"Oni tam, a ja tu, na scenie." - Comiesięczny Felieton Perkusyjny
Nasze środowisko, mimo że niezbyt liczne to jednak posiadające wyraźną tożsamość, utarło i wciąż uciera kilka stereotypów i wizerunków. Podobnie jak inne grupy artystyczne także i u nas całość tworzenia i grania wiąże się z mniej lub bliżej rozpostartą wizją osiągnięcia pewnego rodzaju poklasku.
Jakkolwiek to każdy pojmuje, bo każdy ma inną skalę i dla jednych jest to sama możliwość dzielenia się swoją twórczością, a dla innych fakt bycia rozpoznawalnym. Różnice w podejściu są tak naprawdę kluczowe, ale o tym za chwilę.
Tak czy inaczej istnieje ta magia barierki między sceną a publicznością, niezależnie czy jest to napchany koncert na 15 tysięcy rozgorączkowanych ludzi w krakowskiej Arenie czy też impreza powiatowa w Wołominie w aromacie grillowanej śląskiej i tuningowanego Golfa. Zasada jest prosta - ja jestem tu, na scenie, a oni są tam, pod sceną. Magiczna barierka, na której balansuje całość naszej muzycznej osobowości. A ta, w zależności od swojego natężenia, przekłada się na nasze codzienne myślenie. Dla jednych jest dodatkiem, a dla innych całym życiem. Ci co nie bardzo rozumieją o czym mówię, mogą sobie przełożyć tę barierkę na ekran monitora czy też telefonu, bo sytuacja jest analogiczna dla tych co robią „karierę perkusyjną” w sieci. Chociaż słowo kariera uznaję w tym przypadku za lekkie nadużycie.
Postrzeganie tej barierki lub ekranu z czasem się zmienia i nierzadko okazuje się dużym rozczarowaniem. Dzieje się tak zazwyczaj, gdy na samym początku za bardzo gloryfikujemy jej znaczenie. Przypisujemy jej cudowne właściwości świata popularności. O ile w przypadku liderów takie elementy można tam jeszcze dojrzeć, to w przypadku muzyków sprawa ma się zgoła inaczej.
Od paru lat, zawsze oczekuję czy na jakiś spotkaniach i warsztatach perkusyjnych ktoś poruszy ten temat. Jestem ciekaw jak ci bardziej obyci ze światowymi dechami próbowaliby okiełznać ten mało komfortowy wątek, bo im więcej tych scen zwiedzili tym bardziej się utwierdzili w tym, że wyżej nie da się podskoczyć. Ta świadomość i pogodzenie się ze swoją rolą lub też zwykły brak tworzenia wizji podbijania czołówek światowych serwisów muzycznych daje duży spokój. Bardzo dobitnie to pokazała pandemia. Weźmy za przykład chociażby takiego Kaza Rodriguez, który w pewnej chwili mocno zadarł swój nosek, ale izolacja szybko sprowadziła go na ziemię i obnażyła to, że ludzie raczej za nim nie „skoczą w bęben”. Za to świetnie rozumie to Ash Soan, postrzegany jako środowiskowy super star, tak naprawdę ma z tyłu głowy wizję niestabilnego gruntu i rozsądnie dysponuje swoimi środkami. Ale z drugiej strony, dla kontrastu mamy takich niereformowalnych, jak np. Aaron Spears - gdy stracił posadę u Ushera jęczał i był mega słodki, by zagrać gdziekolwiek, a z racji jego turbo czopsowych umiejętności nasza publika chętnie go przyjęła. W chwili, gdy dostał fuchę u Ariany Grande nagle zaczęły go boleć pewne zobowiązania, których się wcześniej podjął i dało się wyczuć wyraźny kaprys w jego nastawieniu. Źle mu nie życzę, ale niech idzie swoją drogą, bo wydaje mi się, że są bębniarze, którzy oprócz świetnej gry mają w sobie też fajną energię (np. Calvin Rodgers - skoro mówimy o wizytach w Polsce). Troszkę inna sytuacja jest w przypadku bębniarzy zespołów, ale to są namacalne wyjątki. W Polsce mamy kilka przykładów jak: Dimon, Piotrek Kozieradzki, Inferno. Panowie wiedzą, że jak jest płyta (czy jakaś tam rocznica), to będzie trasa, czyli będą kolejne miesiące czy nawet lata pracy lub mówiąc wprost – względnej stabilizacji zawodowej (oczywiście nie ujmując nic aspiracjom artystycznym wymienionych panów). Nie jest tak? Spójrzmy na perkusistów, którym zespoły się skończyły. Co się z nimi dzieje? Co robią? Przecież wydawało nam się, że barierka namaściła ich znakiem wiecznej sławy!
Im bardziej będziemy mieć świadomość, że nie tędy droga do sławy, tym szczerzej będziemy korzystać z zestawu bębnów w który bijemy. Wiadomo, wielkim motorem napędzającym pierwszy kontakt z perkusją jest nadzieja na podbicie światowych scen i jest to jak najbardziej ok, bo marzenia i ambicja są czymś pięknym jak szeroka rzeka. Sęk w tym, że trzeba ją czasami podregulować tu i tam i podsypać wałem przeciwpowodziowym w newralgicznym miejscu, żeby nie wylewała za bardzo. Nie betonować całych brzegów, bo wtedy staniemy się zgorzkniałym, nudnym wyrobnikiem żyjącym „dżobami”, no chyba że ktoś od razu przychodzi z takim zamiarem.
Foto: Robert Wilk (Śląski Festiwal Perkusyjny 2019)