Kiedy Gretsch nie był Gretsch

Dodano: 19.05.2024
Autor: Staszek Piotrowski

Na początku lat 80 zeszłego stulecia Gretsch konał powoli i po cichu. Jedynie dzięki ambicji i determinacji Freda W. Gretscha marka przetrwała. Dopiero długo później nastąpił stopniowy proces odbudowy.

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.

Mija dokładnie 40 lat od momentu, kiedy marka Gretsch została uratowana przed całkowitym wymazaniem z perkusyjnej mapy świata. Zapewne po jakimś czasie ktoś by Gretscha wskrzesił, ale ciężko by było osiągnąć chociaż w przybliżonej formie status jaki dziś mają te kultowe bębny.

Piski przed burzą

Gretsch działał sobie spokojnie i kolejne zestawy perkusyjne zasilały rynek. Aż pewnego lutowego wieczoru 1964 roku w amerykańskiej telewizji pojawiło się 4 młodych, kosmatych anglików w garniturach. Nie wiadomo, czy wśród 73 milionów (!) osób, które oglądały na żywo w telewizji ten występ był też Fred Gretsch Jr., ówczesny właściciel firmy, ale jeżeli był, to pewnie masło orzechowe spłynęło mu z kanapki.

Na ekranie, w towarzystwie niewyobrażalnych pisków i krzyków, lekko zaskoczony zespół, rześko śpiewał wesołe piosenki. Na podwyższeniu siedział bębniarz z wielkim napisem na bębnie basowym „The Beatles”, nad którym pięknie prezentowało się logo marki Ludwig. Po trzech piosenkach nastąpiła przerwa, w trakcie której zapewne wszyscy oglądający zdążyli zawołać tych co przeoczyli pierwszą część, po czym kapela pojawiła się ponownie, gdzie ponownie w nieziemskim tumulcie, w mega hicie „I Want to Hold Your Hand” kamerzysta robi piekielnie efektowny, nawet jak na obecne czasy, najazd na zestaw perkusyjny. Pozamiatane.

Miłe złego początki

Co ciekawe pierwsze efekty tego występu były bardzo pozytywne także dla Gretsch, mimo że przyjęło się później, że „Gretsch to bębny jazzu, a Ludwig to bębny rocka”. Jednak rock wygenerował tak duży biznes, że trzeba było zwiększyć wysiłki z racji popytu na instrumenty. Do tego George Harrison grał na gitarach Gretsch. Fabryka zamiast 20 gitar dziennie musiała wypuszczać 100. Zwiększono zatrudnienie z 40 pracowników do 200! Wyobraźmy sobie zatem co musiała przeżywać fabryka Ludwig, skoro w ich bębny tłukł „on” - Ringo z The Beatles.

Gretsch już nie Gretsch

Fred Gretsch Jr. czuł pismo nosem. Łatwo sobie wszystko komentować po latach, ale obserwując na bieżąco pracę fabryki oraz tendencje rynkowe wydaje się być zrozumiałe, że szukał dobrej okazji by spieniężyć dobrze rozkręcony biznes. Na zasadzie „teraz albo nigdy”. Czy to tłumaczy Freda z decyzji o sprzedaży firmy? Na stole pojawiły się 4 miliony dolców od firmy fortepianowej Baldwin. Zasłużone firmy jak Fender i Slingerland także zmieniły właścicieli. Młody bratanek właściciela - Fred W. Gretsch chciał przejąć firmę od wuja, ale ten stwierdził, że młodziak dopiero zaczyna, więc oferta Baldwin to nie tylko konkretny pieniądz, ale też perspektywa rozwoju z racji aspiracji firmy fortepianowej na rozszerzenie działalności.

Agonia

Miało być pięknie, ale prawa rynku szybko dały znać o sobie i historyczna fabryka na Brooklynie została zamknięta już w 1968 r. Odeszło wielu kluczowych pracowników, którzy wcześniej, podczas negocjacji sprzedaży, mieli zagwarantowane zatrudnienie. Domino ruszyło. Ucierpiała jakość, wizerunek, współpraca z artystami, chociaż kilku z nich jak Phil Collins, Tony Williams czy Charlie Watts dalej było kojarzonych z marką. Jednak ten pierwszy coraz chętniej sięgał po japońskie Pearl.

Na początku lat 80 Gretsch był – delikatnie mówiąc - cieniem samego siebie. Na rynku rządził wspominany Pearl, eksplodowała Tama, dobrze miał się Premier, wciąż nieźle Ludwig (który jak się później okazało, nie wykorzystał kolosalnej szansy), Sonor mocno operował na silnym niemieckim rynku. To co działo się z produktami Gretsch przez kolejne lata jest traktowane zdawkowo w historiografii firmy. Wizerunkowo pojawił się ośmiokątny znaczek, teoretycznie korpusy nadal były dostarczane przez firmę Jasper, ale jakość wykończenia dawała sporo do życzenia, a wykorzystywany hardware był po prostu przestarzały, tym bardziej, że był to okres znaczącego skoku innowacyjnego w tej dziedzinie.

W ostatniej chwili!

W roku 1984, Fred William Gretsch, prawnuk założyciela, dostał wreszcie szansę odkupienia marki. Przez 17 lat prowadził sprawnie swoje biznesy muzyczne i co roku pytał Baldwin czy chce odsprzedać markę. W pewnym momencie firmę dopadł kryzys, więc transfer mało znaczącego już Gretscha był wszystkim na rękę. W listopadzie 1984 roku podpisano umowę, by na targach NAMM w 1985 oficjalnie ogłosić powrót do rodziny. Natychmiast przeniesiono produkcję bębnów do Ridgeland w Południowej Karolinie, czyli do miejsca, gdzie najwyższe serie Gretsch są produkowane do dziś, chociaż tak naprawdę prawdziwa eksplozja popularności nastąpiła w chwili przejęcia marki przez DW Drums i wkroczenie do gry legendarnego Johna Good. Czyli jak to? Znowu Gretsch był poza rodziną? Nie.

Posiadanie a zarządzanie

Marka Gretsch jest cały czas w rękach rodziny Gretsch, natomiast inną kwestią jest zarządzanie produkcją, rozwojem, sprzedażą, marketingiem itd. To się zmieniało na przestrzeni lat. Był Kaman przejęty przez Fender, następnie DW Drums, a teraz Gewa. Oczywiście mówimy tu wyłącznie o dziale perkusyjnym, ponieważ historia działu gitarowego ma się nieco inaczej.

Perkusje mają się doskonale, głównie za sprawą racjonalizacji wykonanych przez DW Drums, bo okres współpracy z Fenderem prowadził donikąd i kto wie, czy znowu nie doszłoby do poważnego tąpnięcia. Na tę chwilę wydaje się niemal pewne, że marka Gretsch spokojnie będzie trwać w kolejnym amerykańskim pokoleniu niemieckich imigrantów. Nie bez powodu o tym wspominamy, bo obecnie prawa do zarządzania firmą są właśnie w rękach niemieckiej firmy.

 

Opracował: Staszek Piotrowski

Źródło: Gretsch Rhythm 220, biuletyn Gretsch House Telegram, gretschdrums.com

QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.