Maciek Gołyźniak o „Granda”
Jest to jeden z najważniejszych albumów (2010) polskiej muzyki XXI wieku. Zdobył całą masę nagród i honorów, jest to też bardzo ciekawa płyta pod kątem warstwy perkusyjnej.
Jak wyglądało twoje instrumentarium podczas nagrania?
Dawno to było. Nagrywaliśmy w RecPublice, w Lubrzy. Dużym, znakomitym studio. Wziąłem więc wszystko co na tamten czas miałem w magazynie i jeszcze stary bęben basowy pożyczony od Andrzejka Rajskiego. Żeby mieć różne opcje. Miałem chyba z 6-7 bijaków do stopy. Różne rodsy, miotły i „śmieci”. Ostatecznie większość nagrań z tamtej sesji to miks basowego bębna od Collectorsa (22x18) i wymiennie użytych werbli Craviotto, chyba Brady i kilku innych. Nie pamiętam dokładnie setupu blach, ale bankowo grał tam Artisan ride 22" i w swojej roli i jako crash. Używaliśmy różnych wielkości hi-hatów. Duża część tego brzmienia to wypadkowa konceptu producenta Bartka Dziedzica, znakomitych urządzeń i realizatora Marcina Borsa oraz partii bębnów, które, mam wrażenie, są naprawdę dobrze zaaranżowane. Dodatkowo brzmienie studia było niezwykle inspirujące i na pewno ostatecznie Granda jest sumą tych niuansów, ale przede wszystkim koncepcji Moniki i Bartka.
Jak wyglądało budowanie twoich partii?
Bartek pokazał mi demo z programowanymi, wstępnymi partiami. Znaliśmy się już wcześniej z innych produkcji, więc sporo rozmawialiśmy o graniu, brzmieniu, swoim myśleniu o muzyce itd. Zamknąłem się w swojej próbowni i pracowałem z „cyfrową” demówką jakiś czas. Ostatecznie Bartek zdecydował, że nagramy demo jeszcze raz, z żywym bębnem, dla absolutnej pewności. I tak się stało. Pracowaliśmy dwa dni i w końcu wizja Bartka spotkała się z moją grą i mieliśmy wyjściowe nagranie. Z tymi pomysłami i koncepcją pojechaliśmy do „prawdziwego” studia.
Miałeś przeczucie podczas nagrań, że robisz coś aż tak ważnego?
Nie. Ale ja zupełnie inaczej na takie sprawy patrzę. Zawsze pamiętam, że dla artysty, z którym pracuję, nieważne gwiazda czy amator, to jest w danym momencie najważniejsza płyta. Że trzeba temu poświęcić maksimum uwagi i pracy, nieważne, czy ktoś z tym zdobędzie Fryderyka, postawi płytę na półce, czy rozda znajomym. Tak mam. Nie ma dla mnie mniej czy bardziej ważnych płyt. Rozstrzygam to na poziomie szacunku do artysty i siebie, oraz współpracowników. Dodatkowo, ja po prostu uwielbiam pracę w studio, szczególnie, kiedy artysta wie, czego chce. A jak już ma zaufanie, to jestem wniebowzięty. Mnie się te utwory akurat bardzo podobały. Uwielbiałem pracę z Bartkiem, bo choć często się różniliśmy, powstawały nietuzinkowe rzeczy. Szanowaliśmy nawzajem swoje spojrzenie na muzykę. Podobnie było i wtedy. Czułem po prostu, że powstają świetne numery, że to jest świeże, niesztampowe, że Monika jest w sztosie i nowej energii, ale zupełnie, nawet przez chwilę, nie miałem myśli, że piszemy właśnie historię polskiej muzyki. Płyta zdobyła wszystko, więc chyba można tak powiedzieć, bez fałszywej skromności. Myśleliśmy wtedy jak najlepiej napisać, zagrać, nagrać muzykę. Jasne, że każdy miał swoje ambicje, to było w studio czuć, ale o skali zjawiska nie myślałem. Resztę, być może, znacie z płyty.