwsze: wysłuchać, po drugie: wykonać utwór.
Rozjechane w czasie ślady uniemożliwiają rozpoznanie poszczególnych części kompozycji, a każdorazowa ingerencja lidera grupy kończy się coraz większym zamieszaniem i niemożnością wykonania jakiejkolwiek pracy. Finał. Po pięciu godzinach męczarni próba się kończy. Muzycy nie zagrali ani jednego dźwięku, a kolejne spotkanie ma się odbyć nazajutrz ku zdziwieniu kolegów, mających kalendarze wypełnione terminami innych prac. No trudno. Każdy ma nadzieję, że kolejne podejście do prac nad utworami przyniesie bardziej wymierne efekty niż żadne – tak, jak dziś. Kiedy spotykamy się następnego dnia sytuacja wygląda identycznie. Podsumowanie: Dwa spotkania w dwa dni. Prace stoją w miejscu. Atmosfera zniechęca do dalszej współpracy.
2. NAGRANIE PŁYTY.
Muzycy z całej Polski przyjeżdżają pod wskazany adres o wskazanej godzinie. Nikt nie otwiera bramy i nikt nie odbiera telefonu. Po jakimś czasie w drzwiach budynku ukazuje się wyraźnie zmęczony życiem lider grupy. Zespół wchodzi do budynku. W reżyserce faja na stole, a zapach „trawska” „poszóstnie” przegryzł koce i inne materiały tłumiące w pomieszczeniu. Zespół dowiaduje się, że najlepiej jest, kiedy muzycy nagrywają razem, bo daje to fajną energię.
Ta uwaga organizującego nagrania artysty wydaje się być słuszną, ale z czasem tj. po instalacji instrumentów i mikrofonów okazuje się, że brak możliwości czy też umiejętności ustawienia indywidualnych odsłuchów. Można pokusić się o jakieś przygotowanie i skonfigurowanie sprzętu w taki sposób, by zadbać choć w minimalnym stopniu o komfort pracy, ale nie. Tu znowu pojawia się motyw nabijania fajki i zaczynają się problemy z koncentracją i wspólnym konsensusem.
Finał? Muzycy grają w słuchawkach, mając stanowiska w różnych pomieszczeniach, ale mają całą gamę opóźnień i nagraniowych przesłuchów. Klikający metronom w słuchawkach perkusisty zamiast zostać wysłany wyłącznie liniowo, pobierany jest również za pomocą mikrofonu pojemnościowego, stojącego w pomieszczeniu. A zatem opóźnienia plus przypadkowe dźwięki, a do tego skwaszone miny muzyków postawionych w tej niekomfortowej sytuacji. Całość wykonania nie zachwyca, bo nikt grając na swoim instrumencie nie słyszy się w sposób umożliwiający wykonanie standardowej pracy nagraniowej.
3. KONCERT.
Artysta zagrał około 200 czy może 300 koncertów i jest rozpoznawalny. Jego piosenki są często odtwarzane na antenie radiowej, również teledysk pod względem upublicznienia funkcjonuje sprawnie. Sytuacja dobrze wróży całemu zespołowi, ale.... Wokalista wychodzi na scenę już dwudziesty raz w tym miesiącu i nie pamięta tekstów!!! Przez 90 minut ogląda się na kolegów z zespołu, by podpowiedzieli, co ma śpiewać lub kieruje mikrofon w kierunku publiczności, a zatem rzadko sam śpiewa. Przez cały czas „wykonu” robi za statyw.
Inny przykład koncertu. Perkusista po wielu libacjach na trasie ma zagrać koncert. Chyba nie czuje się zbyt dobrze, a organizatorzy koncertu są wymagający i nie dają przyzwolenia na „bylejakość”. Co robi pałker z basistą? Dzielnie ratują sytuację, a efekt jest taki, że mało im żyły nie wybuchną i oczy nie wypadną, kiedy już grają koncert. Ilość przyswojonego proszku pewnie większa od innych podobnych sytuacji.
James Kottak, stracił dużo, bardzo dużo przez swój brak odpowiedzialności… (Fot. Romana Makówka)
Jak widać praca w branży rozrywkowej bywa zaskakująca, choć nie zawsze jest to zaskoczenie pozytywne. Często wiąże się ze strachem o chwiejącego się na scenie kolegę i o to, czy ktoś dogra lub dośpiewa koncert do końca, czy zaginie gdzieś pomiędzy garderobą a sceną, a może nie pojawi się, bo śpi.
Powyższe przykłady dotyczą głównie wokalisty, ale należy powiedzieć sobie jasno: problem z narkotykami dotyczy różnych muzyków. I nie ma żadnego znaczenia fakt, kto jaki gatunek muzyczny uprawia, bo grając bluesa czy jazz, hip-hop czy reggae, czy pop, czy metal, zawsze można sobie „zrobić dobrze”. Pytanie tylko: do jakich sytuacji to prowadzi w kwestiach muzyki, a do jakich w kwestiach relacji z innymi muzykami czy organizatorami i oczywiście publicznością? Pytanie: czy nie można takiej porażki przewidzieć? Powstrzymać? I jakie pozostają wspomnienia z takiej współpracy? Tu znowu bazując na wypowiedziach moich kolegów, ale też na moich własnych wspomnieniach, mogę stwierdzić, że największym problemem jest tu brak szacunku do drugiego człowieka w ogóle.
To podstawowy problem w naszym życiu prywatnym i zawodowym.
Owszem, narkotyki piętrzą te problemy, bo brak komunikacji w kwestii terminów czy podziału zadań w zespole plus pojawiający się na pewnym etapie kłopot z rozliczeniem, bo po wykonaniu prac, za pewną ich część, otrzymuje się kwotę znacznie mniejszą, a za inne wykonania nie otrzymuje się wynagrodzenia wcale. I niech ktoś mi powie, że zawód muzyk to takie bujanie w obłokach. Być może tak. Być może kogoś ten stan dotyczy, ale czy chcemy i lubimy słyszeć o szacunku i być traktowani zgoła inaczej? Jakie odczucia i przemyślenia towarzyszyłyby naszym współpracownikom, gdyby zamienić się miejscami? Tak na tydzień, tylko na tydzień. Uwierzcie mi, byłaby afera. Byłoby oburzenie. Byłby kompletny brak zrozumienia i pretensje. Powstaje zatem pytanie: jak zapobiegać tego rodzaju sytuacjom?
Powiem brutalnie i wprost. Jeśli ktoś będący pracodawcą i liderem nie szanuje własnego życia i własnej pracy, a przy tym twojej pracy, czasu i zaangażowania, jeśli zamiast budować rujnuje – to warto o tym porozmawiać, choć często słowa nie pomogą. Chyba za późno uczyć człowieka szacunku do innych. I jeśli po rozmowie stwierdzam, że tak jest i nie znajduję zrozumienia, i nie mam wpływu na poprawę, nie mam od tego momentu również czasu i ochoty.
Tak, najwyższy czas zmienić pracodawcę i uciąć wszelkie z nim kontakty, pilnując jednak, by suma wykonanych prac została udokumentowana i rozliczona. Najlepszą metodą jest znaleźć ludzi, z którymi współpraca układa się pozytywnie, wszyscy szanują czas i wszyscy czynią wysiłki, by wspólnie osiągnąć zamierzony cel. W życiu bywa tak, że sprawy wydają się skomplikowane i złożone, ale jeśli rozłoży się problem na czynniki i każdy z nich szczegółowo je przeanalizuje, sprawy stają się proste.
W poprzednim felietonie podałem przykłady zastosowania pytań. I tu, choć w zupełnie innym kontekście, powracam z propozycją prostych pytań do samego siebie.
Oto kilka z nich:
1. Co chcę robić w życiu?
2. Jak chcę żyć?
3. Jakim chcę być człowiekiem?
4. Co jest mi do tego potrzebne?
5. Kto może mi w tym pomóc?
6. Jak ja będę pomagał innym?
Kolejna seria pytań jest już bardziej szczegółowa.
1. Jak wyobrażam sobie mój dzień pracy i czas spędzony z bliskimi?
2. Gdzie chcę mieszkać?
3. Z kim chcę być?
4. Jak zabezpieczę byt mojej rodzinie?
5. Jak poradzę sobie, jeśli mój pierwotny plan się nie powiedzie?
6. Jak zorganizuję zabezpieczenie finansowe na wypadek fiaska przy realizacji pierwotnego planu zarabiania na życie?
Tak. Brzmi to dość dziwnie, ale takie proste pytania wymuszają na nas najprostsze formy odpowiedzi oraz często pozwalają sprecyzować wiele aspektów życia zawodowego i prywatnego. Często jest tak, że jesteśmy innymi ludźmi niż zakładamy, że jesteśmy. Jeśli nie masz czasu, by poświęcić go innym, to już pokazuje, że coś jest nie tak. Uwierzcie mi! Można być bardzo zapracowanym człowiekiem, ale to, co jest do zrobienia, jest do zrobienia i nawet, jeśli czasem bywa ciężko i prace opóźniają się względem założeń, warto trzymać kurs i nie poddawać się, bo... to wasze życie, a wasze życie jest bardzo ważne.
Bo wasze życie to również życie waszych rodziców, waszych dzieci i wszystkich bliskich wam osób. Szanujcie siebie i innych. Jeśli spotykacie kogoś na ulicy, to myślcie: to mój brat, to moja siostra, to moja matka. Bądźcie uśmiechnięci, gotowi do pomocy i nie ustawajcie w realizacji swoich planów. Nie pozwólcie też, żeby skrajnie nieuczciwe osoby, które na własne życzenie wszystko niszczą, zrujnowały wasz czas, zdrowie, pieniądze i pozytywne relacje z innymi ludźmi. Amen!
P.S. Nie dajcie się zwieść ludziom śpiewającym o miłości i szacunku. Oni niekoniecznie potrafią kochać, często nie potrafią szanować i nikomu nie życzą dobrze, tylko sobie, choć tego też nie potrafią. Być może im się to marzy, a oglądanie się na gwiazdy, stosujące narkotyki, nie przynosi im lepszych pomysłów. I tacy „marzyciele”, tkwiący w obłokach swojego nałogu, śnią o czymś wyjątkowym, a finalnie są źli, sfrustrowani, ciągną innych w dół. Jako twórcy kopiują wszystko jak leci, konkretne piosenki, wcześniej już zarejestrowane przez innych… Tylko po co? Szanujcie swój czas, szanujcie wasze życie! Pożegnajcie pseudo kolegów, pożegnajcie fałszywych przyjaciół i otwórzcie nową, czystą i lepszą kartę w waszym życiu! „…Lepiej późno niż wcale – rzekła babcia, spóźniając się na pociąg...”.
Kochani! Trzymam kciuki!